wtorek, 17 czerwca 2014

Rozdział III

... Gdy napastnik wypowiedział moje imię, spojrzałam mu prosto w oczy. Wydawały się znajome... Mimo niemiłej sytuacji w oczach przestępcy widziałam wesołe iskierki. Tak...ten wzrok. Na pewno go znam! Zawsze pełen czułości, której teraz niestety nie dostrzegałam. W mojej głowie zaczęły wirować wspomnienia. Nie tak odległe... Te oczy, które oglądałam codziennie przez całe dwa lata. Czułam, że wspomnienia rozsadzały mi od środku czaszkę i powodowały nieprzyjemny ucisk w żołądku. Mimo wciąż nowych, atakujących mnie myśli, zmusiłam się do wrócenia do rzeczywistości. Tej ponurej, szarej i pełnej cierpienia. Przyjrzałam się ze skupieniem twarzy mojego oprawcy...Dan! To był MÓJ Dan Waters! Ten, z który byłam przez dwa lata. Ten, który swoją obecnością uczynił mnie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Ten, który potrafił mnie pocieszyć w chwili rozpaczy, który rozśmieszył, gdy było mi to bardzo potrzebne. Nie chłopak, lecz ideał. Oczywiście bywały chwile, kiedy się ze sobą nie zgadzaliśmy. Ale nigdy nas to nie poróżniło na dłuższy czas. Wszystko było piękne, zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. A jednak! Przy Danie czułam się jak księżniczka wyciągnięta z baśni. Do czasu...
Obudziłam się i spojrzałam na wiszący na ścianie kalendarz. Czwarty maj. Dziś miał wracać Dan z dwudniowego biwaku w Evergreen. Razem z kolegami wybierał się do Evergreen na cały tydzień, ale mój chłopak zrezygnował z tej przyjemności ze względu na mnie. Siódmego maja miałam obchodzić swoje dziewiętnaste urodziny, a Waters miał mi pomóc w przygotowaniu do małej imprezy dla kilku znajomych. Po zanalizowaniu ważnych wydarzeń zapisanych w kalendarzu przeniosłam swój wzrok na budzik postawiony na nocnej szafeczce. 7.58. Jak dobrze, że dzisiaj sobota i nie muszę iść ani do szkoły, ani do pracy! Szybko ubrałam się i zeszłam na dół do kuchni. (Mieszkałam wtedy z rodzicami w domku jednorodzinnym) Zrobiłam śniadanie i zaparzyłam kawę. O dziesiątej miał wrócić mój ukochany. Czekałam cierpliwie aż leniwe wskazówki zegara przesuną się na wyczekiwaną godzinę. Gdy wreszcie to nastąpiło, wybiegłam z domu, wsiadłam do samochodu i pojechałam pod dom Watersa. Kiedy dojechałam błyskawicznie wygramoliłam się z auta i stanęłam przed drzwiami, zamieszkiwanego przez Dana i jego rodzinę, domu. Byłam bardzo szczęśliwa, zresztą jak zwykle, gdy miałam się z nim spotkać. Miałam nawet motyle w brzuchu, ponieważ znów pragnęłam wtulić się w opiekuńczą pierś chłopaka. Zapukałam. Po chwili otworzyła mi matka Dana.
- Witaj Annabel! - krzyknęła wesoło - Dan jeszcze nie przyjechał, ale wejdź i rozgość się - widząc moje wahanie dodała - Proszę, zapraszam - uchyliła drzwi szerzej. Dając mi tym samym znak, abym uczyniła to, o co prosiła.
Weszłam posłusznie do przytulnego domku. Przeszłam przez niedługi korytarz, gdzie każdy fragment ściany był zagospodarowany. Dosłownie wszędzie wisiały zdjęcia Dana i jego pięć lat młodszej siostry Emily. Fotografie przedstawiały urodziny, rodzinne wyjazdy i ważne uroczystości typu zakończenie szkoły. W samym centrum było zdjęcie przedstawiające całą rodzinę. Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że zamiast przejść do salonu, nadal stoję w przedpokoju i oglądam fotografie, które widziałam już nieraz. Szybko otrząsnęłam się z pewnego rodzaju transu i ruszyłam dalej przed siebie. Miałam nadzieję, że nikt z domowników nie zauważył mojego chwilowego stanu otępienia. Usiadłam na kanapie w pokoju przeznaczonym dla gości. Obok, na fotelu siedział..., a właściwie leżał ojciec Dana i oglądał telewizję. Konkretnie, to jakąś tandetną brazylijską telenowelę.
