wtorek, 27 maja 2014

Rozdział II

Ocknęłam się. Leżałam twarzą do ziemi, chyba na jakimś sianie... Otworzyłam oczy, ale nic nie zdołałam zobaczyć, bo wokół mnie panowała niczym niezmącona ciemność. Leżałam tak, nie mogąc wykonać prawie żadnego ruchu. Czułam, że moje nadgarstki i łydki krępował gruby sznur. Nagle zdałam sobie sprawę z faktu, że miałam przyklejoną taśmę klejącą do ust. W pewnej chwili poczułam nieprzyjemne mrowienie w nogach. Później zaczęło przemieszczać się po całym ciele. Na pewno nie zdołałabym tego wytrzymać, więc zebrałam się w sobie i spróbowałam z pozycji leżącej usiąść. Po kilku nieudanych próbach udało mi się to. Ręce miałam związane z przodu, więc postanowiłam sprawdzić czy rozwiążę sznur okalający moje łydki. Moi porywacze (bo chyba tak mogłam ich nazwać) nie potrafili zawiązać porządnie supła. Praktycznie od razu udało mi się oswobodzić nogi. Zaczęłam przechadzać się po oborze...? w jakiej się znajdowałam. Co chwila dobijałam do ścian ulepionych chyba z gliny. Naprawdę trudno jest się przemieszczać po pomieszczeniu, w którym panują egipskie ciemności i w którym jest się pierwszy raz. Co innego jak po nocy błądzi się po własnym mieszkaniu...Co było celem mojego spacerowania po pomieszczeniu, w którym byłam uwięziona? Drzwi. Gdybym je znalazła może udałoby mi się wydostać albo chociaż wpuścić trochę światła do pomieszczenia... Postanowiłam przesuwać się wzdłuż ściany, dopóki nie znajdę czegoś na kształt klamki. Niestety po przejściu całego pomieszczenia nie znalazłam niczego takiego. Zrezygnowana oparłam się o pierwszą lepszą ścianę, w nadziei, że może ktoś z moich znajomych zacznie mnie szukać. Osuwając się w dół, aby usiąść poczułam wyraźne uwypuklenie. Jakby belkę. Czym prędzej odwróciłam się twarzą do podejrzanego miejsca. Związanymi rękami przejeżdżałam po dziwnej powierzchni. Wydawało mi się, że jest drewniana. Nagle zaczepiłam dłońmi o belkę i jakimś (nieznanym mi) sposobem więzy krępujące moje ręce opadły. Rozmasowałam nadgarstki i sięgnęłam do ust, aby oderwać taśmę klejącą. Wiedziałam, że nie mogę krzyczeć. Porwali mnie, a to znaczy, że najprawdopodobniej chcą się mnie prędzej czy później pozbyć. Chcąc przedłużyć swój żywot musiałam zachować ciszę, wydostać się i pójść ze zgłoszeniem na policję. Albo... nareszcie spróbować swoich sił i trochę szpiegować. Gdybym zdołała zdobyć obciążające i niezbite dowody może mogłabym nareszcie zostać tajną agentką! Pewnie musiałabym przejść jakieś durne szkolenia, ale nie przejmuję się tym. Najważniejsze jest to, żebym spełniła swoje największe marzenie. Wracając... Przyłożyłam ucho do drzwi (czy czegoś podobnego) i nasłuchiwałam. Z zewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy, dlatego stwierdziłam, że nikt mnie nie pilnuje. Z całej siły uderzyłam barkiem o drzwi. Nic się nie stało, ani się nie otworzyły, ani nie powstała żadna szpara, która przepuszczałaby światło. Jedynym