sobota, 26 lipca 2014

Rozdział V

Po krótkiej wymianie zdań ze staruszkiem siedziałam kilka minut w ciszy analizując wczorajszą noc. Nadal byłam pełna wątpliwości spoglądając w moją niedaleką przyszłość. Żadne z pytań, które postawiłam sobie wczoraj nie uzyskało wyczekiwanej odpowiedzi. Po niespełna godzinie ujrzałam na horyzoncie zarysy jakiejś miejscowości. Najpierw spomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się pojedyncze promienie słońca. Las przestał wydawać się taki straszny. Zrobiło się jaśniej i przyjemniej. Delikatny chłód, który dotychczas odczuwałam, przestał mi doskwierać. Zaczynałam dostrzegać urok tego miejsca. Gdy po pewnym czasie zaczęły zanikać drzewa ustępując miejsca łąkom, ujrzałam pierwsze zabudowania. Czerwone dachy jednorodzinnych domków błyszczały się w blasku słońca. Wjeżdżając w miasteczko zauważyłam tabliczkę z napisem Lancaster. Pomyślałam, że musiało to być niedaleko Dallas. Byłam bardzo daleko od domu. Nie wiedzialam co dalej ze mną będzie. Czy Dan mówiąc mi, abym się ukryła nie chciał, żebym wróciła do mojego rodzinnego miasta? Gdzie ja się teraz podzieję?! Do domu raczej wrócić nie mogę, ponieważ byłabym zbyt łatwym celem... Mimo tylu niepewności nie denerwowałam się. W tamtej chwili chciałam jedynie podziwiać piękno przyrody. Patrzyłam z zachwytem na pola okalające miasteczko, na których pasły się krowy. Słuchałam cudownego śpiewu ptaków. I uśmiechałam się na widok biegających po łące dzieci. Kiedyś też miałam taki bezproblemowy okres w życiu, który nazywał się dzieciństwem. Niestety on przeminął odbierając mi wiele radości. No, ale czasu nie da się cofnąć. Nie mogę tak po prostu uciec od otaczających mnie problemów. Muszę stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu, udowadniając wszystkim w koło, że jestem samodzielna i niezależna. Patrzyłam przed siebie wspominając przyjemne chwile z dzieciństwa. Byłam naprawdę zauroczona miejscowością, do której przybywałam. Niestety czar prysł, gdy wjechaliśmy mijając pierwsze zabudowania. Były stare i podniszczone. Sprawiały wrażenie opuszczonych. Po plecach przechodziły mnie ciarki, gdy spoglądałam na kolejne domki. Wszystkie pozytywne uczucia, które mi towarzyszyły na samym początku, gdzieś uciekły niepozostawiając po sobie żadnego śladu. Wjeżdżając coraz bardziej w głąb miasteczka ubywało ludzi. U końca mojej podróży z uprzejmym staruszkiem zauwarzyłam niewielki bar "Ciotki Tessy". Kierowca tam wyznaczył sobie cel wyprawy, dlatego też zaproponował mi, abym wypiła z nim poranną kawę. Zgodziłam się bez wahania, ponieważ nie miałam przy sobie ani portfela ani pieniędzy. Było mi trochę niezręcznie, gdy siadaliśmy do wolnego stolika, a starzec zamawiał dwie kawy i dwie porcje naleśników w sosie klonowym. Nie chciałam brać od życzliwego człowieka zbyt wiele. W końcu i tak mu dużo zawdzięczałam. Mężczyzna nie przyjął mojej odmowy, toteż postanowiłam grzecznie poczekać i skorzystać z szansy danej przez los. Podczas oczekiwania na posiłek zaczęłam rozglądać się po lokalu. Niewielki, urządzony w stylu lat osiemdziesiątych. Grała nawet muzyka pasującą do wnętrza. Było przyjemnie, ale to wszystko wydawało mi się jakieś sztuczne. Bar nie miał żadnych klientów poza nami. Szybko też zorientowałam się, że nie ma zbyt wielu pracowników. Zamówienie przyjęła młoda, niska dziewczyna, która była jedyną kelnerką. Pewnie ona zajmowała się też kuchnią. Po paru chwilach nasze zamówienie było gotowe. Szczupła, wręcz wychudzona kobieta po pięćdziesiątce niosła tacę z talerzami, na których parowały świeżo zrobione naleśniki. Niestety nie one przykuły moją uwagę. Przyjrzałam się twarzy kobiety ukrytej za tacą. Wydawała się znajoma ... Gdy kobieta podeszła do stolika, czym prędzej położyła na nim talerze i kubki z kawą,życzyła smacznego i chciała się ulotnić. Niestety miałam dobry refleks i chwyciłam ją mocno za rękę zanim zdążyła odejść. Próbowała się wyszarpnąć, ale mój chwyt był zbyt silny. Nie patrzyła na mnie i odwracała głowę tak, żebym nie zauważyła jej twarzy. No cóż, było juz za późno. Szybko zorientowałam się kim jest.
