środa, 29 października 2014

Rozdział IX

Proszę o przeczytanie notki pod rozdziałem!



Obudziłam się, słysząc przyciszoną rozmowę ... A właściwie monolog, w którym jedyną nadzwyczajną rzeczą były sporadyczne przerwy między kolejnymi wypowiedziami. Nie otwierałam oczu, udając, że nadal śpię. Dan wyraźnie rozmawiał z kimś przez telefon.
- Tak, jest cała ... Poza Blake'iem nikt nie wchodził mi w drogę ... Skąd mam wiedzieć jak on tam się znalazł?! - chłopak podniósł głos, ale zaraz potem znów się opanował, zniżając swój głos do szeptu - Nie wiem ... Ivan musiał mieć w tym jakiś cel ... - Dan zrobił dłuższą przerwę - Tak ... - rzucił niecierpliwie - dlatego trzeba się pospieszyć ... Może już teraz coś wywęszył? ... Zmienił swoje zachowanie od kiedy wyjechałem? ... Aha ... No, dobra. Uważaj, żeby nikt nie zorientował się, że mi pomagasz ... Tak, tam gdzie wcześniej ustalaliśmy. Zostało mi sto pięćdziesiąt może dwieście mil ... No, nie jestem pewny ... - słuchałam rozmowy z największym zainteresowaniem. Nie wiedziałam co się wokół mnie działo. Słyszałam równy odgłos pracującego silnika samochodowego, ale niczego poza tym nie byłam świadoma. Podsłuchując rozmowę wiedziałam, że robię źle, ale nic nie mogłam poradzić. Ciekawość zwyciężyła ... Podsłuchiwałabym dalej, gdyby nie to, że zdradziłam, że nie śpię. W pewnym momencie zakręciło mi się w nosie i kichnęłam. Szlag! Że też tego nie dało się powstrzymać!
- Dobra, kończę. Ann się chyba obudziła! - powiedział Dan, a ja otworzyłam swoje oczy, udając, że dopiero wstałam. - Jak się spało? - chłopak zadał pytanie tak beztroskim głosem, że przez chwilę zastanawiałam się, czy jego rozmowa czasem mi się nie przyśniła.
- Niezbyt wygodnie - powiedziałam zgodnie z prawdą - Szyja mi zdrętwiała - uniosłam dłoń, żeby wymasować szyję, aby choć trochę zmniejszyć denerwujące mrowienie. Chwilę potem przetarłam oczy próbując się dobudzić, musnęłam przez przypadek swój prawy policzek i się zdziwiłam. Poczułam pieczenie, a na dłoni odcisnęła mi się świeża krew.
- Co do ... - zaczęłam zupełnie zdezorientowana.
- Spokojnie ... Zaraz to przemyjemy, bo niedługo przejeżdżamy przez granicę. Musisz wtedy jakoś wyglądać - powiedział ze spokojem Dan uważnie patrząc na drogę, szukając najwyraźniej jakiejś stacji benzynowej, żeby się zatrzymać.
Wzruszyłam ramionami, przypominając sobie dlaczego połowa mojej twarzy jest rozcięta. Wydawało mi się głupotą ze strony Dana, że nie przemył mi rany wcześniej. Widocznie nie był tak inteligenty na jakiego wyglądał.
Za samochodową szybą zaczynało świtać. Długo to ja sobie chyba nie pospałam ... Postanowiłam sama się wziąć za oczyszczenie rany. Czekając na Dana chyba bym się na śmierć wykrwawiła. Wstałam z przedniego siedzenia vana i skierowałam się w głąb pojazdu. Ten van był o wiele większy niż takie tradycyjne. Szczerze mówiąc nie wiem gdzie można takie coś dostać. Nigdy takiego pojazdu nie widziałam. A może po prostu nie zważałam na to uwagi ... Był na prawdę duży. Przypominał mini busa, mieszczącego z dwadzieścia osób. Niestety mimo tak dużego komfortu nie posiadał toalety. Pod wszystkimi siedzeniami były umieszczone dziwne, prawie niezauważalne worki, z nieznaną mi zawartością. Same siedzenia wydawały mi się trochę zbyt wypukłe. Możliwe, że było to jedynie moje urojenie, jednak miałam wrażenie, że coś tam jest schowane. I to wcale nie wróży nic dobrego. Starając się nie zwracać uwagi na niepokojące przedmioty, ruszyłam dalej w głąb vana, gdzie leżała wielka sportowa torba z moimi rzeczami zabranymi ze szpitala. Otworzyłam ją, nie wierząc własnym oczom. Panował w niej taki bajzel, że szczerze wątpiłam, czy kiedykolwiek tam coś znajdę. Zaczęłam wyrzucać rzeczy, szukając czegoś na przebranie. Musiałam znaleźć coś, co nie przykuwałoby niczyjej uwagi, jak również czegoś, co by zasłoniło mój obandażowany nadgarstek i rozciętą twarz. Znalazłam w miarę przyzwoicie wyglądającą czarną bluzę z kapturem ze znakiem Batmana, którą założyłam na czysty, czarny podkoszulek. Rano o tej porze roku jest zazwyczaj chłodno, więc ludzie nie powinni patrzeć na mnie jak na zjawisko paranormalne. Dzięki kapturowi mogłam zasłonić swoją zakrwawioną twarz. Do tego ubrałam czarne, poprzecierane rurki. Przez taki ubiór mogłam liczyć na to, że pozostanę niezauważona.