- Cześć Ann - rzucił od niechcenia. Tak... ten mężczyzna, mimo sporej różnicy wieku traktował mnie jak swoją koleżankę. Żaden z dorosłych, poza nim, nie zwracał się do mnie "Ann". Nawet moja matka!
- Dzień dobry panie Waters - przywitałam się grzecznie, ponieważ nie wypadało tak po prostu olać ojca mojego chłopaka. Potężnie zbudowany, łysiejący mężczyzna po pięćdziesiątce odwrócił głowę od telewizora i spojrzał na mnie.
- Mówiłem ci, abyś zwracała się do mnie po imieniu. Nie ma się czego wstydzić! - patrzył na mnie z rozbawieniem w oczach. Całkiem jak jego wiecznie zadowolony z życia syn.
- Michael! - upomniała go pani Waters - Ile razy mam ci powtarzać, abyś dał spokój?! - zaczęła strofować męża, niczym matka upominająca swoje ciągle hałasujące dziecko. Zaśmiałam się pod nosem, ponieważ uznałam, że ojciec Dana jest mniej dojrzały niż sam Dan.
Po tej jakże fascynującej konwersacji pani domu zaproponowała mi kawę. Zgodziłam się, bo musiałam zabić czymś dłużący się czas, a to wydawało mi się najprostszym rozwiązaniem. Po wypiciu przygotowanego napoju stwierdziłam, że nie ma sensu dalej czekać. Ponieważ prędzej czy później Dan przyjedzie i mnie odwiedzi. Wymieniłam jeszcze kilka uprzejmości z państwem Waterson, po czym pożegnałam się i wyszłam. Nie widziałam potrzeby, aby nudzić się razem z rodzicami chłopaka. Gdy wsiadłam do samochodu, spojrzałam na zegarek. Była dwunasta. Niesamowite, że tak szybko zleciał mi czas w przytulnym domku Watersonów! Wróciłam do domu i cierpliwie czekałam wykonując codzienne czynności. Pod wieczór, gdy nadal nie otrzymałam żadnego telefonu postanowiłam sama zadzwonić do rodziców wyczekiwanego ze zniecierpliwieniem chłopaka. Po chwili wiedziałam, że jeszcze nie wrócił. Kolejnym telefonem jaki wykonałam był ten do samego Dana. Jednym powodem dla którego jego powrót mógł się opóźnić, była najprawdopodobniej jakaś wczorajsza impreza, którą wczoraj mogli sobie urządzić. Dan nigdy nie prowadził po pijaku. Doskonale wiedziałam, że wolał poczekać i wrócić do siebie, aby spokojnie i bezpiecznie dotrzeć do domu, niż po alkoholu siąść za kółkiem. Nikt nie odbierał, więc włączyła się poczta głosowa. Postanowiłam zostawić wiadomość, aby  do mnie zadzwonił. Przez resztę wieczoru nie robiłam nic ambitniejszego. Usiadłam przed telewizorem i oglądałam jakiś film. Mniej więcej  około jedenastej usnęłam.
Obudziły mnie letnie promienie słońca wdzierające się przez moje powieki. Przetarłam oczy, po czym je otworzyłam. Leżałam w swoim pokoju. Pewnie ojciec przeniósł mnie z kanapy w salonie. Rozejrzałam się sennym wzrokiem poszukując telefonu. Gdy go znalazłam natychmiast spojrzałam na wyświetlacz. Nadal brak wiadomości od Dana. Dziwne, minął cały dzień od planowanego powrotu, a jego nadal nie było! Wystraszyłam się, ale aby się upewnić, że na pewno nie wrócił, popołudniu udałam się do jego rodzinnego domu. Jego siostra, Emily poinformowała mnie, że jeszcze go nie ma i jak na razie się nie skontaktował ze swoją rodziną. W tamtej chwili naprawdę się zaniepokoiłam. W końcu jak długo można nie dawać żądnego znaku życia?! Postanowiłam porozmawiać z rodzicami chłopaka. Niestety będąc u niego w domu nie zastałam ich. Przez całą resztę niedzielnego popołudnia nie mogłam zebrać myśli. Cały czas wyobraźnia podsuwała mi najczarniejsze scenariusze. Bałam się, co takiego mogło spotkać Dana. Gdy wreszcie postanowiłam skontaktować się z jego rodzicami i porozmawiać, zadzwonił mój telefon. Hm... o wilku mowa. Dzwoniła jego rodzicielka.