efektem mojego działania było zachybotanie się wejścia. Musiałam spróbować mocniej. Nadal nic. W pewnej chwili coś kapnęło mi na kark. Z strachu pisnęłam. Co jeżeli ktoś wisiał mi nad głową? Może niedawno ktoś się tu powiesił? Ohyda! Ze wstrętem spojrzałam w górę, skąd kropla czegoś spłynęła mi na kark. Nie spodziewałam się czegokolwiek zobaczyć, a ujrzałam sporą dziurę. Na dworze panowała pochmurna noc. Jak mogłam nie zauważyć dużej dziury w stropie? Zdecydowanie jestem ofiarą losu! Może faktycznie nie nadaję się na agenta służb specjalnych? Ktoś zajmujący się łapaniem przestępców i tym podobnych powinien być spostrzegawczy, a ja najwidoczniej taka nie jestem. Zrobiło mi się przykro, naprawdę! Mimo że znajdowałam się w tak beznadziejnej sytuacji! Dosięgnięcie dziury nie wydawało się trudne. Była troszeczkę wyżej ode mnie, więc starczyłoby gdybym podskoczyła. Spróbowałam uczynić to, co podpowiadał mi rozum. Złapałam się krawędzi dziury, lecz nie na tyle mocno, aby ta mnie utrzymała. Dachówka (podejrzewam, że to właśnie była dachówka) oderwała się, a ja runęłam na ziemię. Potrzebowałam czegoś dzięki czemu mogłabym się tam wspiąć nie zlatując przy okazji. Nadal po omacku przeczesywałam pomieszczenie w poszukiwaniu chociażby jakiegoś stołka. Przechadzając się chyba trzeci raz wokół pomieszczenia, uderzyłam w coś nogą. Zabolało. Dotknęłam dłońmi jednej z niewidocznych dla mnie części wyposarzenia. Przejeżdżałam wzdłuż krawędzi, nie zważając na kolejne drzazgi boleśnie wbijające się w moje i tak już obolałe dłonie. To mogła być skrzynia, lecz niestety w moim beznadziejnym położeniu niczego nie mogłabym być pewna. Spróbowałam szarpnąć ją w moją stronę, ale zamiast spodziewanego efektu usłyszałam kolejny łomot. Część skrzynki odleciała, przez co wylądowałam na ziemi. Leżałam, myśląc jakie mam szanse na przeżycie... Zerowe, zdecydowanie zerowe. Nie miałam planu, broni ani żadnego doświadczenia co robić w takich sytuacjach. Mogłam w dzieciństwie zapisać się na jakieś zajęcia dotyczące surwiwalu...a nie na lekcje śpiewu, które i tak były bezskuteczne. Jednak czasu nie cofnę. A szkoda, może okazałabym się mądrzejsza? Jednak mój instynkt (w tamtej chwili poczułam się niczym dzikie zwierzę uwięzione w klatce) podpowiadał mi, że nie mogę się poddać. Po omacku obeszłam skrzynię i zaczęłam ją pchać w stronę otworu. Szło mi opornie i nie obyło się bez bolesnych porażek, ale po jakimś czasie udało mi się! Teraz wystarczyło wspiąć się po skrzyni, wyjść na dach, a potem... Właśnie, co potem? Zlecieć i zostać kaleką do końca życia? Nie wiedziałam jak wysoko od ziemi się znajdę wychodząc na dach, ale wyobraźnia podsuwała mi same najczarniejsze scenariusze. Wszędzie pełno krwi, a ja pośród niej, z dziwnie powykręcanymi kończynami... No cóż, raz kozie śmierć. Wdrapałam się po skrzyni i wystawiłam głowę przez dziurę. Lekki, jeszcze letni wietrzyk smagał moją twarz. Było to tak cudowne