- Gdzie jest apteczka? - zapytałam głośno Dana, grzebiąc ponownie w torbie w poszukiwaniu kosmetyczki.
- W moim plecaku - odkrzyknął chłopak. Fajnie by było, gdybym wiedziała gdzie leży jego plecak ...
- A gdzie on jest? - zapytałam starając się nie brzmieć pretensjonalnie.
- Tutaj, przy mnie - Uh.... Jakby nie mógł tego od razu powiedzieć. Podeszłam do przodu samochodu. Między moim, a jego siedzeniem leżał otwarty plecak. Wyciągnęłam z niego gazę, wodę utlenioną i plastry.
- Masz może jakieś lusterko? - zapytałam.
- Poza tym na zewnątrz auta? To chyba nie ... - uśmiechnął się głupawo, będąc zadowolonym ze swojego żaru. Westchnęłam.
- Kurczę! - powiedziałam sztucznie - Ah! Jak mogłeś zapomnieć tak ważnej rzeczy? ... Czekaj, czekaj ... chyba jeszcze czegoś zapomniałeś ... - udałam, że się namyślam, a Dan spojrzał na mnie, czekając na kontynuację - Wiem! - praktycznie wykrzyknęłam - Swojego mózgu!
- Ha ... ha ... ha - powiedział marudnie - Bardzo śmieszne ... Od kiedy jesteś taka zabawna? - postanowiłam zignorować głupi komentarz.
- To kiedy postój? - postanowiłam zmienić temat, który bardziej mnie ciekawił.
- Zaraz powinna być jakaś stacja benzynowa, a tymczasem usiądź spokojnie.
Nie wiedziałam czemu Dan zaczynał mi rozkazywać. Nigdy taki nie był ... Widocznie przebywanie z bandą przestępców nikomu nie wychodzi na dobre. Nawet takiej osobie jak Dan, który kiedyś był troskliwy, empatyczny ... W sumie można było o nim powiedzieć praktycznie same dobre rzeczy. A teraz? Teraz to śmiało mogę powiedzieć, że nie znam tego chłopaka. Usiadłam posłusznie na swoim siedzeniu, wpatrując się w mijane krajobrazy za szybą. Nagle mnie olśniło! Przecież nie wiedziałam gdzie jadę, czemu ani po co!
- Gdzie jedziemy? - zapytałam szybko Dana. Nawet nie zdążyłam zastanowić się czy zadawanie bezpośrednich pytań jest dobrym pomysłem.
Chłopak się nie odezwał. Nie odrywał wzroku od drogi. Westchnął cicho i przez chwilę miałam wrażenie, że chce odpowiedzieć na moje pytanie, lecz szybko zrezygnował z tego pomysłu. Postanowiłam nie naciskać. Jeżeli nie powie mi nic do czasu postoju, to znów zacznę go wypytywać. Obserwowałam chłopaka, próbując znaleźć w wyrazie jego twarzy jakiekolwiek odpowiedzi. Niestety jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Totalnie żadnych. Nie wiem jak to było możliwe. "Wykradł" mnie ze szpitala, a teraz jechaliśmy w nieznanym mi kierunku. Siedziałam obok niego i nie dość, że miałam rozcięte pół twarzy to jeszcze oczekiwałam odpowiedzi na moje pytania. Kiedy ten człowiek tak się zmienił?!
