Moje rozważania nie były za wesołe. Znów wszystko mnie przytłaczało. Poczułam, że się duszę, że brakuje mi tchu. Pospiesznie próbowałam nabrać choćby małego oddechu. Niestety moje wysiłki na nic się nie zdały. Poczułam, że nie długo nie będę miała czym oddychać i po prostu się uduszę! Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami mi pociemniało. Odgłosy mi towarzyszące diametralnie się zmieniły. Zamiast spokojnego pochrapywania pani Blaze usłyszałam przeraźliwie piszczący dźwięk, oznaczający chyba, że coś ze mną jest nie tak. Na szczęście był stłumiony tak, jakby dochodził do mnie przez niewidoczną, odporną na dźwięki ścianę. Potem usłyszałam szybkie kroki, zaniepokojone głosy i poczułam jak ktoś zakrywa mi czymś usta. To było dziwne urządzenie, pomagało mi oddychać ... lecz mimo tego i tak całkowicie odpłynęłam. Byłam przecież zbyt osłabiona ... Wszystkie dźwięki umilkły. Tak samo jak moje pesymistyczne myśli. Uspokoiłam się, a wraz ze mną mój oddech wrócił do normy ...
~*~
Obudziłam się ponownie pewnie wiele godzin później. Nie towarzyszyło mi słońce wdzierające się przez okno. Było ciemno. Zero światła, zero ludzi i brak jakiegokolwiek odgłosu. Nic ... Zupełnie tak, jakbym znajdowała się w jakiejś ... próżni. Wsłuchiwałam się w swój równy oddech, gdy nagle usłyszałam pewien odgłos. Ktoś szurnął nogą. Słyszałam to wyraźnie, choć dźwięk był cichy i praktycznie nie wzbudzający podejrzeń. Jednak w mojej aktualnej sytuacji musiałam pilnować się na każdym kroku. To mógł być mój zabójca. Wiedziałam, że w razie czego będę rozpaczliwie krzyczeć, może akurat jakiś lekarz na dyżurze mnie usłyszy. Chociaż ... była bardzo spokojna noc ... Nikt nie mógł spodziewać się zagrożenia ... nawet ja .... Mój oddech przyspieszył, a w żyłach już krążyła mi czysta adrenalina. Nie mogłam się bronić! Nie mogłam zrobić nic, żeby powstrzymać mojego oprawcę!
- Kto tu jest? - szepnęłam w nicość. Wiedziałam, że ktoś mnie obserwuje, próbując pozostać niezauważonym. Wiedziałam także, że obecność niespodziewanego gościa napawała mnie lękiem - Wiem, że tu jesteś - powiedziałam. Jakimś cudem udało mi się powstrzymać drżenie głosu - Lepiej się pokaż, bo inaczej zacznę krzyczeć - powiedziałam już odważniej. Nadal nikt nie reagował na moje próby nawiązania rozmowy, być może ratującej moje życie. Wsłuchiwałam się w całkowitą ciszę, lecz ze strachu dzwoniło mi w uszach. Trudno mi było się skoncentrować. Dla uspokojenia zaczęłam liczyć oddechy. Jeden ... dwa ... trzy ... Znów jakiś odgłos. Tym razem bliższy. Ktoś najwyraźniej próbował znaleźć się jak najbliżej mnie, żebym nie miała czasu na wszczęcie alarmu. Ręce zaczęły mi się trząść. Czułam czyjś oddech na moim prawym policzku. Poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle i brzuchu. W głowie mi szumiało i czułam jakbym lada moment miała zemdleć. Oddech przyspieszył mi jeszcze bardziej, co wydawało się to niemożliwe. Jeszcze chwila, a moje męki skończą się raz na zawsze ... jeszcze tylko chwila ... Usłyszałam ruch, a przed oczami ukazał mi się niewyraźny kształt. To chyba była czyjaś dłoń. Zaczęła zbliżać się ku mojej twarzy ... a może do mojego gardła ... Nie