uczucie, że mogłabym tak stać całą noc. Mogłam normalnie oddychać powietrzem...o zapachu lasu? Znajdowałam się w jakiej chałupie w lesie?! No ładnie! Księżyc, który właśnie wyłonił się zza chmur oświetlił mi nieco miejsce, w którym mnie więziono. Dach nie wyglądał na zbytnio wytrzymały, ale postanowiłam zaryzykować. Nie znajdowałam się wyżej niż ze trzy czy cztery jardy nad ziemią. Podciągnęłam się na rękach i usiadłam na dachu. Był śliski, co znaczyło, że niedawno był deszcz. Musiałam uważać, aby się nie poślizgnąć i nie wylądować na wózku inwalidzkim. Kurczowo trzymając się zepsutej  dachówki opuszczałam się coraz niżej, wzdłuż zadaszenia. Bez żadnych nieprzyjemnych przygód udało mi się postawić bezpiecznie nogi na ziemi. Zachwiałam się, ale po chwili umiałam utrzymać równowagę. Rozejrzałam się. Wokół było ciemno. Jedyną moją nadzieją było udanie się wzdłuż ściany budynku. Może dostrzegłabym w tym nikłym świetle księżyca jakąś sensowną drogę ucieczki? Ruszyłam niepewnie, ponieważ miałam wrażenie, że ktoś obserwuje każdy mój ruch. Za każdym razem gdy się odwracałam nie widziałam żywej duszy, lecz wciąż miałam niejasne przeczucie, że ktoś za mną podąża. Bałam się. Znajdowałam się zapewne na jakimś odludziu, z przestępcami, z którymi nie miałam nic wspólnego. Nawet nie miałam pewności czy to ci sami, co grozili Jasmine. To było straszne uczucie, lecz w pewnej chwili zapaliła się we mnie nadzieja, która tak szybko jak się pojawiła także szybko zgasła. Zauważyłam światło mające swój początek za rogiem budynku. Ostrożnie, ale błyskawicznie ruszyłam w tamtym kierunku. Światło pochodziło z pomieszczenia z zasłoniętymi oknami. Mimo późnej pory i nikłego światła jakie dawał mi księżyc i lampa w pomieszczaniu, spostrzegłam to, jak brudne były szyby i zasłony. Dziwne, że po raz kolejny złapałam się na zauważaniu nic nieznaczących szczegółów. Podeszłam bliżej i stanęłam przy samej framudze okna. Próbowałam dostrzec co dzieje się w środku, niestety wszystko było szczelnie zasłonięte. Kto by pomyślał, że przestępcy będą aż tak dokładni?! Otępiałym wzrokiem wpatrywałam się w szybę, gdy nagle poczułam nieprzyjemny metalowy przedmiot tuż przy mojej skroni. Serce gwałtowniej zabiło, a w moim gardle pojawiła się nieznośna gula, z którą nie mogłam nic zrobić. Wzdrygnęłam się, ale mimo to posłusznie odwróciłam się twarzą do oprawcy. Łzy w szaleńczym tempie spływały mi na twarzy. To była kolejna rzecz, na którą w tamtej chwili nie miałam wpływu. Obraz mi się zamazywał, co wcale mi nie przeszkadzało. Nie chciałam widzieć twarzy mojego zabójcy. Gdy w pełni się odwróciłam, ujrzałam chytry uśmieszek na twarzy bardzo młodego chłopaka. Możliwe, że był w moim wieku. Zrezygnowana pociągnęłam nosem i spojrzałam prosto w oczy chłopaka. Na chwilę stężała mu twarz.
- Nie, to niemożliwe - wyjąkał po czym popchnął mnie jak najbliżej światła, aby dokładnie przypatrzyć się mojej twarzy - Annabel...?