W pewnym momencie dostrzegłam tabliczkę informującą, że za parę mil będzie stacja benzynowa. Niestety nazw miejscowości nic mi nie mówiła. Nawet nie potrafiłam jej zapamiętać. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Potrzebny tylko mi był mój telefon ... Ah, no tak, nie posiadam go przecież od dłuższego czasu. Co za niefart! Czy tylko mnie muszą spotykać takie rzeczy?! Gdyby nie to, że któregoś razu wracałam z pracy skrótem, prowadzącym przez park nadal pracowałabym w tej nudnej gazecie i kończyłabym szkołę. Czemu jedno, głupie i pozornie nic nieznaczące wydarzenie ma później wpływ na całą moją przyszłość?! Miałam wrażenie, że od czasu kiedy ostatni raz widziałam moją przyjaciółkę minęły lata. Że od kiedy pragnęłam zostać agentką FBI minęły całe dekady. Szczerze mówiąc nie wiedziałam ile czasu minęło od tych wydarzeń. Dla mnie czas zaczął płynąć inaczej. W zupełnie niekontrolowanym przeze mnie nurcie. Dla mnie liczyło się tylko to, by przeżyć. Z dnia na dzień moje życie zaczyna się zmieniać w pustą egzystencję. Powoli zmieniałam się w ... roślinę. Aż wstyd mi było się przed samą sobą przyznać, że zmieniam się we wrak człowieka. Było mi przykro, że nie mogłam nic z tym zrobić. Jednego dnia odwiedzam przyjaciółkę w szpitalu, po groźnym pobiciu, a następnego jestem uprowadzona, po czym spotykam chłopaka, który ponoć zaginął. A później przeżywam kompletne załamanie nerwowe i próbuję się zabić. Zbyt dużo rzeczy spadło na mnie w tak krótkim czasie ...
- Już jesteśmy - głos Dana boleśnie przewrócił mnie do rzeczywistości. Był tak niespodziewany, że podskoczyłam na miejscu. Chłopak spojrzał na mnie uważnie. Posłałam mu fałszywy uśmiech, modląc się w duchu, żeby uznał go za prawdziwy. Nie chciałam go dodatkowo zamartwiać. Już i tak wyglądał tak, jakby w nocy postarzał się ponad trzydzieści lat. Wstałam z miejsca, biorąc potrzebne rzeczy.
- Załóż kaptur - polecił Dan. Zrobiłam co kazał, a chwilę później wyszłam z vana. Zanim opuściłam głowę, spojrzałam na miejsce, w które przyjechaliśmy. Oprócz stacji benzynowej była kafejka, oferująca oprócz ciepłych napojów także jedzenie.
Chłopak ruszył przed siebie, chwytając mnie za rękę. Pozwoliłam mu się prowadzić. Wpatrywałam się w swoje trampki, próbując w nich znaleźć ukojenie. Weszliśmy do kafejki. Pachniało w niej kawą zbożową i naleśnikami z sosem klonowym. Zaburczało mi w brzuchu, lecz najpierw musiałam udać się do łazienki, żeby przemyć ranę. Dan prowadził mnie przez stoliki, w których tylko niektóre były zajęte. Dostaliśmy się do łazienki. Chłopak wszedł razem ze mną do tej, przeznaczonej tylko dla pań.
- Poradzę sobie - mruknęłam. Dan wyszedł z damskiej łazienki, a ja stanęłam przed jednym z większych luster. Zaczęłam przemywać sobie ranę wodą utlenioną. Co chwila musiałam przerywać tą czynność, ponieważ cała skóra mnie piekła. Postanowiłam zająć swoje myśli czymś innym, przyjemniejszym. Niestety zastanawiałam się tylko i wyłącznie nad wyglądem mojej twarzy po "zabiegu". Nie chciałam wyobrażać sobie poharatanej twarzy, jednak tylko ten obraz siedział mi w głowie. Chyba będę musiała w najbliższej przyszłości odwiedzić chirurga plastycznego ... Skończyłam przemywanie twarzy. Ilość wytworzonej piany była zastraszająca ... Mam nadzieję, że nie wdało się do rany żadne zakażenie ... Przykleiłam plastry w  świeżo zdezynfekowane miejsca i spojrzałam w swoje odbicie. Wyciągnęłam z kosmetyczki szczotkę do włosów oraz do zębów i w miarę doprowadziłam się do przyzwoitości. Włosy zawiązałam w wysokiego kucyka. Teraz, gdy moja twarz była przemyta i pozbawiona zaschniętej krwi, a moje włosy zostały ogarnięte wyglądałam nawet całkiem dobrze. To był sukces.
