Ocknęłam się. Leżałam twarzą do ziemi, chyba na jakimś sianie... Otworzyłam oczy, ale nic nie zdołałam zobaczyć, bo wokół mnie panowała niczym niezmącona ciemność. Leżałam tak, nie mogąc wykonać prawie żadnego ruchu. Czułam, że moje nadgarstki i łydki krępował gruby sznur. Nagle zdałam sobie sprawę z faktu, że miałam przyklejoną taśmę klejącą do ust. W pewnej chwili poczułam nieprzyjemne mrowienie w nogach. Później zaczęło przemieszczać się po całym ciele. Na pewno nie zdołałabym tego wytrzymać, więc zebrałam się w sobie i spróbowałam z pozycji leżącej usiąść. Po kilku nieudanych próbach udało mi się to. Ręce miałam związane z przodu, więc postanowiłam sprawdzić czy rozwiążę sznur okalający moje łydki. Moi porywacze (bo chyba tak mogłam ich nazwać) nie potrafili zawiązać porządnie supła. Praktycznie od razu udało mi się oswobodzić nogi. Zaczęłam przechadzać się po oborze...? w jakiej się znajdowałam. Co chwila dobijałam do ścian ulepionych chyba z gliny. Naprawdę trudno jest się przemieszczać po pomieszczeniu, w którym panują egipskie ciemności i w którym jest się pierwszy raz. Co innego jak po nocy błądzi się po własnym mieszkaniu...Co było celem mojego spacerowania po pomieszczeniu, w którym byłam uwięziona? Drzwi. Gdybym je znalazła może udałoby mi się wydostać albo chociaż wpuścić trochę światła do pomieszczenia... Postanowiłam przesuwać się wzdłuż ściany, dopóki nie znajdę czegoś na kształt klamki. Niestety po przejściu całego pomieszczenia nie znalazłam niczego takiego. Zrezygnowana oparłam się o pierwszą lepszą ścianę, w nadziei, że może ktoś z moich znajomych zacznie mnie szukać. Osuwając się w dół, aby usiąść poczułam wyraźne uwypuklenie. Jakby belkę. Czym prędzej odwróciłam się twarzą do podejrzanego miejsca. Związanymi rękami przejeżdżałam po dziwnej powierzchni. Wydawało mi się, że jest drewniana. Nagle zaczepiłam dłońmi o belkę i jakimś (nieznanym mi) sposobem więzy krępujące moje ręce opadły. Rozmasowałam nadgarstki i sięgnęłam do ust, aby oderwać taśmę klejącą. Wiedziałam, że nie mogę krzyczeć. Porwali mnie, a to znaczy, że najprawdopodobniej chcą się mnie prędzej czy później pozbyć. Chcąc przedłużyć swój żywot musiałam zachować ciszę, wydostać się i pójść ze zgłoszeniem na policję. Albo... nareszcie spróbować swoich sił i trochę szpiegować. Gdybym zdołała zdobyć obciążające i niezbite dowody może mogłabym nareszcie zostać tajną agentką! Pewnie musiałabym przejść jakieś durne szkolenia, ale nie przejmuję się tym. Najważniejsze jest to, żebym spełniła swoje największe marzenie. Wracając... Przyłożyłam ucho do drzwi (czy czegoś podobnego) i nasłuchiwałam. Z zewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy, dlatego stwierdziłam, że nikt mnie nie pilnuje. Z całej siły uderzyłam barkiem o drzwi. Nic się nie stało, ani się nie otworzyły, ani nie powstała żadna szpara, która przepuszczałaby światło. Jedynym efektem mojego działania było zachybotanie się wejścia. Musiałam spróbować mocniej. Nadal nic. W pewnej chwili coś kapnęło mi na kark. Z strachu pisnęłam. Co jeżeli ktoś wisiał mi nad głową? Może niedawno ktoś się tu powiesił? Ohyda! Ze wstrętem spojrzałam w górę, skąd kropla czegoś spłynęła mi na kark. Nie spodziewałam się czegokolwiek zobaczyć, a ujrzałam sporą dziurę. Na dworze panowała pochmurna noc. Jak mogłam nie zauważyć dużej dziury w stropie? Zdecydowanie jestem ofiarą losu! Może faktycznie nie nadaję się na agenta służb specjalnych? Ktoś zajmujący się łapaniem przestępców i tym podobnych powinien być spostrzegawczy, a ja najwidoczniej taka nie jestem. Zrobiło mi się przykro, naprawdę! Mimo że znajdowałam się w tak beznadziejnej sytuacji! Dosięgnięcie dziury nie wydawało się trudne. Była troszeczkę wyżej ode mnie, więc starczyłoby gdybym podskoczyła. Spróbowałam uczynić to, co podpowiadał mi rozum. Złapałam się krawędzi dziury, lecz nie na tyle mocno, aby ta mnie utrzymała. Dachówka (podejrzewam, że to właśnie była dachówka) oderwała się, a ja runęłam na ziemię. Potrzebowałam czegoś dzięki czemu mogłabym się tam wspiąć nie zlatując przy okazji. Nadal po omacku przeczesywałam pomieszczenie w poszukiwaniu chociażby jakiegoś stołka. Przechadzając się chyba trzeci raz wokół pomieszczenia, uderzyłam w coś nogą. Zabolało. Dotknęłam dłońmi jednej z niewidocznych dla mnie części wyposarzenia. Przejeżdżałam wzdłuż krawędzi, nie zważając na kolejne drzazgi boleśnie wbijające się w moje i tak już obolałe dłonie. To mogła być skrzynia, lecz niestety w moim beznadziejnym położeniu niczego nie mogłabym być pewna. Spróbowałam szarpnąć ją w moją stronę, ale zamiast spodziewanego efektu usłyszałam kolejny łomot. Część skrzynki odleciała, przez co wylądowałam na ziemi. Leżałam, myśląc jakie mam szanse na przeżycie... Zerowe, zdecydowanie zerowe. Nie miałam planu, broni ani żadnego doświadczenia co robić w takich sytuacjach. Mogłam w dzieciństwie zapisać się na jakieś zajęcia dotyczące surwiwalu...a nie na lekcje śpiewu, które i tak były bezskuteczne. Jednak czasu nie cofnę. A szkoda, może okazałabym się mądrzejsza? Jednak mój instynkt (w tamtej chwili poczułam się niczym dzikie zwierzę uwięzione w klatce) podpowiadał mi, że nie mogę się poddać. Po omacku obeszłam skrzynię i zaczęłam ją pchać w stronę otworu. Szło mi opornie i nie obyło się bez bolesnych porażek, ale po jakimś czasie udało mi się! Teraz wystarczyło wspiąć się po skrzyni, wyjść na dach, a potem... Właśnie, co potem? Zlecieć i zostać kaleką do końca życia? Nie wiedziałam jak wysoko od ziemi się znajdę wychodząc na dach, ale wyobraźnia podsuwała mi same najczarniejsze scenariusze. Wszędzie pełno krwi, a ja pośród niej, z dziwnie powykręcanymi kończynami... No cóż, raz kozie śmierć. Wdrapałam się po skrzyni i wystawiłam głowę przez dziurę. Lekki, jeszcze letni wietrzyk smagał moją twarz. Było to tak cudowne uczucie, że mogłabym tak stać całą noc. Mogłam normalnie oddychać powietrzem...o zapachu lasu? Znajdowałam się w jakiej chałupie w lesie?! No ładnie! Księżyc, który właśnie wyłonił się zza chmur oświetlił mi nieco miejsce, w którym mnie więziono. Dach nie wyglądał na zbytnio wytrzymały, ale postanowiłam zaryzykować. Nie znajdowałam się wyżej niż ze trzy czy cztery jardy nad ziemią. Podciągnęłam się na rękach i usiadłam na dachu. Był śliski, co znaczyło, że niedawno był deszcz. Musiałam uważać, aby się nie poślizgnąć i nie wylądować na wózku inwalidzkim. Kurczowo trzymając się zepsutej dachówki opuszczałam się coraz niżej, wzdłuż zadaszenia. Bez żadnych nieprzyjemnych przygód udało mi się postawić bezpiecznie nogi na ziemi. Zachwiałam się, ale po chwili umiałam utrzymać równowagę. Rozejrzałam się. Wokół było ciemno. Jedyną moją nadzieją było udanie się wzdłuż ściany budynku. Może dostrzegłabym w tym nikłym świetle księżyca jakąś sensowną drogę ucieczki? Ruszyłam niepewnie, ponieważ miałam wrażenie, że ktoś obserwuje każdy mój ruch. Za każdym razem gdy się odwracałam nie widziałam żywej duszy, lecz wciąż miałam niejasne przeczucie, że ktoś za mną podąża. Bałam się. Znajdowałam się zapewne na jakimś odludziu, z przestępcami, z którymi nie miałam nic wspólnego. Nawet nie miałam pewności czy to ci sami, co grozili Jasmine. To było straszne uczucie, lecz w pewnej chwili zapaliła się we mnie nadzieja, która tak szybko jak się pojawiła także szybko zgasła. Zauważyłam światło mające swój początek za rogiem budynku. Ostrożnie, ale błyskawicznie ruszyłam w tamtym kierunku. Światło pochodziło z pomieszczenia z zasłoniętymi oknami. Mimo późnej pory i nikłego światła jakie dawał mi księżyc i lampa w pomieszczaniu, spostrzegłam to, jak brudne były szyby i zasłony. Dziwne, że po raz kolejny złapałam się na zauważaniu nic nieznaczących szczegółów. Podeszłam bliżej i stanęłam przy samej framudze okna. Próbowałam dostrzec co dzieje się w środku, niestety wszystko było szczelnie zasłonięte. Kto by pomyślał, że przestępcy będą aż tak dokładni?! Otępiałym wzrokiem wpatrywałam się w szybę, gdy nagle poczułam nieprzyjemny metalowy przedmiot tuż przy mojej skroni. Serce gwałtowniej zabiło, a w moim gardle pojawiła się nieznośna gula, z którą nie mogłam nic zrobić. Wzdrygnęłam się, ale mimo to posłusznie odwróciłam się twarzą do oprawcy. Łzy w szaleńczym tempie spływały mi na twarzy. To była kolejna rzecz, na którą w tamtej chwili nie miałam wpływu. Obraz mi się zamazywał, co wcale mi nie przeszkadzało. Nie chciałam widzieć twarzy mojego zabójcy. Gdy w pełni się odwróciłam, ujrzałam chytry uśmieszek na twarzy bardzo młodego chłopaka. Możliwe, że był w moim wieku. Zrezygnowana pociągnęłam nosem i spojrzałam prosto w oczy chłopaka. Na chwilę stężała mu twarz.
- Nie, to niemożliwe - wyjąkał po czym popchnął mnie jak najbliżej światła, aby dokładnie przypatrzyć się mojej twarzy - Annabel...?
Bardzo fajny rozdział :) czekam na kolejny
OdpowiedzUsuńKiedy ten kolejny rozdział ?! Już niemogę się doczekać :)
OdpowiedzUsuń