niedziela, 11 maja 2014

Rodział I, część 2

     Czekałam w szpitalnej poczekalni już kilka godzin. Zaczynało świtać. Było koło szóstej rano, jednak nie przejmowałam się nieprzespaną nocą. Zamierzałam zadzwonić do redakcji i poprosić o dzień wolnego. Zdecydowanie ważniejsza była przyjaciółka. Przez całą noc leżała nieprzytomna, podpięta do różnych urządzeń, których przeznaczenia nie znałam. Lekarze byli dobrej myśli, bo "wandal", który ją pobił nie wyrządził większych szkód. Nie wiedziałam co się działo z Jasmine, ponieważ lekarze nie podawali informacji o pacjencie osobom niespokrewnionym. Przez dużą szybę widziałam jej bladą, posiniaczoną twarz. Wszystkie krwawiące rany zostały opatrzone, ale i tak, gdy spoglądałam na moją przyjaciółkę czułam dziwne kłucie w żołądku. Martwiłam się o moją współlokatorkę, dlatego moją postawą pełną współczucia i troski przekonałam ordynatora oddziału, abym mogła się z nią zobaczyć, kiedy się wybudzi. Była dla mnie najważniejszą osobą na świecie i nie chciałam, aby spotkało ją coś złego. Mam na myśli śmierć z rąk jakiegoś szaleńca. Musiałam się dowiedzieć o co poszło tam przy parku. Jasne jest, że facet, który pobił Jasmine, nie pracuje legalnie. Jak ktoś taki mógłby być na przykład przedstawicielem handlowym?! Na pewno był zamieszany w jakieś szemrane interesy. Słyszałam także wzmiankę o jakimś szefie, który bezlitośnie miał uśmiercić Jasmine. Podejrzewałam, że był dilerem narkotyków, bo wspomniany był też niedostarczony towar. Martwiłam się w co znowu wplątała się Jasmine i bez względu na wszystko musiałam się tego dowiedzieć. Nie mogłam pozwolić na to, aby jakiś obleśny bandzior po raz kolejny ją pobił! Dlaczego Jas postanowiła dostarczać narkotyki do barów? Robiła to z własnej woli? Może była szantażowana? Nagle przez głowę zaczęły mi się przewiać wyimaginowane obrazy związane z moją przyjaciółką, której grozi bogaty facet. Czy to możliwe, aby perfekcyjna Jasmine podpadła dilerowi narkotyków? Czekałam cierpliwie aż dziewczyna się obudzi. Chciałam z nią porozmawiać o sytuacji w parku. Zbliżała się godzina szósta, gdy do poczekalni wszedł wysoki chłopak o brązowych włosach. Kojarzyłam jego twarz, ale nie umiałam sobie przypomnieć skąd. Kiedy mnie zauważył od razu zawrócił i pospiesznie wyszedł. Zdziwiło mnie to. Może po nieprzespanej nocy wyglądałam niczym widmo? Jednak nawet taki argument nie mógł usprawiedliwić jego dziwacznego zachowania. Zaczęłam dopasowywać twarz chłopaka do różnych sytuacji z mojego życia. Pracowałam z nim?... Nie, raczej nie. A może poznałam go na jakiejś imprezie? Nie...chwila, on przecież był (chyba nadal nim jest) chłopakiem Jasmine. Pamiętam dzień w którym go poznałam!
~*~
Była sobota, godzina jedenasta. Siedziałam przy blacie kuchennym i parzyłam sobie kawę. Miałam dzisiaj wolne, zresztą tak, jak w każdy weekend. Byłam ubrana w dresy, bo nie zamierzałam się ruszać z domu przez cały dzień. Wlewałam sobie kawy do filiżanki, gdy do kuchni wkroczyła Jasmine z jakimś chłopakiem (tak, właśnie tym z poczekalni). Oboje byli w niepełnym ubraniu. Wyszli z jej pokoju, więc miałam pewność, że razem spędzili tę noc. Na twarzy Jasmine malowała się totalna radość i ekscytacja. Natomiast jej lowelas był całkowicie obojętny. Nawet nie starał się ukryć, że wspólnie spędzona noc nie miała dla niego większego znaczenia. Może miewał lepsze? Byłam szczerze zaskoczona, gdy stał jak słup, kiedy Jas składała na jego ustach namiętny pocałunek. Przywitała mnie i poprosiła o dwie kawy. A jej chłopak, kiedy mnie zobaczył od razu się ożywił. Posłusznie zaczęłam wykonywać jej polecenie. Nie miałam nic innego do roboty, a nie uśmiechało mi się patrzenie jak tych dwoje ludzi się obściskuje. Jasmine odezwała się swoim anielskim głosem.
- Pójdę się ubrać, a potem gdzieś razem pójdziemy, dobrze?
Jej chłopak zrobił zaskoczoną minę, a później, gdy Jas zniknęła za drzwiami łazienki zaczął narzekać.
- Boże! Nie mogę z nią wytrzymać! Cały wolny czas najchętniej spędziłaby ze mną w łóżku!
- To po co z nią jesteś? - zapytałam od niechcenia, wlewając kawę do dwóch filiżanek.
- Łączą nas... interesy - powiedział z wahaniem - Nie przedstawiłem się pewnie, więc jestem George Linsdrom.
- Annabel West - przedstawiłam się - Nie rozumiem jak można z kimś być tylko ze względu na interesy!
- Załatwiłem jej pewną robotę, żeby sobie trochę dorobiła, a ona teraz w ramach wdzięczności jest natrętna i szuka rozmaitych pretekstów, aby wylądować ze mną w łóżku.
Pomyślałam, że pewnie załatwił jej tą pracę modelki. No, bo cóż by innego? Zaczęłam się zastanawiać czy naprawdę to tak wygląda, bo Jasmine nie należała do grupy dziewcząt, którym tylko zależało na przespaniu się z kolejnymi mężczyznami.
- Ona taka nie jest - zaczęłam jej bronić.
- No, to chyba nie znasz swojej przyjaciółki.
- Gdybyś chciał mógłbyś się jej sprzeciwić.
- Ale po co? Jest atrakcyjna...
- Ah - westchnęłam - Faceci...
- Przestań - oburzył się niczym małe dziecko - Tak naprawdę ona nic dla mnie nie znaczy. To nie jest typ dziewczyny, który lubię. Jak zechcesz to mógłbym już teraz przestać z nią sypiać jak się ze mną umówisz.
- Ha, ha - roześmiałam się szczerze - Nie licz na to - powiedziałam, a następnie wróciłam do swojego pokoju.

~*~
Teraz zrozumiałam jakie interesy ich łączyły. Chodziło o dostarczanie narkotyków do baru. Tylko dlaczego? Przecież Jasmine, jako modelka dużo zarabiała. Co ją podkusiło do wykonywania takiej haniebnej pracy? W pewnej chwili z zadumy wyrwał mnie głos pielęgniarki.
- To pani jest Annabel West?
-Tak - odpowiedziałam niepewnie, bo całkowicie zapomniałam o Bożym świcie i nie wiedziałam co się dzieje wokół mnie.
- Pani znajoma się obudziła. Może pani z nią porozmawiać. Daję pani dziesięć minut.
- Dziękuję - powiedziałam i weszłam do pokoju, w którym leżała moja przyjaciółka.
- Cześć Jas - powiedziałam cicho, siadając na skraju jej łóżka - Jak się czujesz?
- Kiepsko - odpowiedziała równie cicho - Co się stało?
- Byłaś w parku i jakiś osiłek cię pobił. Mówił coś o towarze, który zabrała ci policja. Masz oddać jego szefowi pięćdziesiąt tysięcy dolarów, albo on...
- Czy byłaś tego świadkiem? - zapytała, bo resztę już chyba sobie przypomniała.
- Tak, gdyby nie ja, najprawdopodobniej byłoby już za późno, aby cię uratować.
- Oh, tak byłoby najlepiej - westchnęła.
- Wiesz, że oczekuję wyjaśnień? - powiedziałam nieprzyjemnym głosem.
- Tak, ale... wybacz, ale nie mogę.
- Jasmine! Tu chodzi o twoje życie... no i moje!
- No... dobrze, ale nie możesz nikomu powiedzieć. Możesz zadawać konkretne pytania?
- Tak, pewnie - powiedziałam szybko - Czy George Linsdrom załatwił ci tę... pracę?
- Chodzi ci o dilerkę? - kiwnęłam głową - Tak. - przez chwilę była cicho, zastanawiała się chyba nad odpowiedzią. Coś czułam, że to co powie będzie kłamstwem -  Potrzebowałam szybkich pieniędzy, bo... - popatrzyłam na nią uważniej czekając na dalsze wyjaśnienia. Ponownie westchnęła - ...bo znalazłam swoją siostrę...
W tamtej chwili usłyszałam strzał z pistoletu gdzieś niedaleko. Do moich uszu dobiegły rozpaczliwe krzyki różnych osób. Spojrzałam wystraszona na Jasmine.