- Dobrze pani wie kim jestem, tak jak ja wiem kim pani jest. Proszę ze mną porozmawiać, ponieważ obie wiemy, że nie jest pani tutaj bez przyczyny - powiedziałam spokojnie rozluźniając uścisk. Nie zważałam na zaciekawione spojrzenie staruszka. Skupiłam całą swoją uwagę na kobiecie. Powoli odwracała swoją twarz w moją stronę. Tak, to była matka Charlie'ego, pani Tessy Blaze. Matka kolegi Dana. Jedyna osoba "z zewnątrz", z którą rozmawiałam na temat zaginionego chlopaka.
- Ty jesteś Annabel West, prawda? - zapytała drżącym głosem. Kiwnęłam głową - To z tobą rozmawiałam kilka miesięcy temu? - znów kiwnęłam głową, mimo że nie było to potrzebne. Pani Blaze nie czekała na moją odpowiedź. Mówiła do siebie, jakby chciała się upewnić, że zaczyna rozmowę z właściwą osobą - To z twoim chłopakiem mój Charlie zaginął? - przez chwilę wpatrywała się we mnie szukając potwierdzenia swoich słów. Gdy odezwała się po raz kolejny nie brzmiała tak jak wcześniej. Mówiła z odrazą pomieszaną ze wściekłością i strachem - Znalazł mnie. Mój własny syn, ten, który rzekomo zaginął przyszedł miesiąc temu prosząc mnie o wybaczenie. Mówił, że chciał posmakować innego życia, zaznać trochę przyjemności. Wytłumaczył mi, że wkręcił się w dilerkę, że na wszystko było go stać, miał na zawołanie każdą dziewczynę. I było mu dobrze, dopóki nie zawalił jednego zadania. Powiedział, że uciekł, ale nie pozostało mu wiele czasu, ponieważ jego szef przyjdzie go wykończyć ... Wybaczyłam mu, bo cóż miałam innego uczynić. Wtedy przyjechał pod nasz dom czarny, piekny i drogi samochód. Narobił dużo hałasu, dlatego też wyjrzałam przez okno. Charlie powiedział, że to po niego ... Nie uciekał.wyszedł na przeciw mężczyźnie, który wysiadał z auta. Byłam tak zaskoczona, że nie miałam siły go powstrzymać. Nie ustrzegłam go przed rychłą śmiercią. Gdy Charlie wyszedł przed dom mówil coś do tego typa. Pamiętam ... Nazwał go doktorem Ivanem. Był bogato ubrany. Na palcach połyskiwały złote sygnety, a na szyi złote łańcuchy. Mimo przepychu z jakim dobrał dodatki nie udało mu się ukryć swojego wieku. Łysawy staruszek, niestety bezwzględny. Nie zważał na słowa Charlie'ego, on po prostu do niego podszedł i ... - pani Blaze zająknęła się, powstrzymując łzy cisnące się jej do oczu - ... I wbił mu nóż w serce. Ale nie tak, żeby od razu umarł. Jemu chodziło o to, aby cierpiał jak najdłużej. Żeby był na granicy życia i śmierci. Chyba lubił patrzeć na ból innych osób. Na widok wykrwawiającego się Charliego uśmiechnął się tryumfalnie. Jeszcze przez chwilę coś do niego mówil, a potem już tylko patrzył obojętnie, jakby taki widok był dla niego codziennością. Ja natomiast obserwowałam tą scenę przez okno, dopiero po chwili dotarła do mnie powaga sytuacji. Wybiegłam z domu kierując się w stronę umierającego syna. Przyklękłam przy nim niezdolna do jakiegokolwiek bardziej sensownego ruchu. Płakałam. W pewnej chwili szarpnął mną ten zabójca. Zagroził, że mnie też zabije jeśli nie zostawię Charlie'ego w spokoju. Próbowałam się wyrwać z jego żelaznego uścisku, ale wtedy on wyciągnął pistolet. Bezbłędnie wycelował w pierś mojego syna. Niemal od razu padł na ziemię martwy ... Niejaki doktor Ivan przyłożył mi