Wyszłam z łazienki. Przeczesałam wzrokiem kafejkę w poszukiwaniu Dana. Siedział przy najbardziej oddalonym stoliku. Podeszłam do niego i zajęłam miejsce naprzeciw chłopaka.
- Na co masz ochotę? - zapytał spokojnie.
- Nie wiem - odpowiedziałam - Zamów coś ... pożywnego - wzruszyłam ramionami, na znak, że obojętne jest mi co zjem.
- Okay - odpowiedział radośnie. Nie wiem, co go wprowadziło w taki nastrój.
Chłopak przywołał ręką kelnerkę i złożył zamówienie na dwie porcje naleśników z sosem klonowym oraz dwie kawy zbożowe. Serio, Dan? Nie mogłeś się bardziej wysilić?
-  No, więc słucham ... - zaczęłam, próbując zachęcić chłopaka do rozmowy.
- Ale co? - zapytał tępo mój towarzysz.
- Dokąd jedziemy? Dlaczego mnie zabrałeś ze szpitala? ... I takie tam ... - odpowiedziałam siląc się na obojętny ton.
- Hm ... Annabel ... Przecież obiecałem ci, że cię znajdę i wyzwolę od tych dilerów ... Nie pamiętasz?
-  No, tak ... ale ... - chciałam się kłócić.
- Ann, proszę ... Nie zadawaj mi tylu trudnych pytań przy śniadaniu, dobrze? - przerwał mi chłopak i zaczął jeść przyniesione przed chwilą przez kelnerkę jedzenie.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Cześć miśki! Jak widzicie przejściowy rozdział, ale nie martwcie się. Mam nadzieję, że kolejne będą bardziej emocjonujące. Proszę o komentarze, ponieważ to bardzo motywuję, więc ........... Plisss!!! Ludzie, wyraźcie swoją opinię nawet w krytyce.... Buziaki :*

środa, 1 października 2014

Rodział XVIII

Ocknęłam się. Wiedziałam to, ponieważ słyszałam dookoła siebie zaniepokojone, ale zniekształcone głosy. Spróbowałam otworzyć oczy, lecz szybko zrezygnowałam z tego pomysłu z powodu wdzierającego się przez moje powieki oślepiającego światła. Spróbowałam po raz drugi spojrzeć na świat, ale tym razem nie spiesznie. Oczy przywykły już do jasności. Rozejrzałam się więc po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Leżałam na metalowym, niewygodnym łóżku, przykrytym białą pościelą. Na prawo stała malutka szafeczka nocna, oczywiście biała. Dalej była szafa na ubrania. Po lewej stronie dostrzegłam stolik oraz krzesło, na którym siedziała zdaje się pani Blaze. Wszytko emanowało idealną bielą i dziwnym zaraźliwym spokojem. Dopiero gdy zlustrowałam pomieszczenie zwróciłam uwagę na ból wewnętrznej strony ręki, mniej więcej dziesięć centymetrów pod nadgarstkiem. I nagle sobie wszytko przypomniałam. Łącznie z powodem bólu. Cięłam się ... znowu ... Znów próbowałam odebrać sobie życie, kolejny raz bezskutecznie. Nagle poczułam wyrzuty sumienia. To było zupełnie niespodziewane. Pomyślałam o tym, przez co musiała przechodzić panie Blaze, kiedy znalazła mnie całą zakrwawioną na balkonie przy moim pokoju. Na pewno musiała przejść załamanie nerwowe. W końcu nie codziennie widzi się takie rzeczy ... Byłam okropna! Jak mogłam być tak egoistyczna?! Chciałam odebrać sobie życie nie zważając na konsekwencje! Nie zważając na to jaki ból mogłam wyrządzić innym ludziom! Chociaż ... mnie też los wystawił na próbę. Jak mogłam spokojnie siedzieć z myślą, że dilerzy narkotyków polują na mnie i na moją najlepszą przyjaciółkę?! Że mój niby zaginiony chłopak nagle się odnalazł?! Ja się pytam: jak? Nie da się żyć z taką świadomością! Nie da się żyć normalnie! I choćbym się starała ułożyć wszystko na nowo w moim życiu ... to i tak nic się nie zmieni. Nie wrócę do dawnego, spokojnego życia, w którym największym moim "problemem" było to, że nie nadaję się na agentkę FBI!