- Uciekaj - szepnęła - To po ciebie, wiedzą, że powiedziałam ci za dużo.
- Nie zostawię cię - krzyknęłam.
- Ann, uciekaj! Nie zabiją mnie, bo jestem im winna kupę kasy!
- Co innego mówił gość w parku!
- Błagam cię! Uciekaj! - Nie wiem dlaczego, ale zrobiłam to co kazała moja przyjaciółka. Zaczęłam uciekać wzdłuż zawiłych, szpitalnych korytarzy. Biegłam, ale po chwili zaczęło brakować mi tchu, bo nie łatwym zadaniem jest uciekanie wśród tłumu ludzi. Zatrzymałam się na sekundkę i oparłam się o ścianę. Musiałam odsapnąć. Powoli mój oddech się wyrównywał. Nagle znikąd podbiegł do mnie zamaskowany mężczyzna z pistoletem w ręku. Szarpnął mnie za ramię, ale próbowałam się wyrwać. Niestety był ode mnie silniejszy. Podsunął mi pod nos jakąś chusteczkę, po czym zapadłą ciemność.

wtorek, 6 maja 2014

Rozdział I, część 1

Cześć, jestem Annabel West. Niewysoka, dziewiętnastoletnia brunetka z wysokimi ambicjami. Mam ciemnobrązowe, falowane włosy, sięgające trochę poniżej ramion. Jestem szczupła, co mi nie przeszkadza. A teraz postawmy sobie pytanie, dlaczego mam wielkie ambicje? Do czego dążę? Pragnę znaleźć się w agencji FBI i zagościć tam na zawsze. Co prawda wolałabym pracować dla Scotland Jardu, ale musiałabym przenieść się do Wielkiej Brytanii, a moje zarobki na to nie pozwalają. Mieszkam w Denver, uczę się i pracuję dorywczo w gazecie "Times". Piszę artykuły o pracy FBI, dlatego właśnie tak bardzo pragnę zostać jedną z agentek. Ta adrenalina, kiedy dostają kolejne zadanie wymagające siły, odwagi, zachowania zimnej krwi i umiejętności. Ta duma, kiedy złapią przestępcę poszukiwanego od lat... Może to tylko dziecięce marzenia, ale będę dążyła do obranego celu... nawet po trupach. Zależy mi na tym i nie ukrywam, że już nie raz próbowałam się wtrącić w sprawy FBI, ale bezskutecznie. Za każdym razem odsyłano mnie z powrotem do redakcji. Tym razem jednak wzięłam sprawy w swoje ręce..., ale najpierw trochę o moim życiu.
Razem z przyjaciółką wynajmuję małe, przytulne mieszkanie. Razem uczyłyśmy się w podstawówce, gimnazjum, a teraz w collage'u. Dziewczyna nazywa się Jasmine Dove, ale w pracy używa imienia Lili. Zajmuje się modelingiem, a jej przełożony uważa, że wygląda jak lilia (to dlatego ją tak "ochrzcił"). Dla mnie to troszeczkę bez sensu, bo to wcale nie jest prawda. Ma długie, proste, sięgające do pasa blond włosy i brzoskwiniową karnację. Na twarzy oczywiście żadnych wytrysków, więc nie korzysta z fluidów, podkładów, pudrów... Lubi jak ludzie podziwiają jej piękny, naturalny kolor skóry. Mimo tego, jak typową blondynką potrafi być, i tak ją kocham. Nie wyobrażam sobie życia bez niej. Zawsze mnie pocieszy, doradzi w sprawach sercowych i rozweseli, kiedy jest mi źle. Ludzie nie rozumieją naszej przyjaźni. Uważają, że jako "dobra" przyjaciółka powinnam łazić za Jasmine krok w krok, wiedzieć co robi o każdej porze dnia czy z kim się umawia. My dajemy sobie wolność. Jasne jest, że czasem ciekawość zżera od środka i po prostu nie da się nie zapytać. Ale zazwyczaj obie cierpliwie czekamy aż ta druga sama się pochwali lub wyżali. Jeżeli naprawdę potrzebuję rozmowy nie boję się o to, czy Jasmine znajdzie