pistolet do skroni. Chciał się pozbyć jedynego świadka morderstwa, ale przeszkodził mu w tym nagły przyjazd policji. Zjawiła się dopiero, gdy mój synek już nie żył. W biały dzień nikt nie zauważył zabójstwa na ulicy! Dopiero jakiś zaniepokojony strzałem sąsiad odważył się na telefon na policję. Teraz to społeczeństwo w ogóle nie przejmuje się losem drugiego człowieka. Jakie to bestialskie! ... Ivan uciekł, ale obiecał, że mnie też załatwi ... Annabel, my wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
- Wiem. Zostałam już porwana, ale uciekłam - przerwałam na chwilę swoją wypowiedź, ponieważ zorientowałam się, że staruszek, który mnie tu przywiózł wszystko słyszy. Popatrzyłam na niego. Nie wydawał się zaskoczony. Pani Blaze kiwnęła prawie niezauważalnie głową dając mi znać, że mogę bez obaw mówić dalej - Jedynym problem teraz jest to, że nie mogę wrócić do miasta, ponieważ nie mam nic przy sobie. Ani pieniędzy, ani telefonu.
- Spokojnie, nie musisz się już o nic martwić. Zapewnię ci schronienie. Nie pozwolę, aby ten morderca bez skrupułów zabijał kolejnych niewinnych młodych ludzi ...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Cześć miśki! Jak widać powstał nowy rozdział. Jest krótki i moim zdaniem niezadawalający, ale na lepszy nie było mnie stać. Nie umiałam się w sobie zebrać, żeby go napisać. No cóż, to chyba tyle na ten temat.
Kolejnym tematem, który chcę poruszyć są komentarze. Wiem, że są osoby, które czytają moje wypociny, dlatego też proszę o komentarze. Dla Was to kilka sekund, a dla mnie motywacja i znak, że mam dla kogo pisać. Dobra, kończę zanudzać. Żegnam Was, więc do miłego zobaczenia!!!!
  

wtorek, 8 lipca 2014

Rozdział IV

Mimo potwornego bólu wszystkich części ciała postanowiłam ruszyć we wskazanym mi kierunku. Wiedziałam, że nie pozostało mi wiele czasu. Niedługo porywacze zorientują się, że uciekłam, a wtedy mnie znajdą. Wolałam nie myśleć co później ze mną zrobią. Sądzę, że śmierć byłaby najlepszą rzeczą jaka mogłaby mnie spotkać... Szłam drogą, która wcale się nie zmieniała. Cały czas wiła się, zakręcając co chwila w różne strony. Otoczona była lasem. Wszędzie drzewa! Postanowiłam zająć czymś myśli, ponieważ miałam wrażenie, że za chwilę zwariuję i zacznę rozmawiać z otaczającymi mnie roślinami. Nie uśmiechało mi się spędzenie reszty życia w psychiatryku. Co prawda wiele tego życia mi nie pozostało... Zaczęłam zastanawiać się nad moim spotkaniem z Danem. Na pewno nie był tutaj przez przypadek. Musiał mieć coś wspólnego z porywaczami, dilerką, mną i Jasmine. Nie wiedziałam jeszcze co. Trudno mi było myśleć w takich warunkach! Po chwili męczącego marszu postanowiłam odpocząć. Początkowa miałam zamiar schronić się wśród drzew, w razie gdyby porywacze już teraz ruszyli w pościg, ale moje lenistwo i przemęczenie skomplikowały plany. Zdyszana i spocona usiadłam na poboczu drogi. Chciałam jedynie odsapnąć, ale... właśnie... czemu zawsze jest jakieś "ale"? Oczywiście z krótkiej chwili przerwy zrobił się nieograniczony czas na... drzemkę. Tak, właśnie... usnęłam na asfaltowej drodze, która była w lesie, a na dodatek niedaleko jakiejś totalnie nie znanej mi miejscowości! Gorzej chyba być nie mogło...