Moje rozważania nie były za wesołe. Znów wszystko mnie przytłaczało. Poczułam, że się duszę, że brakuje mi tchu. Pospiesznie próbowałam nabrać choćby małego oddechu. Niestety moje wysiłki na nic się nie zdały. Poczułam, że nie długo nie będę miała czym oddychać i po prostu się uduszę! Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami mi pociemniało. Odgłosy mi towarzyszące diametralnie się zmieniły. Zamiast spokojnego pochrapywania pani Blaze usłyszałam przeraźliwie piszczący dźwięk, oznaczający chyba, że coś ze mną jest nie tak. Na szczęście był stłumiony tak, jakby dochodził do mnie przez niewidoczną, odporną na dźwięki ścianę. Potem usłyszałam szybkie kroki, zaniepokojone głosy i poczułam jak ktoś zakrywa mi czymś usta. To było dziwne urządzenie, pomagało mi oddychać ... lecz mimo tego i tak całkowicie odpłynęłam. Byłam przecież zbyt osłabiona ... Wszystkie dźwięki umilkły. Tak samo jak moje pesymistyczne myśli. Uspokoiłam się, a wraz ze mną mój oddech wrócił do normy ...

~*~

 Obudziłam się ponownie pewnie wiele godzin później. Nie towarzyszyło mi słońce wdzierające się przez okno. Było ciemno. Zero światła, zero ludzi i brak jakiegokolwiek odgłosu. Nic ... Zupełnie tak, jakbym znajdowała się w jakiejś ... próżni. Wsłuchiwałam się w swój równy oddech, gdy nagle usłyszałam pewien odgłos. Ktoś szurnął nogą. Słyszałam to wyraźnie, choć dźwięk był cichy i praktycznie nie wzbudzający podejrzeń. Jednak w mojej aktualnej sytuacji musiałam pilnować się na każdym kroku. To mógł być mój zabójca. Wiedziałam, że w razie czego będę rozpaczliwie krzyczeć, może akurat jakiś lekarz na dyżurze mnie usłyszy. Chociaż ... była bardzo spokojna noc ... Nikt nie mógł spodziewać się zagrożenia ... nawet ja .... Mój oddech przyspieszył, a w żyłach już krążyła mi czysta adrenalina. Nie mogłam się bronić! Nie mogłam zrobić nic, żeby powstrzymać mojego oprawcę!
- Kto tu jest? - szepnęłam w nicość. Wiedziałam, że ktoś mnie obserwuje, próbując pozostać niezauważonym. Wiedziałam także, że obecność niespodziewanego gościa napawała mnie lękiem - Wiem, że tu jesteś - powiedziałam. Jakimś cudem udało mi się powstrzymać drżenie głosu - Lepiej się pokaż, bo inaczej zacznę krzyczeć - powiedziałam już odważniej. Nadal nikt nie reagował na moje próby nawiązania rozmowy, być może ratującej moje życie. Wsłuchiwałam się w całkowitą ciszę, lecz ze strachu dzwoniło mi w uszach. Trudno mi było się skoncentrować. Dla uspokojenia zaczęłam liczyć oddechy. Jeden ... dwa ... trzy ... Znów jakiś odgłos. Tym razem bliższy. Ktoś najwyraźniej próbował znaleźć się jak najbliżej mnie, żebym nie miała czasu na wszczęcie alarmu. Ręce zaczęły mi się trząść. Czułam czyjś oddech na moim prawym policzku. Poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle i brzuchu. W głowie mi szumiało i czułam jakbym lada moment miała zemdleć. Oddech przyspieszył mi jeszcze bardziej, co wydawało się to niemożliwe. Jeszcze chwila, a moje męki skończą się raz na zawsze ... jeszcze tylko chwila ... Usłyszałam ruch, a przed oczami ukazał mi się niewyraźny kształt. To chyba była czyjaś dłoń. Zaczęła zbliżać się ku mojej twarzy ... a może do mojego gardła ... Nie byłam w stanie się poruszyć. Strach całkowicie mnie sparaliżował. Nogi, ręce ... a nawet język odmówiły mi posłuszeństwa. Nagle"lewitująca" dłoń przylgnęła do moich ust, całkowicie je zasłaniając. Usłyszałam niemiły, szyderczy rechot. Chwilę później napastnik umilkł, a na miejscu śmiechu pojawiło się coś nowego. Coś ... o wiele gorszego. Na