dla mnie czas, czy oceni sytuację obiektywnie. Doskonale wiem, że jestem dla niej ważniejsza niż praca i nawet jeśli przeze mnie miałaby wylecieć od razu poświęciłaby mi czas. Jestem też świadoma tego, że jej pracodawca nigdy jej nie zwolni ( a przynajmniej nie z mojego powodu). Uwielbia Jasmine. Jest dla niego niczym perła w morzu nieudaczników. Szczerze mówiąc zazdroszczę jej takiego szefa. Mój nie należy do najprzyjemniejszych, ale nie mogę narzekać. Podoba mi się moja praca. Jestem wścibska, (nic trudnego) szukam taniej sensacji (prościzna) i przede wszystkim przekręcam fakty (w tym jestem mistrzem). Ktoś by pomyślał, że praca idealna, lecz ja upieram się przy swoim marzeniu i nie odpuszczę tak łatwo! Mimo mojego braku doświadczenia w łapaniu przestępców, będę to robiła na własną rękę. Zaliczę testy, dostanę pozwolenie na broń i już nie będę taką niewinną, bezbronną owieczką, za jaką ma mnie większość ludzi z mojego otoczenia. Jestem skłonna poświęcić wszystko! Niezależnie od tego jak słono miałabym tego żałować.
     Któregoś wieczora, gdy wracałam zmęczona po pracy, postanowiłam udać się do domu drogą na skróty. Marzyłam o gorącej kąpieli i ciepłym łóżku, więc chciałam dotrzeć jak najszybciej. Obrany przeze mnie skrót prowadził przez park. Niestety było wtedy trochę przed północą, więc słoneczny park, pełen bawiących się dzieci zmienił się w przerażający, pełen zbirów. Weszłam w jedną z nieoświetlonych alejek. Potykałam się o własne nogi, bo niewiele widziałam. Księżyc dawał trochę światła, ale było go zdecydowanie za mało jak na tak ciemną noc. Rozglądałam się uważnie wokół siebie, wypatrują nieproszonego towarzysza mojej wędrówki. Widziałam tylko ciemne zarysy drzew, ławek... Wbijając oczy w ciemność, po plecach przechodziły mi ciarki. Mimo ciepłej, letniej nocy miałam gęsią skórkę. Szczelnie opatuliłam się cieniutkim sweterkiem, który miałam na sobie. Zdecydowanie nie powtórzę takiej wyprawy nigdy więcej. Czułam jak serce waliło mi młotem. Myślałam, że zaraz wyskoczy mi z piersi. Zamierzałam zawrócić i udać się do domu okrężną, ale oświetloną drogą, gdy usłyszałam krzyk. Stanęłam w miejscu i zaczęłam dalej nasłuchiwać. Wiedziałam, że muszę pomóc. Taka była moja natura, a poza tym, gdybym ja była na miejscu tej dziewczyny (podejrzewam, że był to damski krzyk) też pragnęłabym pomocy. Po chwili przerażającej ciszy usłyszałam ten sam przeciągły krzyk. Ruszałam po omacku w stronę, z której dochodził głos. Szłam między drzewami stawiając ostrożnie stopy, aby nie nadepnąć na jakąś gałązkę, której trzask rozniósłby się po całym parku. Wydawało mi się, że jestem coraz bliżej miejsca zbrodni, bo słyszałam męski głos, który na pewno był wrogo nastawiony do swojej ofiary. Brnęłam dalej, licząc się z tym, że mogę już nigdy więcej nie oglądać tego świata. Co chwilę do moich uszu dochodziły różne dźwięki. Wrogi głos mężczyzny, cichy, wystraszony głos ofiary, która wcześniej krzyczała i odgłos, który brzmiał jak uderzenie. Nie rozumiem jak mężczyzna mógł bić kobietę. Tak samo niedorzeczne wydawały mi się gwałty i zabójstwa. To poniżanie samego siebie. Przyspieszyłam kroku, gdy usłyszałam odgłos