- Witaj Annabel - jej głos nie brzmiał jak zazwyczaj. Wyczuwałam w nim lekką nutkę histerii, smutku oraz zaniepokojenia - Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale ... czy Dan może nie kontaktował się z tobą? Martwię się o niego, bo nadal nie wrócił do domu.
- Nie, dzwoniłam do niego, ale włączała się poczta głosowa. Czy może przed wyjazdem nie zapowiadał, że wróci później?
- Nie, nie... pamiętałabym. Annabel, już nie wiem co robić. Dzwoniłam nawet do jego kolegów, ale żaden z nich nie odbiera telefonu. Co jeśli coś im się stało?! Może...
- Proszę się uspokoić - powiedziałam stanowczo - Zaginięcia osób pełnoletnich przyjmowane są dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach, więc jutro z rana uda się pani na komisariat. Ja tymczasem pojadę do domów chłopaków, z którymi Dan spędził te dwa dni i porozmawiam z nimi.
- Oh, dziękuję ci! Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. Mój mąż w ogóle się tym nie przejmuje. Ja...
- Proszę być dobrej myśli. Dan na pewno się znajdzie - pocieszyłam kobietę, a następnie się rozłączyłam.
Zmęczyła mnie ta rozmowa. Pani Waters zbytnio histeryzowała, przez co napawała mnie lękiem. Co, jeśli Danowi naprawdę coś się stało? Niestety nie miałam czasu na takie negatywne przemyślenia. Postanowiłam, że jeszcze dziś zajrzę do domu przynajmniej  jednego z chłopaków. Wybiegłam z domu, nie zważając na protesty moich rodziców i wsiadłam do auta. Najbliżej miałam do domu Charlie'ego. Dom jego rodziców znajdował się jedynie kilka przecznic dalej niż mój. Gdy dotarłam na miejsce i zapukałam, otworzyła mi zapłakana kobieta. Przetarła oczy i nos chusteczką, po czym się odezwała.
- Dobry wieczór. P...pani do mmnie? - łkała.
- Tak, nazywam się Annabel West i jestem dziewczyną Dana Watersa. Do tej pory nie wrócił z biwaku, na którym był, zdaje się, że z pani synem - od razu przeszłam do sedna sprawy. Zanim jednak ponownie się odezwałam, kobieta wybuchła niekontrolowanym płaczem. Próbowałam ją uspokoić, ale nie udawało mi się to. Po kilku minutach, gdy zdawało się, że zabrakło jej wody w oczach odezwała się ponownie.
- Mój... syn. Jego też nie ma... Taki młody... był rok młodszy... od was... - praktycznie co trzecie słowo kobieta czkała. Współczułam jej, ale ja też nie znajdowałam się w lepszym położeniu - Byłam na ... policji..., ale powiedzieli, że mam ....przyjść dopiero jutro! - znów z jej starych, zmęczonych oczu zaczęły spływać hektolitry słonej cieczy. Widać, że nie zdołam nic załatwić. Po wysłuchaniu kolejnych żałosnych wypowiedzi pożegnałam się i wróciłam do domu. Najwidoczniej chłopcy zaginęli. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, ale sen nie nadchodził. Gdy następnego dnia zaginięcia czwórki chłopaków zostały przyjęte, zaczęły się poszukiwania. Trwały one prawie miesiąc, lecz przyjaciele nie zostali odnalezieni. Powoli przyzwyczajałam się do pustki jaką zostawił po sobie mój ukochany. Było mi ciężko, ale na pewno nie aż tak jak rodzicom zaginionych nastolatków. Cierpiałam, ale musiałam przyjąć w końcu do wiadomości, że Dan zaginął i że nigdy go już nie zobaczę...
A jednak, teraz Dan Waters stał przede mną wciąż trzymając broń przy mojej skroni. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem. Ja nie mogłam uwierzyć, że mój chłopak, a właściwie dawny chłopak żyje. A on... w sumie to nie wiem o czym ON myślał. Gdy wreszcie uwierzyłam, że przede mną stoi prawdziwy człowiek, a nie jakieś widmo, nie zważając na przystawioną do głowy broń rzuciłam się chłopakowi na szyję i zaczęłam płakać. Nie wiem czy to były łzy szczęścia, rozczarowania czy bólu. Wiedziałam jedno, nareszcie poczułam się bezpieczna. Mimo tego, że przed chwileczką Dan celował we mnie pistoletem. Chłopak stał przez moment nie wiedząc co zrobić. Opuścił jedynie dłoń z niebezpiecznym przedmiotem. Gdy przeszły mu chyba wątpliwości, objął mnie w pasie i przyciągnął mocniej do siebie. Nareszcie, od prawie pół roku mogłam cieszyć się jego bliskością. Niestety nie na długo... Nagle oderwał się od mnie i stanął naprzeciw. Wytarł wciąż spływające po mojej twarzy łzy, po czym chwycił za rękę i poprowadził gdzieś prosto przed siebie do lasu. Szliśmy bez słowa. Jak na razie wystarczał mi jego dotyk oraz świadomość, że jest blisko mnie. Tak bardzo za nim tęskniłam. Myślałam, że nie żyje, a on? Nie wiem co tutaj robił, czemu celował do mnie z pistoletu... Czy on miał coś wspólnego z uprowadzeniem mnie? Czy wiedział co grozi mi i Jasmine? A może nie był niczego świadomy? Ale w takim razie co on tu robił? Tyle pytań, a brak jakichkolwiek odpowiedzi. Chciałam się odezwać, ale bałam się zepsuć tą magiczną chwilę. Chciałam, aby trwała jak najdłużej. Chciałam, aby Dan był już zawsze przy mnie i mnie nie opuścił. Chciałam JEGO!!! Wszystkie mijane miejsca wydawały mi się takie same. Lecz trudno się temu dziwić, w końcu był środek nocy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Doskonale wiedziałam, że Dan jest świadom tego gdzie idzie. Jego pewność w kolejnych stawianych krokach upewniała mnie, że był tutaj nieraz. Szliśmy długi czas i wszystko mnie bolało, ale nie narzekałam. Ufałam mu, więc pozwoliłam się bezwolnie prowadzić. W pewnym momencie moja dłoń wysunęła się z jego silnego, acz delikatnego uścisku i razem z resztą ciała runęła na ziemię. Byłam wykończona, a teraz moje zmęczenie dawało o sobie znać. W świetle księżyca zauważyłam, że twarz Dana wykrzywił grymas. Schylił się i wziął mnie na ręce. Jedną rękę umiejscowił pod moimi udami, a drugą pod plecami. Głowę oparłam o jego silnie umięśniony tors. Niósł mnie tak przez resztę drogi, a ja nie śmiałam nawet na niego spojrzeć. Na końcu naszej męczeńskiej podróży ujrzałam drogę. Równą szosę niknącą gdzieś za zakrętem. Tam postawił mnie na nogi i chwycił za ramiona, abym po raz kolejny nie upadła. Spojrzał w moje wystraszone oczy i powiedział.
- Ann, wybacz mi, ale muszę cię tutaj zostawić - wydusił z siebie. Wiedziałam, że cierpi z mojego powodu - Pójdź wzdłuż tej drogi. Niedaleko będzie miasteczko. Odpocznij tam, a potem schroń się gdzieś, aby cię nie znaleźli - nie musiał mi tłumaczyć przed kim mam się ukrywać. Dobrze wiedziałam, że po tej ucieczce będę głównym celem porywaczy - Ja cię znajdę, wytłumaczę wszystko. Tylko uważaj na siebie. Obiecuję, że się spotkamy - spuścił wzrok - Przepraszam, wybacz mi.
Dłonią dotknęłam jego podbródka i uniosłam jego twarz tak, aby móc mu spojrzeć w oczy.
- Dan! Nie zostawiaj mnie. Nie łam mi znowu serca. Błagam - wyszeptałam.
- Przykro mi, naprawdę - powiedział, a następnie puścił mnie, odwrócił się i zaczął odchodzić. Nie odwrócił się z powrotem. Nie popatrzył znowu w moją stronę.
- Dan! - krzyknęłam. Nie zareagował - Dan! - dodałam pod nosem, wiedząc, że i tak nic nie wskóram.
Stałam bezradnie nie będąc w stanie za nim pobiec. Patrzyłam jak znika w cieniu drzew. Patrzyłam jak znowu go tracę, nie wiedząc czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I tak oto moje kochane misiaki  powstał kolejny rozdział! Męczyłam się nad nim niemiłosiernie, ale mam nadzieję, że było watro. Nie uważam go za totalną porażkę, aczkolwiek mogło być lepiej. Chciałam, żeby wyszedł trochę dłuższy, ale po prostu trwało by to kolejne dni, a nie chcę abyście czekali. Proszę oczywiście o komentarze. to bardzo mnie zmotywuje, aby jak najszybciej dodać kolejny rozdział. Do zobaczonka<3