prawym policzku poczułam metalowe ostrze. Mój oprawca najwidoczniej postanowił troszeczkę się zabawić moimi emocjami, pozwalając mi umrzeć ... tyle, że ze strachu. Wodził ostrzem po moim policzku. Niby delikatnie i subtelnie, lecz wiedziałam, że to tylko pozory. Oddychałam nierówno, starając się nie okazywać słabości, lecz nagle poczułam palący ból, sięgający od kącika oka, ciągnący się przez cały policzek, a kończący się przy prawym rogu ust. Przestępca bezlitośnie rozciął mi ostrzem pół twarzy! Pieczenie było tak silne, że nie zdołałam stłumić jęku i cichego szlochu. Czułam, jak po twarzy spływa mi duża ilość krwi ze świeżo naciętej rany. Zacisnęłam zęby, czując, że lada moment wybuchnę głośnym, niekontrolowanym płaczem, mający choć w najmniejszym stopniu zmniejszyć moje cierpienie. Niestety mimo wysiłku z moich oczu wypłynęło kilka kropli słonych łez. Nawet tak mała ilość starczyła, abym poczuła jeszcze bardziej dotkliwy ból. Łzy dostały się do świeżej rany. Zapiekło. Moimi ramionami wstrząsnął okropny dreszcz, sygnalizujący niedługie nadejście fali płaczu. Chwilę później trzasłam się nieprzerwanie. U mojego oprawcy nie wzbudziło to wyrzutów sumienia ... wręcz przeciwnie ... roześmiał się na cały głos, jakby nie spodziewał się żadnej ingerencji jednego z dyżurujących lekarzy. Znów poczułam  na twarzy ostrze. Prześladowca wodził nim po świeżo zrobionej ranie. Ból był nie do zniesienia. Rana paliła mnie żywym ogniem. Moje cierpienie najwyraźniej dodawało mojemu prześladowcy sił i sprawiało, że ten stawał się coraz bardziej okrutny ...
Nagle ostrze upadło z brzękiem na podłogę, a ja usłyszałam odgłos łamanego krzesła. Coś tutaj nie grało ...
Mimo wszystko leżałam bez ruchu, nie ośmielając się nawet zapłakać. Usłyszałam odgłosy bójki. Cichej bójki. Bez wyzwisk, bez przekleństw. To było niepokojące ... O co w tym wszystkim chodziło?! Skoro ktoś dostrzegł niebezpieczeństwo czemu nie włączył alarmu?! ... Nie byłam jednak w stanie racjonalnie myśleć, pozostawiłam ten problem nieokreślonym bliżej osobom. W duchu zaczęłam się modlić. Nie chodziło mi nawet o uratowanie mojego bezwartościowego życia ... Prosiłam o szybką i bezbolesną śmierć. Nie chciałam się długo męczyć. Nie byłabym w stanie! Ból psychiczny górowałby nad tym fizycznym. A ja zdecydownie nie należałam do osób odpornych na tego typu doświadczenia.
W pewnym momencie wszystko umilkło. Nie było słychać nic, poza moim urwanym oddechem. Odliczałam sekundy ... Nawet nie wiem po co ... Po prostu mnie to uspokajało, dawało nadzieję, że może t jest tylko straszliwy sen, z którego zaraz się obudzę. Nagle, blisko mnie dał się słyszeć konspiracyjny szept.
- Annabel? Nic ci nie jest?
Nie wiedziałam do kogo należy ten głos, dlatego nie odzywałam się, prosząc w duchu, żeby natręt sobie poszedł i zostawił mnie w spokoju.
- Ann? ... To ja ... Dan ... chcę ci pomóc.
Nie wierzyłam w ani jedno słowo przybysza. Byłam zdenerwowana, ponieważ ON wiedział, że ja tutaj jestem. Wiedział, że jestem niedaleko, ponieważ ja sama słyszałam jego szept, bliski mojego ucha.
- Ann ... Musimy się zbierać. Zaufaj mi! - szept zmienił się w ciche błaganie. "Ktoś" przez chwilę się nie odzywał i nie dawał żadnego znaku życia, a potem zapalił małą latarkę. W jej słabym świetle dostrzegłam zaniepokojoną, zmęczoną, ale nadal przystojną i znajomą twarz Dana. Wzięłam krótki i urwany wdech. Nie mogłam uwierzyć w to, co przede mną stało! Dan był moim wybawcą ... znowu ... Natychmiast do oczu napłynęły mi łzy szczęścia.