byłam w stanie się poruszyć. Strach całkowicie mnie sparaliżował. Nogi, ręce ... a nawet język odmówiły mi posłuszeństwa. Nagle"lewitująca" dłoń przylgnęła do moich ust, całkowicie je zasłaniając. Usłyszałam niemiły, szyderczy rechot. Chwilę później napastnik umilkł, a na miejscu śmiechu pojawiło się coś nowego. Coś ... o wiele gorszego. Na prawym policzku poczułam metalowe ostrze. Mój oprawca najwidoczniej postanowił troszeczkę się zabawić moimi emocjami, pozwalając mi umrzeć ... tyle, że ze strachu. Wodził ostrzem po moim policzku. Niby delikatnie i subtelnie, lecz wiedziałam, że to tylko pozory. Oddychałam nierówno, starając się nie okazywać słabości, lecz nagle poczułam palący ból, sięgający od kącika oka, ciągnący się przez cały policzek, a kończący się przy prawym rogu ust. Przestępca bezlitośnie rozciął mi ostrzem pół twarzy! Pieczenie było tak silne, że nie zdołałam stłumić jęku i cichego szlochu. Czułam, jak po twarzy spływa mi duża ilość krwi ze świeżo naciętej rany. Zacisnęłam zęby, czując, że lada moment wybuchnę głośnym, niekontrolowanym płaczem, mający choć w najmniejszym stopniu zmniejszyć moje cierpienie. Niestety mimo wysiłku z moich oczu wypłynęło kilka kropli słonych łez. Nawet tak mała ilość starczyła, abym poczuła jeszcze bardziej dotkliwy ból. Łzy dostały się do świeżej rany. Zapiekło. Moimi ramionami wstrząsnął okropny dreszcz, sygnalizujący niedługie nadejście fali płaczu. Chwilę później trzasłam się nieprzerwanie. U mojego oprawcy nie wzbudziło to wyrzutów sumienia ... wręcz przeciwnie ... roześmiał się na cały głos, jakby nie spodziewał się żadnej ingerencji jednego z dyżurujących lekarzy. Znów poczułam na twarzy ostrze. Prześladowca wodził nim po świeżo zrobionej ranie. Ból był nie do zniesienia. Rana paliła mnie żywym ogniem. Moje cierpienie najwyraźniej dodawało mojemu prześladowcy sił i sprawiało, że ten stawał się coraz bardziej okrutny ...
Nagle ostrze upadło z brzękiem na podłogę, a ja usłyszałam odgłos łamanego krzesła. Coś tutaj nie grało ...
Mimo wszystko leżałam bez ruchu, nie ośmielając się nawet zapłakać. Usłyszałam odgłosy bójki. Cichej bójki. Bez wyzwisk, bez przekleństw. To było niepokojące ... O co w tym wszystkim chodziło?! Skoro ktoś dostrzegł niebezpieczeństwo czemu nie włączył alarmu?! ... Nie byłam jednak w stanie racjonalnie myśleć, pozostawiłam ten problem nieokreślonym bliżej osobom. W duchu zaczęłam się modlić. Nie chodziło mi nawet o uratowanie mojego bezwartościowego życia ... Prosiłam o szybką i bezbolesną śmierć. Nie chciałam się długo męczyć. Nie byłabym w stanie! Ból psychiczny górowałby nad tym fizycznym. A ja zdecydownie nie należałam do osób odpornych na tego typu doświadczenia.
W pewnym momencie wszystko umilkło. Nie było słychać nic, poza moim urwanym oddechem. Odliczałam sekundy ... Nawet nie wiem po co ... Po prostu mnie to uspokajało, dawało nadzieję, że może t jest tylko straszliwy sen, z którego zaraz się obudzę. Nagle, blisko mnie dał się słyszeć konspiracyjny szept.
- Annabel? Nic ci nie jest?
Nie wiedziałam do kogo należy ten głos, dlatego nie odzywałam się, prosząc w duchu, żeby natręt sobie poszedł i zostawił mnie w spokoju.