Wracając... obudziły mnie jakieś trzaski i pohukiwania. Otworzyłam zaspane powieki. Moim oczom ukazał się starszy mężczyzna siedzący za kierownicą ... jakiegoś pojazdu. Ze strachu krzyknęłam.
- O! Widzę, że się obudziłaś! - powiedział wesoło staruszek od czasu do czasu przenosząc swój wzrok zza kierownicy na mnie.
- Przepraszam, ale ... co ja tutaj robię? - mój głos zabrzmiał bardzo histerycznie. Nie tego chciałam, ale nic nie umiałam na to poradzić.
- Oh! - mężczyzna machnął ręką, jakby moje pytanie było co najmniej nieważne - Znalazłem cię jak spałaś na drodze. Myślałem, że nie żyjesz, ale na szczęście okazało się, że tylko zasnęłaś. Wpakowałem cię tutaj, bo pomyślałem, że podwiozę cię do miasteczka - wytłumaczył.
- Dziękuję - powiedziałam niepewnie i rozejrzałam się wokół siebie. Siedziałam w... traktorze - Która jest godzina?
- Oj, dochodzi dziewiąta. Mam nadzieję, że długo nie leżałaś na tej brudnej i zimnej drodze. Mogłaś zachorować. Wiesz, że nie trzeba się starać o przeziębienie, a co dopiero o zapalenie płuc?
Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia ile czasu spędziłam sama w lesie. Pewnie kilka godzin. Zdziwiłam się swoją głupotą, ale potem przyszedł czas na przerażenie. Przecież podczas tylu godzin spędzonych na drodze w LESIE ktoś mógł zrobić mi krzywdę. Ilu to zboczeńców i ludzi nienormalnych szlaja się nocą w takich miejscach?! Czułam jak odpływa mi z twarzy cała krew. Zaczęłam drżeć. Spojrzałam z przerażeniem na staruszka. Ten jakby czytając w moich myślach powiedział.
- Spokojnie, w pobliżu nie ma żadnych podejrzanych typów. Najbliższe miasteczko jest oddalone dwie mile stąd.
Nie uspokoiło mnie to. Przecież niedaleko od miejsca, w którym leżałam była kryjówka przestępców. Na pewno w tym lesie takich miejsc jest jeszcze więcej!
- Nie wyglądałaś na poszkodowaną, ani na taką co by zgwałcili. Nie było przy tobie też żadnych, ale to żadnych ludzi. Podejrzewam, że nikt przede mną nie jechał tą drogą.
Poczciwy staruszek dodał mi otuchy co podniosło mnie trochę na duchu, niestety nadal czułam niepokój...

Kilka godzin wcześniej
Miejsce uprowadzenia Annabel
 
Dan, po opuszczeniu Annabel, poczuł się jak największy cham. Zostawił swoją byłą dziewczynę na pastwę losu! Samą w lesie, którego nie znała, nie mogła znać. Wywieźli ją tak daleko od domu. Zapewne nie miała pojęcia gdzie jest i dlaczego. Chłopak nie sądził, że nową ofiarą jego szefa jest Ann i zapewne jej przyjaciółka Jasmine. Gdy ujrzał zbiega skradającego się pod oknem opuszczonego domu służącego jako kryjówkę całej szajki, pomyślał, że to najlepsza okazja by zaimponować szefowi. Niestety nie spodziewał się ujrzeć Annabel. Tej dziewczyny, którą potwornie zranił uciekając i nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Zero, jakby kamień w wodę. Był zaskoczony obecnością byłej dziewczyny. Nie był w stanie racjonalnie myśleć. Wiedział, że skrzywdził Annabel, ale nie miał zamiaru czynić tego po raz drugi. Musiał pomóc jej uciec. Może odkupiłoby to jego winy? Gdy odprowadził dziewczynę do drogi prowadzącej przez las, nadal miał wyrzuty sumienia. Musiał zostawić ją samą. Teraz, gdy odwrócił się od niej, czuł się coraz gorzej. Chciał ochronić Ann, pragnął, aby znowu wiodła spokojne życie. Chciał ... właśnie... to było słowo, które nie miało jakiegokolwiek znaczenia. W jego życiu nie liczyło się to, czego on pragnął, tylko to, czego oczekiwał jego szef. Doktor Ivan, bezwzględny diler narkotyków, bezduszny właściciel wielu klubów nocnych w Denver, obrzydliwy, starszy mężczyzna wykorzystujący seksualnie młode dziewczyny. A jednak nadal był szefem Dana. Chłopak wzdrygnął się na samą myśl o ilości dziewczyn zeszmaconych przez kapryśnego, niepociągającego starca. Dan już dawno chciał rzucić tę robotę, niestety... jego szef nie przyjmował wypowiedzeń. To była droga w jedną stronę... Jego rozmyślania przerwał krzyk Annabel. Wołała go po imieniu błagając, aby jej nie zostawiał. Niestety chłopak nie miał wyboru. Pomógł jej dostać się do drogi prowadzącej do małego miasteczka. Nic więcej nie mógł dla niej zrobić. Sam żył w niebezpieczeństwie. Jedyną różnicą między nimi było to, że Dan nie miał wyboru, jego życie już na zawsze miało pozostać niebezpiecznym. Inną kwestią było to, że sam tego wyboru dokonał. To on postanowił zażyć trochę przyjemności, poznać smak przygody i dostawać łatwe pieniądze. Niestety nie przewidział negatywnych skutków swojego działania. Gdy tylko zaczął "pracować" u boku byłego doktora, pana Ivana, zdał sobie sprawę, że jego życie się zmieni... na gorsze. Jeśli nie wykona któregoś zlecenia ktoś ucierpi. On, jego rodzina, przyjaciele...ktokolwiek. Śmierć którejś z bliskich osób miała uświadomić chłopakowi jak bardzo jego szef nie znosi niewykonanych zadań. Chłopak bojąc się o życie rodziców, siostry, Ann i innych przyjaciół upozorował swoje zniknięcie. To nie było trudne. Najlepszą okazję miał na biwaku w Evergreen. Mógł po nim bezpowrotnie zniknąć nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Razem z kumplami dołączyli wtedy do Ivana. Nie mógł ich już wtedy szantażować zabiciem rodziny, przyjaciół, ponieważ stracili z nimi kontakt. Dan nawet się nie zorientował, kiedy znalazł się przy wspólnej kryjówce. Miał pełnić wartę, co oznaczało, że jeśli ktokolwiek dowie się, że Ann uciekła, to on będzie miał kłopoty. Możliwe, że straci swoje życie i nie będzie mógł dotrzymać danego słowa i jej ochronić. Zaczął przechadzać się dokoła opuszczonej chaty. Spojrzał na zegarek, była 2.56. Praktycznie środek nocy. Zostały mu cztery minuty do zakończenia warty i miał nadzieję, że skoro jest noc nie ruszą na poszukiwania uciekinierki. Nie mógł mieć tej pewności, dlatego postanowił, że postara się o odwleczenie poszukiwań. Szanse były marne, ale musiał spróbować. Liczył, że Annabel dotrze do miasteczka zanim Ivan zorientuje się, że nie ma jego zakładniczki.
 
*                    *                   *
 

 
 W zaciemnionym pokoju wybiła trzecia nad ranem. Zmiana warty. Doktor Ivan kazał Georgowi Linsdrom zamienić się z Danem. Jego zadaniem było upilnowanie dziewczyny. Do pokoju wszedł Waters. Bez słowa usiadł na miejscu Georga. Gdy ten wyszedł rozmowa znów się rozpoczęła.
- Waters, mam dla ciebie kolejne zadanie - powiedział szef wszystkich zgromadzonych osób. Było ich dziewięć, w większości byli to młodzi mężczyźni, pragnący przeżyć przygodę - Masz dowieźć do Vegas trzy tony marihuany. Do dyspozycji masz tylko niewielkiego vana i nie obchodzi mnie jak to zrobisz - Dan spojrzał ze zdziwieniem na swojego szefa. Jak za pomocą małego vana mógł przewieźć aż trzy tony zioła?! To wydawało się ... nie, chwila ... to było niemożliwe! Jednak szef zdawał się tym nie przejmować.
- Ale szefie - zaczął niepewnie - Już teraz jesteśmy stratni. Poza tym do Vegas jest kawał drogi i niełatwo będzie przetransportować tyle towaru!
- Skoro to jest niebezpieczne to masz jeszcze większą motywację. Chyba nie chcesz wylądować w więzieniu? - zapytał słodko doktor Ivan - Mam nadzieję, że się postarasz. Myślę, że nie chcesz wytrącić mnie z równowagi, a o to w ostatnim czasie nietrudno. Niedługo zabraknie mi nabojów do pistoletu, ponieważ zabijam zbyt wielu ludzi. Wykaż się, inaczej zginiesz w strasznych męczarniach. Śmierć z broni palnej jest chyba najmniej bolesna, ale jeśli mi podpadniesz przerzucę się na starożytne narzędzia tortur.
Przez kolejne minuty toczyła się dyskusja na różne tematy. Dan już nie słuchał, był pogrążony we własnych myślach. Miał dostarczyć trzy tony marihuany do Vegas! Przecież go złapią i będzie gnić w więzieniu do końca życia! Już lepsza byłaby śmierć. Pomyślał, że na dożywocie nie zasłużył, no bo w końcu nikogo jeszcze nie zabił... Wokół niego wrzała dyskusja dotycząca Jasmine, Annabel, ale Dan nadal nie słuchał, nie chciał słuchać. Nie obchodził go już los nikogo innego. Skupił się na swojej niedoli. Nagle przez zasłonięte okno zauważył ruszający się cień i wtedy przypomniał sobie Ann. Jak mógł być tak samolubny, aby zostawić ją samą w lesie? Chwila ... przecież tym cieniem mógł być George, który teraz pewnie zmierza do TEGO pokoju, aby poinformować szefa, że Annabel uciekła. Musiał go powstrzymać! Wstał od pustego stołu. Wszyscy zgromadzeni popatrzyli na niego. On, nie wiedząc jak ma się wytłumaczyć, skorzystał z pewnej wymówki.
- Idę w krzaki - powiedział, a następnie czym prędzej wyszedł z pokoju.
Przed drzwiami zastał Georga z niepewną miną. Odciągnął go od wejścia i poprowadził na podwórze. Starszy chłopak, którym był Linsdrom popatrzył na kolegę z nieudawanym zdziwieniem.
- Annabel uciekła - powiedział George.
- Wiedziałeś, że to jest TA Annabel?! - zapytał z furią Dan.
- A ty wiedziałeś, że uciekła - bardziej stwierdził niż zapytał Linsdrom.
- Pierwszy zadałem pytanie. Wiedziałeś czy nie?
- A jakie to ma znaczenie? I tak już wiesz, że to ta "twoja ukochana" - odpowiedział spokojnie akcentując ostatnie dwa słowa - Czemu pozwoliłeś jej uciec? Myślisz, że Ivan jej nie dopadnie?! - zaśmiał się z debilizmu kolegi - Dzięki tobie zabije ją z jeszcze większą okrutnością. Gratulacje!
- Nie mów tak - zagroził Waters - Ochronię ją, zobaczysz. Wyrwę się z tego bagna raz na zawsze!
- Próżne twe marzenia. Wiedziałeś na co się piszesz dołączając. To jednokierunkowa droga. Nie masz szans.
- Słuchaj, George. Ja muszę ją chronić. Chce normalnie żyć! Pomożesz czy nie? - zapytał z nadzieją młodszy z chłopaków. George przez chwilę się zastanawiał, widać było, że toczy spór pomiędzy myślami. Po krótkim czasie się odezwał.
- Pomogę. A teraz wracaj do Ivana,
- Ale nic im nie powiesz? - zapytał się dla pewności Dan.
- Nie, masz moje słowo. Obmyślę jakąś strategię, a później dam ci znać.
Waters posłusznie wrócił do pokoju, w którym odbywała się dyskusja. George go uspokoił. Cieszył się, że może dzięki pomocy dobrego kolegi uda mu się ocalić Ann. Ze wszystkich kolegów, z którymi dołączył do Ivana został jedynie on, George Linsdrom. Reszta została zabita, i to w okrutny sposób. Teraz musiał się trzymać z Georgiem, musiał mu zaufać, bo być może to on był jedyną deską ratunku.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Przepraszam, miśki, że tak długo nie dodawałam, ale po prostu miałam zanik weny. Niby miałam pomysł, ale nie umiałam go ubrać w słowa. Przepraszam raz jeszcze. Obiecuję Wam, że kolejny pojawi się już niedługo, ponieważ w piątek wyjeżdżam, a potem najbliższą okazję, aby coś napisać będę miała dopiero ok. 25. Więc jeszcze przed piątkiem coś napiszę, żebym potem w trakcie wyjazdu tylko opublikować. Trzymajcie się i życzę Wam miłych wakacji!!!!!