- Boże! Ann, co on ci zrobił? - przez chwilę wydawał się całkowicie zszokowany, lecz szybko doszedł do siebie, przypominając sobie cel nocnych odwiedzin - Zbieraj się! - rzucił przez ramię, a następnie przeszedł przez pokój, dochodząc do szafy. Wyjął z niej torbę, w której pewnie były moje nowe ubrania. Wpatrywałam się tępo w jego umięśnione plecy, zastanawiając się, co się przed chwilą stało. W nikłym świetle latarki dostrzegłam leżące na ziemi ciało obcego mężczyzny.
- Ann! - upomniał mnie Dan. Nie musiał na mnie patrzeć, żeby wiedzieć, że nadal się nie ruszyłam z miejsca. Odrzuciłam na bok kołdrę. Na szczęście nie miałam na sobie jakiejś obciachowej koszuli nocnej tylko byłam w dresach. Bezmyślnie wsunęłam bose stopy w trampki. Potem obeszłam dookoła łózko, omijając leżące ciało mężczyzny. Nie chciałam myśleć o tym, że on  nie żyje. Może i nie powinnam była mu współczuć z powody rychłej śmierci ... w końcu próbował mnie zabić, ale ...
Po prostu nie potrafiłam przejść obojętnie. Śmierć przestała być obcą mi rzeczą. Teraz mogła mnie spotkać na każdym kroku, ale mimo tego nie potrafiłam się uodpornić. Po prostu nie potrafiłam ... To przewyższało moje zdolności.
Stanęłam nad ciałem mężczyzny. Dan nie zwracał na mnie uwagi, zabierając potrzebne rzeczy. Nie wiedziałam co chciał zrobić, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Teraz liczyło się dla mnie ... Właściwie nie wiem co się dla mnie w tamtej chwili liczyło ... Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć, więc próby dojścia do jakichkolwiek wniosków poszłyby na marne.
W pewnym momencie Dan bez słowa chwycił mnie za rękę. Nie zareagowałam na ten gest, wolną dłonią wskazując ciało. Chłopak na chwilę się zawahał, ale zaraz potem odzyskał rezon.
- Nie martw się. ON jest tylko nieprzytomny ... Chodź - pociągnął mnie w stronę drzwi - Musimy jeszcze wpaść do magazynu i wziąć coś, czym moglibyśmy oczyścić ci ranę - zaczął mówić bardziej do siebie niż do mnie. Posłusznie udałam się za chłopakiem, mając nadal przed oczyma obraz leżącego ciała. Nie wydawało mi się, żeby ON był tylko nieprzytomny. Nie pamiętam nawet kiedy wzięliśmy środki dezynfekujące ani kiedy wyszliśmy ze szpitala. Nie pamiętam wiele. Wiem, że wyszliśmy tylnym wyjściem, kierując się w stronę jedynego pojazdu na parkingu. Był to duży van. Czułam, że nie wróży to nic dobrego, ale nie miałam czasu się tym przejmować, ponieważ zachciało mi się spać. Już w pół śnie weszłam do vana, a ostatnią rzeczą jaką pamiętam był Dan mówiący: "Dobranoc,Annabel. Śpij dobrze!"
Później odpłynęłam do cudownej krainy snów, gdzie nie miałam żadnych zmartwień i mogłam przez chwilę stać się kimś innym. Nawet jednorożcem ....

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Siemanko Moi Najlepsi Czytelnicy! 
Wiem, że długo czekaliście. Wiem, że zawaliłam, ale ... no cóż tylko winni się tłumaczą, ale ok.
Przepraszam Was z całego serca. Nawet jeśli jest Was niewielu. Po prostu nie miałam weny, nie chciało mi się pisać czegoś na siłę + miałam miesięczny szlaban na komputer, telefon i wgl ... Tak to już w życiu bywa, że kiedy trzeba coś zrobić to nagle na drodze wyrasta miljon przeszkód. Nawet jeśli osób czytających jest malutko. Nawet jeśli właśnie TY jesteś jedyną osobą, któa czyta moje wypociny to preoszę. Pozostaw po sobie jakikolwiek znak. Dla mnie to wiele znaczy i mam "kopa" żeby dodawać szybciej rozdziały.
POZDRAWIAM
Wasza na zawsze Julietta :*