- Ann? ... To ja ... Dan ... chcę ci pomóc.
Nie wierzyłam w ani jedno słowo przybysza. Byłam zdenerwowana, ponieważ ON wiedział, że ja tutaj jestem. Wiedział, że jestem niedaleko, ponieważ ja sama słyszałam jego szept, bliski mojego ucha.
- Ann ... Musimy się zbierać. Zaufaj mi! - szept zmienił się w ciche błaganie. "Ktoś" przez chwilę się nie odzywał i nie dawał żadnego znaku życia, a potem zapalił małą latarkę. W jej słabym świetle dostrzegłam zaniepokojoną, zmęczoną, ale nadal przystojną i znajomą twarz Dana. Wzięłam krótki i urwany wdech. Nie mogłam uwierzyć w to, co przede mną stało! Dan był moim wybawcą ... znowu ... Natychmiast do oczu napłynęły mi łzy szczęścia.
- Boże! Ann, co on ci zrobił? - przez chwilę wydawał się całkowicie zszokowany, lecz szybko doszedł do siebie, przypominając sobie cel nocnych odwiedzin - Zbieraj się! - rzucił przez ramię, a następnie przeszedł przez pokój, dochodząc do szafy. Wyjął z niej torbę, w której pewnie były moje nowe ubrania. Wpatrywałam się tępo w jego umięśnione plecy, zastanawiając się, co się przed chwilą stało. W nikłym świetle latarki dostrzegłam leżące na ziemi ciało obcego mężczyzny.
- Ann! - upomniał mnie Dan. Nie musiał na mnie patrzeć, żeby wiedzieć, że nadal się nie ruszyłam z miejsca. Odrzuciłam na bok kołdrę. Na szczęście nie miałam na sobie jakiejś obciachowej koszuli nocnej tylko byłam w dresach. Bezmyślnie wsunęłam bose stopy w trampki. Potem obeszłam dookoła łózko, omijając leżące ciało mężczyzny. Nie chciałam myśleć o tym, że on nie żyje. Może i nie powinnam była mu współczuć z powody rychłej śmierci ... w końcu próbował mnie zabić, ale ...
Po prostu nie potrafiłam przejść obojętnie. Śmierć przestała być obcą mi rzeczą. Teraz mogła mnie spotkać na każdym kroku, ale mimo tego nie potrafiłam się uodpornić. Po prostu nie potrafiłam ... To przewyższało moje zdolności.
Stanęłam nad ciałem mężczyzny. Dan nie zwracał na mnie uwagi, zabierając potrzebne rzeczy. Nie wiedziałam co chciał zrobić, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Teraz liczyło się dla mnie ... Właściwie nie wiem co się dla mnie w tamtej chwili liczyło ... Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć, więc próby dojścia do jakichkolwiek wniosków poszłyby na marne.
W pewnym momencie Dan bez słowa chwycił mnie za rękę. Nie zareagowałam na ten gest, wolną dłonią wskazując ciało. Chłopak na chwilę się zawahał, ale zaraz potem odzyskał rezon.
- Nie martw się. ON jest tylko nieprzytomny ... Chodź - pociągnął mnie w stronę drzwi - Musimy jeszcze wpaść do magazynu i wziąć coś, czym moglibyśmy oczyścić ci ranę - zaczął mówić bardziej do siebie niż do mnie. Posłusznie udałam się za chłopakiem, mając nadal przed oczyma obraz leżącego ciała. Nie wydawało mi się, żeby ON był tylko nieprzytomny. Nie pamiętam nawet kiedy wzięliśmy środki dezynfekujące ani kiedy wyszliśmy ze szpitala. Nie pamiętam wiele. Wiem, że wyszliśmy tylnym wyjściem, kierując się w stronę jedynego pojazdu na parkingu. Był to duży van. Czułam, że nie wróży to nic dobrego, ale nie miałam czasu się tym przejmować, ponieważ zachciało mi się spać. Już w pół śnie weszłam do vana, a ostatnią rzeczą jaką pamiętam był Dan mówiący: "Dobranoc,Annabel. Śpij dobrze!"