odbezpieczanej broni. Wydawało mi się, że idę całą wieczność, że im bardziej się przybliżam do celu on się oddala. Taki paradoks, który wydawał się tak prawdopodobny. W pewnym momencie przede mną zauważyłam olbrzymie krzaki, na szczęście bez kolców. Włożyłam w nie ręce, aby zrobić sobie drogę. Miałam wrażenie, że to właśnie za tym roślinnym murem dzieją się niedobre rzezy. Powoli, po małym kawałeczku przesuwałam się w stronę przestępcy. Krzaki drapały moją twarz, ręce, nogi, ale nie zważałam na to. Wreszcie miałam okazję zabłysnąć przed agentami z FBI. Może gdybym uratowała tą dziewczynę przyjęliby mnie w swoje szeregi? Nie! Nie będę o tym myśleć! Mam uratować ją bezinteresownie... Ale chwila... jak zamierzałam tego dokonać? Bez broni, bez mięśni? Nie miałam żadnych szans! Co ja właściwie wyrabiam?!... W pewnej chwili zauważyłam nikłe światło przedzierające się przez krzaki. Czyli jestem już blisko! Zobaczyłam, że nie jestem już w parku. Byłam w krzakach, ale za nimi rozciągał się magazyn. Zdołałam także usłyszeć fragment rozmowy przeprowadzonej między ofiarą, a jej prześladowcą.
- Pytam się ostatni raz! Gdzie towar? - zapytał wielki, umięśniony mężczyzna. Przez krzaki widziałam co nieco, więc starałam zapamiętać wygląd przestępcy w razie gdybym musiała zeznawać i zrobić portret pamięciowy.
- No,... nie mam. Gliny mi go zabrały - wyjąkała cicho szczupła, lecz wysoka dziewczyna. Wydawało mi się, że ją znam... Chwila, to przecież Jasmine!!!!
- No to musisz oddać za niego kasę. Miałaś zająć się dostarczeniem go do barów i co? I wszystko spieprzyłaś - krzyczał osiłek - Szef będzie zły, ale nie na mnie się wyżyje. Za tydzień przyjedzie tu osobiście. A ty zapłacisz mu pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Jeżeli się nie wywiążesz zabije ciebie i tę twoją przyjaciółkę - mówił chyba o mnie, ale co ja mam z tym wspólnego?! W co Jasmine mnie znowu wplątała?
- Nie mam tyle pieniędzy! - łkała Jas - Błagam, zostawcie w spokoju mnie i Annabel! Ona nie ma z tym nic wspólnego! Zrobię wszystko, tylko zostawcie ją w spokoju!
- Masz tydzień! A szef nie okazuje łaski - warknął facet, po czym uderzył jeszcze kilka razy Jasmine i odjechał.
Gdy byłam pewna, że już nie wróci, podbiegłam do wykończonej Jas, która leżała nieruchomo na ziemi.
- Jas! Jas! Słyszysz mnie? - zaczęłam nią lekko potrząsać - Błagam! Jasmine, ocknij się! - dziewczyna nadal leżała nie wykazując żadnych oznak życia, Jedyne co słyszałam to był jej nierówny oddech , więc wyciągnęłam z kieszeni komórkę i zadzwoniłam po pogotowie. Po piętnastu minutach zjawili się ratownicy, Jasmine straciła dużo krwi, co zaniepokoiło mnie do tego stopnia, że pojechałam z nią do szpitala.

poniedziałek, 5 maja 2014

Wprowadzenie

Cześć Miśki!

 
Piszę tego bloga z myślą, że spodoba Wam się mój pomysł. Nie będzie żadnych zakładek typu bohaterowie. Nie będzie także zdjęć ubrań, które bohaterzy opowiadania będą mieć na sobie. Wszystko będzie słownie opisywane. Będę pisała w formie pamiętnikarskiej, czyli będzie jedna narracja przez cały czas. Także do zobaczenia. Aha! I serdecznie zapraszam do odwiedzania innego bloga.
theeternalkids.blogspot.com