Później odpłynęłam do cudownej krainy snów, gdzie nie miałam żadnych zmartwień i mogłam przez chwilę stać się kimś innym. Nawet jednorożcem ....
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemanko Moi Najlepsi Czytelnicy!
Wiem, że długo czekaliście. Wiem, że zawaliłam, ale ... no cóż tylko winni się tłumaczą, ale ok.
Przepraszam Was z całego serca. Nawet jeśli jest Was niewielu. Po prostu nie miałam weny, nie chciało mi się pisać czegoś na siłę + miałam miesięczny szlaban na komputer, telefon i wgl ... Tak to już w życiu bywa, że kiedy trzeba coś zrobić to nagle na drodze wyrasta miljon przeszkód. Nawet jeśli osób czytających jest malutko. Nawet jeśli właśnie TY jesteś jedyną osobą, któa czyta moje wypociny to preoszę. Pozostaw po sobie jakikolwiek znak. Dla mnie to wiele znaczy i mam "kopa" żeby dodawać szybciej rozdziały.
POZDRAWIAM
Wasza na zawsze Julietta :*
- Kto tu jest? - szepnęłam w nicość. Wiedziałam, że ktoś mnie obserwuje, próbując pozostać niezauważonym. Wiedziałam także, że obecność niespodziewanego gościa napawała mnie lękiem - Wiem, że tu jesteś - powiedziałam. Jakimś cudem udało mi się powstrzymać drżenie głosu - Lepiej się pokaż, bo inaczej zacznę krzyczeć - powiedziałam już odważniej. Nadal nikt nie reagował na moje próby nawiązania rozmowy, być może ratującej moje życie. Wsłuchiwałam się w całkowitą ciszę, lecz ze strachu dzwoniło mi w uszach. Trudno mi było się skoncentrować. Dla uspokojenia zaczęłam liczyć oddechy. Jeden ... dwa ... trzy ... Znów jakiś odgłos. Tym razem bliższy. Ktoś najwyraźniej próbował znaleźć się jak najbliżej mnie, żebym nie miała czasu na wszczęcie alarmu. Ręce zaczęły mi się trząść. Czułam czyjś oddech na moim prawym policzku. Poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle i brzuchu. W głowie mi szumiało i czułam jakbym lada moment miała zemdleć. Oddech przyspieszył mi jeszcze bardziej, co wydawało się to niemożliwe. Jeszcze chwila, a moje męki skończą się raz na zawsze ... jeszcze tylko chwila ... Usłyszałam ruch, a przed oczami ukazał mi się niewyraźny kształt. To chyba była czyjaś dłoń. Zaczęła zbliżać się ku mojej twarzy ... a może do mojego gardła ... Nie byłam w stanie się poruszyć. Strach całkowicie mnie sparaliżował. Nogi, ręce ... a nawet język odmówiły mi posłuszeństwa. Nagle"lewitująca" dłoń przylgnęła do moich ust, całkowicie je zasłaniając. Usłyszałam niemiły, szyderczy rechot. Chwilę później napastnik umilkł, a na miejscu śmiechu pojawiło się coś nowego. Coś ... o wiele gorszego. Na prawym policzku poczułam metalowe ostrze. Mój oprawca najwidoczniej postanowił troszeczkę się zabawić moimi emocjami, pozwalając mi umrzeć ... tyle, że ze strachu. Wodził ostrzem po moim policzku. Niby delikatnie i subtelnie, lecz wiedziałam, że to tylko pozory. Oddychałam nierówno, starając się nie okazywać słabości, lecz nagle poczułam palący ból, sięgający od kącika oka, ciągnący się przez cały policzek, a kończący się przy prawym rogu ust. Przestępca bezlitośnie rozciął mi ostrzem pół twarzy! Pieczenie było tak silne, że nie zdołałam stłumić jęku i cichego szlochu. Czułam, jak po twarzy spływa mi duża ilość krwi ze świeżo naciętej rany. Zacisnęłam zęby, czując, że lada moment wybuchnę głośnym, niekontrolowanym płaczem, mający choć w najmniejszym stopniu zmniejszyć moje cierpienie. Niestety mimo wysiłku z moich oczu wypłynęło kilka kropli słonych łez. Nawet tak mała ilość starczyła, abym poczuła jeszcze bardziej dotkliwy ból. Łzy dostały się do świeżej rany. Zapiekło. Moimi ramionami wstrząsnął okropny dreszcz, sygnalizujący niedługie nadejście fali płaczu. Chwilę później trzasłam się nieprzerwanie. U mojego oprawcy nie wzbudziło to wyrzutów sumienia ... wręcz przeciwnie ... roześmiał się na cały głos, jakby nie spodziewał się żadnej ingerencji jednego z dyżurujących lekarzy. Znów poczułam na twarzy ostrze. Prześladowca wodził nim po świeżo zrobionej ranie. Ból był nie do zniesienia. Rana paliła mnie żywym ogniem. Moje cierpienie najwyraźniej dodawało mojemu prześladowcy sił i sprawiało, że ten stawał się coraz bardziej okrutny ...
Nagle ostrze upadło z brzękiem na podłogę, a ja usłyszałam odgłos łamanego krzesła. Coś tutaj nie grało ...
Mimo wszystko leżałam bez ruchu, nie ośmielając się nawet zapłakać. Usłyszałam odgłosy bójki. Cichej bójki. Bez wyzwisk, bez przekleństw. To było niepokojące ... O co w tym wszystkim chodziło?! Skoro ktoś dostrzegł niebezpieczeństwo czemu nie włączył alarmu?! ... Nie byłam jednak w stanie racjonalnie myśleć, pozostawiłam ten problem nieokreślonym bliżej osobom. W duchu zaczęłam się modlić. Nie chodziło mi nawet o uratowanie mojego bezwartościowego życia ... Prosiłam o szybką i bezbolesną śmierć. Nie chciałam się długo męczyć. Nie byłabym w stanie! Ból psychiczny górowałby nad tym fizycznym. A ja zdecydownie nie należałam do osób odpornych na tego typu doświadczenia.
W pewnym momencie wszystko umilkło. Nie było słychać nic, poza moim urwanym oddechem. Odliczałam sekundy ... Nawet nie wiem po co ... Po prostu mnie to uspokajało, dawało nadzieję, że może t jest tylko straszliwy sen, z którego zaraz się obudzę. Nagle, blisko mnie dał się słyszeć konspiracyjny szept.
- Annabel? Nic ci nie jest?
Nie wiedziałam do kogo należy ten głos, dlatego nie odzywałam się, prosząc w duchu, żeby natręt sobie poszedł i zostawił mnie w spokoju.
- Ann? ... To ja ... Dan ... chcę ci pomóc.
Nie wierzyłam w ani jedno słowo przybysza. Byłam zdenerwowana, ponieważ ON wiedział, że ja tutaj jestem. Wiedział, że jestem niedaleko, ponieważ ja sama słyszałam jego szept, bliski mojego ucha.
- Ann ... Musimy się zbierać. Zaufaj mi! - szept zmienił się w ciche błaganie. "Ktoś" przez chwilę się nie odzywał i nie dawał żadnego znaku życia, a potem zapalił małą latarkę. W jej słabym świetle dostrzegłam zaniepokojoną, zmęczoną, ale nadal przystojną i znajomą twarz Dana. Wzięłam krótki i urwany wdech. Nie mogłam uwierzyć w to, co przede mną stało! Dan był moim wybawcą ... znowu ... Natychmiast do oczu napłynęły mi łzy szczęścia.
- Boże! Ann, co on ci zrobił? - przez chwilę wydawał się całkowicie zszokowany, lecz szybko doszedł do siebie, przypominając sobie cel nocnych odwiedzin - Zbieraj się! - rzucił przez ramię, a następnie przeszedł przez pokój, dochodząc do szafy. Wyjął z niej torbę, w której pewnie były moje nowe ubrania. Wpatrywałam się tępo w jego umięśnione plecy, zastanawiając się, co się przed chwilą stało. W nikłym świetle latarki dostrzegłam leżące na ziemi ciało obcego mężczyzny.
- Ann! - upomniał mnie Dan. Nie musiał na mnie patrzeć, żeby wiedzieć, że nadal się nie ruszyłam z miejsca. Odrzuciłam na bok kołdrę. Na szczęście nie miałam na sobie jakiejś obciachowej koszuli nocnej tylko byłam w dresach. Bezmyślnie wsunęłam bose stopy w trampki. Potem obeszłam dookoła łózko, omijając leżące ciało mężczyzny. Nie chciałam myśleć o tym, że on nie żyje. Może i nie powinnam była mu współczuć z powody rychłej śmierci ... w końcu próbował mnie zabić, ale ...
Po prostu nie potrafiłam przejść obojętnie. Śmierć przestała być obcą mi rzeczą. Teraz mogła mnie spotkać na każdym kroku, ale mimo tego nie potrafiłam się uodpornić. Po prostu nie potrafiłam ... To przewyższało moje zdolności.
Stanęłam nad ciałem mężczyzny. Dan nie zwracał na mnie uwagi, zabierając potrzebne rzeczy. Nie wiedziałam co chciał zrobić, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Teraz liczyło się dla mnie ... Właściwie nie wiem co się dla mnie w tamtej chwili liczyło ... Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć, więc próby dojścia do jakichkolwiek wniosków poszłyby na marne.
W pewnym momencie Dan bez słowa chwycił mnie za rękę. Nie zareagowałam na ten gest, wolną dłonią wskazując ciało. Chłopak na chwilę się zawahał, ale zaraz potem odzyskał rezon.
- Nie martw się. ON jest tylko nieprzytomny ... Chodź - pociągnął mnie w stronę drzwi - Musimy jeszcze wpaść do magazynu i wziąć coś, czym moglibyśmy oczyścić ci ranę - zaczął mówić bardziej do siebie niż do mnie. Posłusznie udałam się za chłopakiem, mając nadal przed oczyma obraz leżącego ciała. Nie wydawało mi się, żeby ON był tylko nieprzytomny. Nie pamiętam nawet kiedy wzięliśmy środki dezynfekujące ani kiedy wyszliśmy ze szpitala. Nie pamiętam wiele. Wiem, że wyszliśmy tylnym wyjściem, kierując się w stronę jedynego pojazdu na parkingu. Był to duży van. Czułam, że nie wróży to nic dobrego, ale nie miałam czasu się tym przejmować, ponieważ zachciało mi się spać. Już w pół śnie weszłam do vana, a ostatnią rzeczą jaką pamiętam był Dan mówiący: "Dobranoc,Annabel. Śpij dobrze!"
Później odpłynęłam do cudownej krainy snów, gdzie nie miałam żadnych zmartwień i mogłam przez chwilę stać się kimś innym. Nawet jednorożcem ....
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemanko Moi Najlepsi Czytelnicy!
Wiem, że długo czekaliście. Wiem, że zawaliłam, ale ... no cóż tylko winni się tłumaczą, ale ok.
Przepraszam Was z całego serca. Nawet jeśli jest Was niewielu. Po prostu nie miałam weny, nie chciało mi się pisać czegoś na siłę + miałam miesięczny szlaban na komputer, telefon i wgl ... Tak to już w życiu bywa, że kiedy trzeba coś zrobić to nagle na drodze wyrasta miljon przeszkód. Nawet jeśli osób czytających jest malutko. Nawet jeśli właśnie TY jesteś jedyną osobą, któa czyta moje wypociny to preoszę. Pozostaw po sobie jakikolwiek znak. Dla mnie to wiele znaczy i mam "kopa" żeby dodawać szybciej rozdziały.
POZDRAWIAM
Wasza na zawsze Julietta :*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz