Hej miśki!
Wiem, że spodziewaliście się rozdziału i to w dodatku bardzo temu ... Ale niestety muszę Was rozczarować :(((
Na pewien czas muszę zawiesić swoją działalność. Przepraszam Was bardzo, ale muszę przemyśleć parę spraw dotyczących mojego życia i mojej przyszłości. Warto też byłoby przemyśleć sprawy dotyczące bloga. Nie wiem kiedy pojawi się kolejny rozdział. Może w święta, może po, a może w ogóle ... Tak, dobrze przeczytaliście ... zastanawiam się czy nie usunąć bloga. Nie czuję już tego "popędu", brak mi weny ... i przede wszystkim czasu. Musicie wiedzieć, że piszę tą notkę z ciężkim sercem. Naprawdę jest mi smutno. Ktoś czytał moje wypociny i dzięki temu czułam się wspaniale. Serio! Kocham Was! I te osoby, które czytały i komentowały, i te co czytały, ale nie zostawiały po sobie śladu oraz te, które zajrzały tu sporadycznie. Dziękuję za wszystkie komentarze i wyświetlenia!
Nie mówię, że to już koniec. Nie! Ale nie chciałabym dawać Wam nadziei, którą potem bym zniszczyła. Chcę byście mieli świadomość, że jest mi teraz ciężko coś napisać. Może faktycznie już nigdy nie wrócę z tą historią ...? Kto wie? Ale i tak dziękuję wszytkim z całego serca. To dla mnie naprawdę wiele znaczy!
Pa, Misiaki! Kocham Was! I dziękuję za Waszą obecność :)
środa, 3 grudnia 2014
niedziela, 9 listopada 2014
Rozdział X
Połykałam swoją porcję naleśników w ekspresowym tempie. Chciałam jak najszybciej poznać odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Dan, w przeciwieństwie do mnie, delektował się śniadaniem, podczas gdy ja, z nerwów poobgryzałam do krwi paznokcie u rąk. Tak, wiem, obrzydliwy zwyczaj, ale co mogłam poradzić jak zżerały mnie nerwy?!
- Pycha - mruknął chłopak kończąc śniadanie. Wytarł dłonie w serwetkę i spojrzał na mnie radośnie - Nie ma to jak pożywne śniadanie na dobry początek dnia! - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Co się tak szczerzysz? - zapytałam niecierpliwie.
- A co? Już nawet uśmiechać się nie mogę? - parsknął śmiechem Dan - Daj spokój! Mamy piękny dzień, a ty go zaczynasz od bezsensownych fochów.
- Bezsensownych?! Tak uważasz?! - podniosłam głos.
- Dziewczyno, opanuj się! Mogę polecić ci dobrego lekarza ...
Spojrzałam na chłopaka. Jeszcze pół roku temu taka sytuacja nie miałaby miejsca. Właśnie ... pół roku temu. To szmat czasu! Teraz sprzeczaliśmy się o błahostkę. Nie poznawałam tego człowieka, a także siebie. Gdy pierwszy raz zobaczyłam Dana, rzuciłam mu się na szyję. Miałam szczerą nadzieję na lepsze jutro. A teraz? Teraz nie dawałam sobie nawet szansy na przeżycie danego dnia. Nie miałam złudzeń. Wiedziałam, że prędzej czy później ktoś mnie dopadnie. Tylko po to, aby dopełnić zemsty bądź też zatrzeć ślady ...
Pogodziłam się z tą myślą. Dzięki temu żyło się łatwiej. Dan stał się obcym człowiekiem. A zdawałoby się, że to TYLKO pół roku ... Niestety, jak widać nie tylko towarzystwo zmienia ludzi. Najwyraźniej zmienia też czas. U niektórych oznacza to wydoroślenie, zmienienie nawyków i ustatkowanie się, a u reszty jest chyba odwrotnie. Tak jak Dan, myślą, że mają cały świat pod stopami i że są jakimiś bóstwami. Zamiast ułożyć sobie życie i zachowywać się na swój wiek, wolą imprezować i "zasmakować przygody", która się dla nich źle skończy. Dlaczego tacy ludzie nie dostrzegają konsekwencji swoich czynów?! Dlaczego przez nich cierpią niewinni ludzie?! I gdzie jest sprawiedliwość?! Dlaczego na tym pieprzonym świecie nie ma ani grama sprawiedliwości?! Nie ma kogoś, kto by tą sprawiedliwość wymierzał?!
- Danie Waters, nie masz prawa tak do mnie mówić! Nie wiadomo dlaczego stałam się głównym celem jakiś pieprzonych dilerów, a ty jeszcze śmiesz ...?! - podniosłam głos.
- Ciiiii... - uciszył mnie chłopak - To co się stało było na twoje życzenie. Gdybyś nie była ciekawa tego, co się dzieje w parku nocą, nie znalazłabyś się w niebezpieczeństwie ... Możliwe, że Jasmine, by nie żyła, ale za to teraz nie miałabyś na głowie "pieprzonych dilerów" ...
Gdy chłopak wypowiedział te słowa, wpatrywałam się w niego z niemym zdziwieniem. Jego słowa nadal rozbrzmiewały w mojej głowę, a ja próbowałam je przetrawić. Zdziwienie zaczęło ustępować miejsca złości. Gotowałam się od środka. Rozejrzałam się po barze, nie chciałam zacząć krzyczeć przy wszystkich ludziach. Ale, ku mojemu zdziwieniu okazało się, że w barze było kompletnie pusto. Poza nami i krzątającą się kelnerką nie było nikogo!
- Nie mówiłam ci nic, a szczególnie nic o Jasmine! - warknęłam, siląc się na spokojny ton - Skąd, do cholery możesz o tym wiedzieć?! ... Masz z tym coś wspólnego?! - podniosłam głos, a na dodatek stał się on tak bardzo piskliwy, że samej mnie było ciężko go słuchać.
- Brawo! - powiedział powoli, z ironicznym uśmieszkiem Dan - Amerykę odkryłaś ...
- Jak mogłeś?!
- Oh - machnął lekceważąco ręką - Nie miałem w tym bezpośredniego udziału, ale ... no, cóż ... od odpowiedzialności wymigać się nie mogę ...
- Ty, podły gnoju! Po co mnie w takim razie porywałeś ze szpitala?! - byłam na skraju wytrzymałości. Krzyczałam i wcale nie zamierzałam się opanować - Żeby oddać mnie w ręce Ivana?! Chcesz kolejną nagrodę za sprowadzenie jakiejś dziwki do waszego grona?! A może sprzedasz mnie na pchlim targu, żeby dostać większą nagrodę?! - wzięłam oddech, aby ze zdwojoną siłą wrócić do swojej tyrady. Niestety chłopak to wykorzystał.
- Nie wiesz o czym mówisz, Annabel - warknął przybliżając swoją twarz do mojej. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Czułam na skórze jego gorący oddech. Jestem pewna, że z przyjemnością rozszarpałby mnie na strzępy - Ryzykuję dla ciebie życie, a ty mi się tak odwdzięczasz? - chciał chyba dodać coś jeszcze, ale przeszła mu chyba ochota. Zakończył swój mini wykład najsmutniej jak się dało. Miałam ochotę się rozpłakać, ale moja duma na to nie pozwalała - Zmieniłaś się ... i ... nie jestem w stanie cię poznać ... - po tych słowach Dan wstał od stolika i wyszedł z baru. Poszłam w jego ślady ...
Ja się zmieniłam? Ha! Dobre! A on to co? Nigdy na mnie nie podniósł głosu, a tym bardziej mnie nie obrażał! Co się stało z Danem, którego niegdyś znałam?! Bardzo możliwe, że się zmieniłam ... bardzo możliwe, że jestem zupełnie inną osobą ... Ale to by się nie stało, gdyby Dan nie zniknął. Przeszłam wtedy załamanie nerwowe i nie miałam ochoty, by żyć. Niestety ten chłopak, powracając do mojego życia tak nagle i niespodziewanie, nie miał pojęcia o tym co przeszłam. Nie miał pojęcia, że chciałam popełnić samobójstwo! Nie wiedział przez co przechodzili moi najbliższy, martwiąc się, że mnie stracą raz na zawsze. To przez niego to wszystko było spowodowane. Tylko wtedy myślałam, że to zły los zabiera mi najcenniejszą osobę w moim życiu ... Niestety okazało się, że Dan zrobił to na własne życzenie. Zostawił mnie bez słowa pożegnania, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Przez niego ... a raczej jego brak ... straciłam wszelkie chęci do życia, marząc tylko o tym, żeby ukoić swój ból raz na zawsze ... Ja też nie zważałam na konsekwencje ... Na to, że rodzina i przyjaciele po moim odejściu dostaną wielki cios, prosto w serce ... Jeszcze żeby tego było mało, próbowałam znów odebrać sobie życie ... Tak niedawno ...
Tyle, że teraz moi rodzice nie żyli, a przyjaciółka była za daleko, żeby się o tym dowiedzieć. Teraz po mnie nikt by nie płakał. Ale jednak liczy się sam fakt, że znów okazałam się egoistką ... Ale przecież człowiek popełnia błędy ... A ja przecież człowiekiem jestem ...
Nawet nie wiem kiedy dotarłam do vana i zajęłam swoje miejsce ... Dan praktycznie od razu odpalił wóz i ruszył w dalszą drogę. Nie zamierzałam się do niego odzywać. Nie po tym, czego się dowiedziałam. Szczerze mówiąc, znów miałam ochotę raz na zawsze zniknąć z tego świata. Niestety jedyną przeszkodę stanowił Dan. Na pewno by mi nie pozwolił odejść ... Nie teraz ... Widocznie miał jakiś cel w uprowadzeniu mnie. Jedyną zagadkę stanowiło to, po co to robił ...?
Równomierny odgłos pracującego silnika sprawił, że zachciało mi się spać. Zamknęłam oczy, z myślą, że lada moment zasnę. Ale wtedy usłyszałam przytłumiony głos Dana i ciche westchnienie.
- Jak ci powiedzieć, że wiem co wtedy przechodziłaś?
Wydawało mi się, że mówił to do siebie. Z racji tego, iż myślał, że śpię. Jednak te słowa, nie pozwoliły mi spokojnie zapaść w sen. Czy on mówił o czasie, gdy odszedł? Skąd on niby może to wszystko wiedzieć?! W mojej głowie nagle pojawiło się milion pytań. Nie chciałam sobie na nie teraz odpowiadać, więc bez słowa zmusiłam się chociażby do krótkiego snu ...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A kto specjalnie dla Was napisał szybciej rozdział?!
Nie chciałam, żebyście długo czekali, ponieważ jak już wiadomo poprzedni rozdział był przejściowy. Ten też bardzo odbiega od ideału, ale chciałam Wam szybko coś nabazgrać, żeby Wam się nie nudziło.
Proszę, zostawcie po sobie jakikolwiek ślad. Nie zależy mi na samych pozytywnych opiniach, bo nie o to chodzi. Chcę po prostu znać Wasze zdanie. Co sądzicie o tym opowiadaniu. Co Wam się podoba, a co nie ...? Nie wymagam wiele. Chciałabym się w jakiejś części dopasować do Was. Nie wiem ... chcecie częściej rozdziały ... A może dłuższe? Z większą dawką adrenaliny? Czy coś? Zostawcie po sobie ślad, bo dla mnie to serio dużo znaczy ...
Buziaki :*
- Pycha - mruknął chłopak kończąc śniadanie. Wytarł dłonie w serwetkę i spojrzał na mnie radośnie - Nie ma to jak pożywne śniadanie na dobry początek dnia! - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Co się tak szczerzysz? - zapytałam niecierpliwie.
- A co? Już nawet uśmiechać się nie mogę? - parsknął śmiechem Dan - Daj spokój! Mamy piękny dzień, a ty go zaczynasz od bezsensownych fochów.
- Bezsensownych?! Tak uważasz?! - podniosłam głos.
- Dziewczyno, opanuj się! Mogę polecić ci dobrego lekarza ...
Spojrzałam na chłopaka. Jeszcze pół roku temu taka sytuacja nie miałaby miejsca. Właśnie ... pół roku temu. To szmat czasu! Teraz sprzeczaliśmy się o błahostkę. Nie poznawałam tego człowieka, a także siebie. Gdy pierwszy raz zobaczyłam Dana, rzuciłam mu się na szyję. Miałam szczerą nadzieję na lepsze jutro. A teraz? Teraz nie dawałam sobie nawet szansy na przeżycie danego dnia. Nie miałam złudzeń. Wiedziałam, że prędzej czy później ktoś mnie dopadnie. Tylko po to, aby dopełnić zemsty bądź też zatrzeć ślady ...
Pogodziłam się z tą myślą. Dzięki temu żyło się łatwiej. Dan stał się obcym człowiekiem. A zdawałoby się, że to TYLKO pół roku ... Niestety, jak widać nie tylko towarzystwo zmienia ludzi. Najwyraźniej zmienia też czas. U niektórych oznacza to wydoroślenie, zmienienie nawyków i ustatkowanie się, a u reszty jest chyba odwrotnie. Tak jak Dan, myślą, że mają cały świat pod stopami i że są jakimiś bóstwami. Zamiast ułożyć sobie życie i zachowywać się na swój wiek, wolą imprezować i "zasmakować przygody", która się dla nich źle skończy. Dlaczego tacy ludzie nie dostrzegają konsekwencji swoich czynów?! Dlaczego przez nich cierpią niewinni ludzie?! I gdzie jest sprawiedliwość?! Dlaczego na tym pieprzonym świecie nie ma ani grama sprawiedliwości?! Nie ma kogoś, kto by tą sprawiedliwość wymierzał?!
- Danie Waters, nie masz prawa tak do mnie mówić! Nie wiadomo dlaczego stałam się głównym celem jakiś pieprzonych dilerów, a ty jeszcze śmiesz ...?! - podniosłam głos.
- Ciiiii... - uciszył mnie chłopak - To co się stało było na twoje życzenie. Gdybyś nie była ciekawa tego, co się dzieje w parku nocą, nie znalazłabyś się w niebezpieczeństwie ... Możliwe, że Jasmine, by nie żyła, ale za to teraz nie miałabyś na głowie "pieprzonych dilerów" ...
Gdy chłopak wypowiedział te słowa, wpatrywałam się w niego z niemym zdziwieniem. Jego słowa nadal rozbrzmiewały w mojej głowę, a ja próbowałam je przetrawić. Zdziwienie zaczęło ustępować miejsca złości. Gotowałam się od środka. Rozejrzałam się po barze, nie chciałam zacząć krzyczeć przy wszystkich ludziach. Ale, ku mojemu zdziwieniu okazało się, że w barze było kompletnie pusto. Poza nami i krzątającą się kelnerką nie było nikogo!
- Nie mówiłam ci nic, a szczególnie nic o Jasmine! - warknęłam, siląc się na spokojny ton - Skąd, do cholery możesz o tym wiedzieć?! ... Masz z tym coś wspólnego?! - podniosłam głos, a na dodatek stał się on tak bardzo piskliwy, że samej mnie było ciężko go słuchać.
- Brawo! - powiedział powoli, z ironicznym uśmieszkiem Dan - Amerykę odkryłaś ...
- Jak mogłeś?!
- Oh - machnął lekceważąco ręką - Nie miałem w tym bezpośredniego udziału, ale ... no, cóż ... od odpowiedzialności wymigać się nie mogę ...
- Ty, podły gnoju! Po co mnie w takim razie porywałeś ze szpitala?! - byłam na skraju wytrzymałości. Krzyczałam i wcale nie zamierzałam się opanować - Żeby oddać mnie w ręce Ivana?! Chcesz kolejną nagrodę za sprowadzenie jakiejś dziwki do waszego grona?! A może sprzedasz mnie na pchlim targu, żeby dostać większą nagrodę?! - wzięłam oddech, aby ze zdwojoną siłą wrócić do swojej tyrady. Niestety chłopak to wykorzystał.
- Nie wiesz o czym mówisz, Annabel - warknął przybliżając swoją twarz do mojej. Dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Czułam na skórze jego gorący oddech. Jestem pewna, że z przyjemnością rozszarpałby mnie na strzępy - Ryzykuję dla ciebie życie, a ty mi się tak odwdzięczasz? - chciał chyba dodać coś jeszcze, ale przeszła mu chyba ochota. Zakończył swój mini wykład najsmutniej jak się dało. Miałam ochotę się rozpłakać, ale moja duma na to nie pozwalała - Zmieniłaś się ... i ... nie jestem w stanie cię poznać ... - po tych słowach Dan wstał od stolika i wyszedł z baru. Poszłam w jego ślady ...
Ja się zmieniłam? Ha! Dobre! A on to co? Nigdy na mnie nie podniósł głosu, a tym bardziej mnie nie obrażał! Co się stało z Danem, którego niegdyś znałam?! Bardzo możliwe, że się zmieniłam ... bardzo możliwe, że jestem zupełnie inną osobą ... Ale to by się nie stało, gdyby Dan nie zniknął. Przeszłam wtedy załamanie nerwowe i nie miałam ochoty, by żyć. Niestety ten chłopak, powracając do mojego życia tak nagle i niespodziewanie, nie miał pojęcia o tym co przeszłam. Nie miał pojęcia, że chciałam popełnić samobójstwo! Nie wiedział przez co przechodzili moi najbliższy, martwiąc się, że mnie stracą raz na zawsze. To przez niego to wszystko było spowodowane. Tylko wtedy myślałam, że to zły los zabiera mi najcenniejszą osobę w moim życiu ... Niestety okazało się, że Dan zrobił to na własne życzenie. Zostawił mnie bez słowa pożegnania, nie zastanawiając się nad konsekwencjami. Przez niego ... a raczej jego brak ... straciłam wszelkie chęci do życia, marząc tylko o tym, żeby ukoić swój ból raz na zawsze ... Ja też nie zważałam na konsekwencje ... Na to, że rodzina i przyjaciele po moim odejściu dostaną wielki cios, prosto w serce ... Jeszcze żeby tego było mało, próbowałam znów odebrać sobie życie ... Tak niedawno ...
Tyle, że teraz moi rodzice nie żyli, a przyjaciółka była za daleko, żeby się o tym dowiedzieć. Teraz po mnie nikt by nie płakał. Ale jednak liczy się sam fakt, że znów okazałam się egoistką ... Ale przecież człowiek popełnia błędy ... A ja przecież człowiekiem jestem ...
Nawet nie wiem kiedy dotarłam do vana i zajęłam swoje miejsce ... Dan praktycznie od razu odpalił wóz i ruszył w dalszą drogę. Nie zamierzałam się do niego odzywać. Nie po tym, czego się dowiedziałam. Szczerze mówiąc, znów miałam ochotę raz na zawsze zniknąć z tego świata. Niestety jedyną przeszkodę stanowił Dan. Na pewno by mi nie pozwolił odejść ... Nie teraz ... Widocznie miał jakiś cel w uprowadzeniu mnie. Jedyną zagadkę stanowiło to, po co to robił ...?
Równomierny odgłos pracującego silnika sprawił, że zachciało mi się spać. Zamknęłam oczy, z myślą, że lada moment zasnę. Ale wtedy usłyszałam przytłumiony głos Dana i ciche westchnienie.
- Jak ci powiedzieć, że wiem co wtedy przechodziłaś?
Wydawało mi się, że mówił to do siebie. Z racji tego, iż myślał, że śpię. Jednak te słowa, nie pozwoliły mi spokojnie zapaść w sen. Czy on mówił o czasie, gdy odszedł? Skąd on niby może to wszystko wiedzieć?! W mojej głowie nagle pojawiło się milion pytań. Nie chciałam sobie na nie teraz odpowiadać, więc bez słowa zmusiłam się chociażby do krótkiego snu ...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
A kto specjalnie dla Was napisał szybciej rozdział?!
Nie chciałam, żebyście długo czekali, ponieważ jak już wiadomo poprzedni rozdział był przejściowy. Ten też bardzo odbiega od ideału, ale chciałam Wam szybko coś nabazgrać, żeby Wam się nie nudziło.
Proszę, zostawcie po sobie jakikolwiek ślad. Nie zależy mi na samych pozytywnych opiniach, bo nie o to chodzi. Chcę po prostu znać Wasze zdanie. Co sądzicie o tym opowiadaniu. Co Wam się podoba, a co nie ...? Nie wymagam wiele. Chciałabym się w jakiejś części dopasować do Was. Nie wiem ... chcecie częściej rozdziały ... A może dłuższe? Z większą dawką adrenaliny? Czy coś? Zostawcie po sobie ślad, bo dla mnie to serio dużo znaczy ...
Buziaki :*
środa, 29 października 2014
Rozdział IX
Proszę o przeczytanie notki pod rozdziałem!
Obudziłam się, słysząc przyciszoną rozmowę ... A właściwie monolog, w którym jedyną nadzwyczajną rzeczą były sporadyczne przerwy między kolejnymi wypowiedziami. Nie otwierałam oczu, udając, że nadal śpię. Dan wyraźnie rozmawiał z kimś przez telefon.
- Tak, jest cała ... Poza Blake'iem nikt nie wchodził mi w drogę ... Skąd mam wiedzieć jak on tam się znalazł?! - chłopak podniósł głos, ale zaraz potem znów się opanował, zniżając swój głos do szeptu - Nie wiem ... Ivan musiał mieć w tym jakiś cel ... - Dan zrobił dłuższą przerwę - Tak ... - rzucił niecierpliwie - dlatego trzeba się pospieszyć ... Może już teraz coś wywęszył? ... Zmienił swoje zachowanie od kiedy wyjechałem? ... Aha ... No, dobra. Uważaj, żeby nikt nie zorientował się, że mi pomagasz ... Tak, tam gdzie wcześniej ustalaliśmy. Zostało mi sto pięćdziesiąt może dwieście mil ... No, nie jestem pewny ... - słuchałam rozmowy z największym zainteresowaniem. Nie wiedziałam co się wokół mnie działo. Słyszałam równy odgłos pracującego silnika samochodowego, ale niczego poza tym nie byłam świadoma. Podsłuchując rozmowę wiedziałam, że robię źle, ale nic nie mogłam poradzić. Ciekawość zwyciężyła ... Podsłuchiwałabym dalej, gdyby nie to, że zdradziłam, że nie śpię. W pewnym momencie zakręciło mi się w nosie i kichnęłam. Szlag! Że też tego nie dało się powstrzymać!
- Dobra, kończę. Ann się chyba obudziła! - powiedział Dan, a ja otworzyłam swoje oczy, udając, że dopiero wstałam. - Jak się spało? - chłopak zadał pytanie tak beztroskim głosem, że przez chwilę zastanawiałam się, czy jego rozmowa czasem mi się nie przyśniła.
- Niezbyt wygodnie - powiedziałam zgodnie z prawdą - Szyja mi zdrętwiała - uniosłam dłoń, żeby wymasować szyję, aby choć trochę zmniejszyć denerwujące mrowienie. Chwilę potem przetarłam oczy próbując się dobudzić, musnęłam przez przypadek swój prawy policzek i się zdziwiłam. Poczułam pieczenie, a na dłoni odcisnęła mi się świeża krew.
- Co do ... - zaczęłam zupełnie zdezorientowana.
- Spokojnie ... Zaraz to przemyjemy, bo niedługo przejeżdżamy przez granicę. Musisz wtedy jakoś wyglądać - powiedział ze spokojem Dan uważnie patrząc na drogę, szukając najwyraźniej jakiejś stacji benzynowej, żeby się zatrzymać.
Wzruszyłam ramionami, przypominając sobie dlaczego połowa mojej twarzy jest rozcięta. Wydawało mi się głupotą ze strony Dana, że nie przemył mi rany wcześniej. Widocznie nie był tak inteligenty na jakiego wyglądał.
Za samochodową szybą zaczynało świtać. Długo to ja sobie chyba nie pospałam ... Postanowiłam sama się wziąć za oczyszczenie rany. Czekając na Dana chyba bym się na śmierć wykrwawiła. Wstałam z przedniego siedzenia vana i skierowałam się w głąb pojazdu. Ten van był o wiele większy niż takie tradycyjne. Szczerze mówiąc nie wiem gdzie można takie coś dostać. Nigdy takiego pojazdu nie widziałam. A może po prostu nie zważałam na to uwagi ... Był na prawdę duży. Przypominał mini busa, mieszczącego z dwadzieścia osób. Niestety mimo tak dużego komfortu nie posiadał toalety. Pod wszystkimi siedzeniami były umieszczone dziwne, prawie niezauważalne worki, z nieznaną mi zawartością. Same siedzenia wydawały mi się trochę zbyt wypukłe. Możliwe, że było to jedynie moje urojenie, jednak miałam wrażenie, że coś tam jest schowane. I to wcale nie wróży nic dobrego. Starając się nie zwracać uwagi na niepokojące przedmioty, ruszyłam dalej w głąb vana, gdzie leżała wielka sportowa torba z moimi rzeczami zabranymi ze szpitala. Otworzyłam ją, nie wierząc własnym oczom. Panował w niej taki bajzel, że szczerze wątpiłam, czy kiedykolwiek tam coś znajdę. Zaczęłam wyrzucać rzeczy, szukając czegoś na przebranie. Musiałam znaleźć coś, co nie przykuwałoby niczyjej uwagi, jak również czegoś, co by zasłoniło mój obandażowany nadgarstek i rozciętą twarz. Znalazłam w miarę przyzwoicie wyglądającą czarną bluzę z kapturem ze znakiem Batmana, którą założyłam na czysty, czarny podkoszulek. Rano o tej porze roku jest zazwyczaj chłodno, więc ludzie nie powinni patrzeć na mnie jak na zjawisko paranormalne. Dzięki kapturowi mogłam zasłonić swoją zakrwawioną twarz. Do tego ubrałam czarne, poprzecierane rurki. Przez taki ubiór mogłam liczyć na to, że pozostanę niezauważona.
Za samochodową szybą zaczynało świtać. Długo to ja sobie chyba nie pospałam ... Postanowiłam sama się wziąć za oczyszczenie rany. Czekając na Dana chyba bym się na śmierć wykrwawiła. Wstałam z przedniego siedzenia vana i skierowałam się w głąb pojazdu. Ten van był o wiele większy niż takie tradycyjne. Szczerze mówiąc nie wiem gdzie można takie coś dostać. Nigdy takiego pojazdu nie widziałam. A może po prostu nie zważałam na to uwagi ... Był na prawdę duży. Przypominał mini busa, mieszczącego z dwadzieścia osób. Niestety mimo tak dużego komfortu nie posiadał toalety. Pod wszystkimi siedzeniami były umieszczone dziwne, prawie niezauważalne worki, z nieznaną mi zawartością. Same siedzenia wydawały mi się trochę zbyt wypukłe. Możliwe, że było to jedynie moje urojenie, jednak miałam wrażenie, że coś tam jest schowane. I to wcale nie wróży nic dobrego. Starając się nie zwracać uwagi na niepokojące przedmioty, ruszyłam dalej w głąb vana, gdzie leżała wielka sportowa torba z moimi rzeczami zabranymi ze szpitala. Otworzyłam ją, nie wierząc własnym oczom. Panował w niej taki bajzel, że szczerze wątpiłam, czy kiedykolwiek tam coś znajdę. Zaczęłam wyrzucać rzeczy, szukając czegoś na przebranie. Musiałam znaleźć coś, co nie przykuwałoby niczyjej uwagi, jak również czegoś, co by zasłoniło mój obandażowany nadgarstek i rozciętą twarz. Znalazłam w miarę przyzwoicie wyglądającą czarną bluzę z kapturem ze znakiem Batmana, którą założyłam na czysty, czarny podkoszulek. Rano o tej porze roku jest zazwyczaj chłodno, więc ludzie nie powinni patrzeć na mnie jak na zjawisko paranormalne. Dzięki kapturowi mogłam zasłonić swoją zakrwawioną twarz. Do tego ubrałam czarne, poprzecierane rurki. Przez taki ubiór mogłam liczyć na to, że pozostanę niezauważona.
- Gdzie jest apteczka? - zapytałam głośno Dana, grzebiąc ponownie w torbie w poszukiwaniu kosmetyczki.
- W moim plecaku - odkrzyknął chłopak. Fajnie by było, gdybym wiedziała gdzie leży jego plecak ...
- A gdzie on jest? - zapytałam starając się nie brzmieć pretensjonalnie.
- Tutaj, przy mnie - Uh.... Jakby nie mógł tego od razu powiedzieć. Podeszłam do przodu samochodu. Między moim, a jego siedzeniem leżał otwarty plecak. Wyciągnęłam z niego gazę, wodę utlenioną i plastry.
- Masz może jakieś lusterko? - zapytałam.
- Poza tym na zewnątrz auta? To chyba nie ... - uśmiechnął się głupawo, będąc zadowolonym ze swojego żaru. Westchnęłam.
- Kurczę! - powiedziałam sztucznie - Ah! Jak mogłeś zapomnieć tak ważnej rzeczy? ... Czekaj, czekaj ... chyba jeszcze czegoś zapomniałeś ... - udałam, że się namyślam, a Dan spojrzał na mnie, czekając na kontynuację - Wiem! - praktycznie wykrzyknęłam - Swojego mózgu!
- Ha ... ha ... ha - powiedział marudnie - Bardzo śmieszne ... Od kiedy jesteś taka zabawna? - postanowiłam zignorować głupi komentarz.
- To kiedy postój? - postanowiłam zmienić temat, który bardziej mnie ciekawił.
- Zaraz powinna być jakaś stacja benzynowa, a tymczasem usiądź spokojnie.
Nie wiedziałam czemu Dan zaczynał mi rozkazywać. Nigdy taki nie był ... Widocznie przebywanie z bandą przestępców nikomu nie wychodzi na dobre. Nawet takiej osobie jak Dan, który kiedyś był troskliwy, empatyczny ... W sumie można było o nim powiedzieć praktycznie same dobre rzeczy. A teraz? Teraz to śmiało mogę powiedzieć, że nie znam tego chłopaka. Usiadłam posłusznie na swoim siedzeniu, wpatrując się w mijane krajobrazy za szybą. Nagle mnie olśniło! Przecież nie wiedziałam gdzie jadę, czemu ani po co!
- Gdzie jedziemy? - zapytałam szybko Dana. Nawet nie zdążyłam zastanowić się czy zadawanie bezpośrednich pytań jest dobrym pomysłem.
Chłopak się nie odezwał. Nie odrywał wzroku od drogi. Westchnął cicho i przez chwilę miałam wrażenie, że chce odpowiedzieć na moje pytanie, lecz szybko zrezygnował z tego pomysłu. Postanowiłam nie naciskać. Jeżeli nie powie mi nic do czasu postoju, to znów zacznę go wypytywać. Obserwowałam chłopaka, próbując znaleźć w wyrazie jego twarzy jakiekolwiek odpowiedzi. Niestety jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Totalnie żadnych. Nie wiem jak to było możliwe. "Wykradł" mnie ze szpitala, a teraz jechaliśmy w nieznanym mi kierunku. Siedziałam obok niego i nie dość, że miałam rozcięte pół twarzy to jeszcze oczekiwałam odpowiedzi na moje pytania. Kiedy ten człowiek tak się zmienił?!
W pewnym momencie dostrzegłam tabliczkę informującą, że za parę mil będzie stacja benzynowa. Niestety nazw miejscowości nic mi nie mówiła. Nawet nie potrafiłam jej zapamiętać. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Potrzebny tylko mi był mój telefon ... Ah, no tak, nie posiadam go przecież od dłuższego czasu. Co za niefart! Czy tylko mnie muszą spotykać takie rzeczy?! Gdyby nie to, że któregoś razu wracałam z pracy skrótem, prowadzącym przez park nadal pracowałabym w tej nudnej gazecie i kończyłabym szkołę. Czemu jedno, głupie i pozornie nic nieznaczące wydarzenie ma później wpływ na całą moją przyszłość?! Miałam wrażenie, że od czasu kiedy ostatni raz widziałam moją przyjaciółkę minęły lata. Że od kiedy pragnęłam zostać agentką FBI minęły całe dekady. Szczerze mówiąc nie wiedziałam ile czasu minęło od tych wydarzeń. Dla mnie czas zaczął płynąć inaczej. W zupełnie niekontrolowanym przeze mnie nurcie. Dla mnie liczyło się tylko to, by przeżyć. Z dnia na dzień moje życie zaczyna się zmieniać w pustą egzystencję. Powoli zmieniałam się w ... roślinę. Aż wstyd mi było się przed samą sobą przyznać, że zmieniam się we wrak człowieka. Było mi przykro, że nie mogłam nic z tym zrobić. Jednego dnia odwiedzam przyjaciółkę w szpitalu, po groźnym pobiciu, a następnego jestem uprowadzona, po czym spotykam chłopaka, który ponoć zaginął. A później przeżywam kompletne załamanie nerwowe i próbuję się zabić. Zbyt dużo rzeczy spadło na mnie w tak krótkim czasie ...
- Już jesteśmy - głos Dana boleśnie przewrócił mnie do rzeczywistości. Był tak niespodziewany, że podskoczyłam na miejscu. Chłopak spojrzał na mnie uważnie. Posłałam mu fałszywy uśmiech, modląc się w duchu, żeby uznał go za prawdziwy. Nie chciałam go dodatkowo zamartwiać. Już i tak wyglądał tak, jakby w nocy postarzał się ponad trzydzieści lat. Wstałam z miejsca, biorąc potrzebne rzeczy.
- Załóż kaptur - polecił Dan. Zrobiłam co kazał, a chwilę później wyszłam z vana. Zanim opuściłam głowę, spojrzałam na miejsce, w które przyjechaliśmy. Oprócz stacji benzynowej była kafejka, oferująca oprócz ciepłych napojów także jedzenie.
Chłopak ruszył przed siebie, chwytając mnie za rękę. Pozwoliłam mu się prowadzić. Wpatrywałam się w swoje trampki, próbując w nich znaleźć ukojenie. Weszliśmy do kafejki. Pachniało w niej kawą zbożową i naleśnikami z sosem klonowym. Zaburczało mi w brzuchu, lecz najpierw musiałam udać się do łazienki, żeby przemyć ranę. Dan prowadził mnie przez stoliki, w których tylko niektóre były zajęte. Dostaliśmy się do łazienki. Chłopak wszedł razem ze mną do tej, przeznaczonej tylko dla pań.
- Poradzę sobie - mruknęłam. Dan wyszedł z damskiej łazienki, a ja stanęłam przed jednym z większych luster. Zaczęłam przemywać sobie ranę wodą utlenioną. Co chwila musiałam przerywać tą czynność, ponieważ cała skóra mnie piekła. Postanowiłam zająć swoje myśli czymś innym, przyjemniejszym. Niestety zastanawiałam się tylko i wyłącznie nad wyglądem mojej twarzy po "zabiegu". Nie chciałam wyobrażać sobie poharatanej twarzy, jednak tylko ten obraz siedział mi w głowie. Chyba będę musiała w najbliższej przyszłości odwiedzić chirurga plastycznego ... Skończyłam przemywanie twarzy. Ilość wytworzonej piany była zastraszająca ... Mam nadzieję, że nie wdało się do rany żadne zakażenie ... Przykleiłam plastry w świeżo zdezynfekowane miejsca i spojrzałam w swoje odbicie. Wyciągnęłam z kosmetyczki szczotkę do włosów oraz do zębów i w miarę doprowadziłam się do przyzwoitości. Włosy zawiązałam w wysokiego kucyka. Teraz, gdy moja twarz była przemyta i pozbawiona zaschniętej krwi, a moje włosy zostały ogarnięte wyglądałam nawet całkiem dobrze. To był sukces.
Wyszłam z łazienki. Przeczesałam wzrokiem kafejkę w poszukiwaniu Dana. Siedział przy najbardziej oddalonym stoliku. Podeszłam do niego i zajęłam miejsce naprzeciw chłopaka.
- Na co masz ochotę? - zapytał spokojnie.
- Nie wiem - odpowiedziałam - Zamów coś ... pożywnego - wzruszyłam ramionami, na znak, że obojętne jest mi co zjem.
- Okay - odpowiedział radośnie. Nie wiem, co go wprowadziło w taki nastrój.
Chłopak przywołał ręką kelnerkę i złożył zamówienie na dwie porcje naleśników z sosem klonowym oraz dwie kawy zbożowe. Serio, Dan? Nie mogłeś się bardziej wysilić?
- No, więc słucham ... - zaczęłam, próbując zachęcić chłopaka do rozmowy.
- Ale co? - zapytał tępo mój towarzysz.
- Dokąd jedziemy? Dlaczego mnie zabrałeś ze szpitala? ... I takie tam ... - odpowiedziałam siląc się na obojętny ton.
- Hm ... Annabel ... Przecież obiecałem ci, że cię znajdę i wyzwolę od tych dilerów ... Nie pamiętasz?
- No, tak ... ale ... - chciałam się kłócić.
- Ann, proszę ... Nie zadawaj mi tylu trudnych pytań przy śniadaniu, dobrze? - przerwał mi chłopak i zaczął jeść przyniesione przed chwilą przez kelnerkę jedzenie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć miśki! Jak widzicie przejściowy rozdział, ale nie martwcie się. Mam nadzieję, że kolejne będą bardziej emocjonujące. Proszę o komentarze, ponieważ to bardzo motywuję, więc ........... Plisss!!! Ludzie, wyraźcie swoją opinię nawet w krytyce.... Buziaki :*
- Zaraz powinna być jakaś stacja benzynowa, a tymczasem usiądź spokojnie.
Nie wiedziałam czemu Dan zaczynał mi rozkazywać. Nigdy taki nie był ... Widocznie przebywanie z bandą przestępców nikomu nie wychodzi na dobre. Nawet takiej osobie jak Dan, który kiedyś był troskliwy, empatyczny ... W sumie można było o nim powiedzieć praktycznie same dobre rzeczy. A teraz? Teraz to śmiało mogę powiedzieć, że nie znam tego chłopaka. Usiadłam posłusznie na swoim siedzeniu, wpatrując się w mijane krajobrazy za szybą. Nagle mnie olśniło! Przecież nie wiedziałam gdzie jadę, czemu ani po co!
- Gdzie jedziemy? - zapytałam szybko Dana. Nawet nie zdążyłam zastanowić się czy zadawanie bezpośrednich pytań jest dobrym pomysłem.
Chłopak się nie odezwał. Nie odrywał wzroku od drogi. Westchnął cicho i przez chwilę miałam wrażenie, że chce odpowiedzieć na moje pytanie, lecz szybko zrezygnował z tego pomysłu. Postanowiłam nie naciskać. Jeżeli nie powie mi nic do czasu postoju, to znów zacznę go wypytywać. Obserwowałam chłopaka, próbując znaleźć w wyrazie jego twarzy jakiekolwiek odpowiedzi. Niestety jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Totalnie żadnych. Nie wiem jak to było możliwe. "Wykradł" mnie ze szpitala, a teraz jechaliśmy w nieznanym mi kierunku. Siedziałam obok niego i nie dość, że miałam rozcięte pół twarzy to jeszcze oczekiwałam odpowiedzi na moje pytania. Kiedy ten człowiek tak się zmienił?!
W pewnym momencie dostrzegłam tabliczkę informującą, że za parę mil będzie stacja benzynowa. Niestety nazw miejscowości nic mi nie mówiła. Nawet nie potrafiłam jej zapamiętać. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Potrzebny tylko mi był mój telefon ... Ah, no tak, nie posiadam go przecież od dłuższego czasu. Co za niefart! Czy tylko mnie muszą spotykać takie rzeczy?! Gdyby nie to, że któregoś razu wracałam z pracy skrótem, prowadzącym przez park nadal pracowałabym w tej nudnej gazecie i kończyłabym szkołę. Czemu jedno, głupie i pozornie nic nieznaczące wydarzenie ma później wpływ na całą moją przyszłość?! Miałam wrażenie, że od czasu kiedy ostatni raz widziałam moją przyjaciółkę minęły lata. Że od kiedy pragnęłam zostać agentką FBI minęły całe dekady. Szczerze mówiąc nie wiedziałam ile czasu minęło od tych wydarzeń. Dla mnie czas zaczął płynąć inaczej. W zupełnie niekontrolowanym przeze mnie nurcie. Dla mnie liczyło się tylko to, by przeżyć. Z dnia na dzień moje życie zaczyna się zmieniać w pustą egzystencję. Powoli zmieniałam się w ... roślinę. Aż wstyd mi było się przed samą sobą przyznać, że zmieniam się we wrak człowieka. Było mi przykro, że nie mogłam nic z tym zrobić. Jednego dnia odwiedzam przyjaciółkę w szpitalu, po groźnym pobiciu, a następnego jestem uprowadzona, po czym spotykam chłopaka, który ponoć zaginął. A później przeżywam kompletne załamanie nerwowe i próbuję się zabić. Zbyt dużo rzeczy spadło na mnie w tak krótkim czasie ...
- Już jesteśmy - głos Dana boleśnie przewrócił mnie do rzeczywistości. Był tak niespodziewany, że podskoczyłam na miejscu. Chłopak spojrzał na mnie uważnie. Posłałam mu fałszywy uśmiech, modląc się w duchu, żeby uznał go za prawdziwy. Nie chciałam go dodatkowo zamartwiać. Już i tak wyglądał tak, jakby w nocy postarzał się ponad trzydzieści lat. Wstałam z miejsca, biorąc potrzebne rzeczy.
- Załóż kaptur - polecił Dan. Zrobiłam co kazał, a chwilę później wyszłam z vana. Zanim opuściłam głowę, spojrzałam na miejsce, w które przyjechaliśmy. Oprócz stacji benzynowej była kafejka, oferująca oprócz ciepłych napojów także jedzenie.
Chłopak ruszył przed siebie, chwytając mnie za rękę. Pozwoliłam mu się prowadzić. Wpatrywałam się w swoje trampki, próbując w nich znaleźć ukojenie. Weszliśmy do kafejki. Pachniało w niej kawą zbożową i naleśnikami z sosem klonowym. Zaburczało mi w brzuchu, lecz najpierw musiałam udać się do łazienki, żeby przemyć ranę. Dan prowadził mnie przez stoliki, w których tylko niektóre były zajęte. Dostaliśmy się do łazienki. Chłopak wszedł razem ze mną do tej, przeznaczonej tylko dla pań.
- Poradzę sobie - mruknęłam. Dan wyszedł z damskiej łazienki, a ja stanęłam przed jednym z większych luster. Zaczęłam przemywać sobie ranę wodą utlenioną. Co chwila musiałam przerywać tą czynność, ponieważ cała skóra mnie piekła. Postanowiłam zająć swoje myśli czymś innym, przyjemniejszym. Niestety zastanawiałam się tylko i wyłącznie nad wyglądem mojej twarzy po "zabiegu". Nie chciałam wyobrażać sobie poharatanej twarzy, jednak tylko ten obraz siedział mi w głowie. Chyba będę musiała w najbliższej przyszłości odwiedzić chirurga plastycznego ... Skończyłam przemywanie twarzy. Ilość wytworzonej piany była zastraszająca ... Mam nadzieję, że nie wdało się do rany żadne zakażenie ... Przykleiłam plastry w świeżo zdezynfekowane miejsca i spojrzałam w swoje odbicie. Wyciągnęłam z kosmetyczki szczotkę do włosów oraz do zębów i w miarę doprowadziłam się do przyzwoitości. Włosy zawiązałam w wysokiego kucyka. Teraz, gdy moja twarz była przemyta i pozbawiona zaschniętej krwi, a moje włosy zostały ogarnięte wyglądałam nawet całkiem dobrze. To był sukces.
Wyszłam z łazienki. Przeczesałam wzrokiem kafejkę w poszukiwaniu Dana. Siedział przy najbardziej oddalonym stoliku. Podeszłam do niego i zajęłam miejsce naprzeciw chłopaka.
- Na co masz ochotę? - zapytał spokojnie.
- Nie wiem - odpowiedziałam - Zamów coś ... pożywnego - wzruszyłam ramionami, na znak, że obojętne jest mi co zjem.
- Okay - odpowiedział radośnie. Nie wiem, co go wprowadziło w taki nastrój.
Chłopak przywołał ręką kelnerkę i złożył zamówienie na dwie porcje naleśników z sosem klonowym oraz dwie kawy zbożowe. Serio, Dan? Nie mogłeś się bardziej wysilić?
- No, więc słucham ... - zaczęłam, próbując zachęcić chłopaka do rozmowy.
- Ale co? - zapytał tępo mój towarzysz.
- Dokąd jedziemy? Dlaczego mnie zabrałeś ze szpitala? ... I takie tam ... - odpowiedziałam siląc się na obojętny ton.
- Hm ... Annabel ... Przecież obiecałem ci, że cię znajdę i wyzwolę od tych dilerów ... Nie pamiętasz?
- No, tak ... ale ... - chciałam się kłócić.
- Ann, proszę ... Nie zadawaj mi tylu trudnych pytań przy śniadaniu, dobrze? - przerwał mi chłopak i zaczął jeść przyniesione przed chwilą przez kelnerkę jedzenie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć miśki! Jak widzicie przejściowy rozdział, ale nie martwcie się. Mam nadzieję, że kolejne będą bardziej emocjonujące. Proszę o komentarze, ponieważ to bardzo motywuję, więc ........... Plisss!!! Ludzie, wyraźcie swoją opinię nawet w krytyce.... Buziaki :*
środa, 1 października 2014
Rodział XVIII
Ocknęłam się. Wiedziałam to, ponieważ słyszałam dookoła siebie zaniepokojone, ale zniekształcone głosy. Spróbowałam otworzyć oczy, lecz szybko zrezygnowałam z tego pomysłu z powodu wdzierającego się przez moje powieki oślepiającego światła. Spróbowałam po raz drugi spojrzeć na świat, ale tym razem nie spiesznie. Oczy przywykły już do jasności. Rozejrzałam się więc po pomieszczeniu, w którym się znajdowałam. Leżałam na metalowym, niewygodnym łóżku, przykrytym białą pościelą. Na prawo stała malutka szafeczka nocna, oczywiście biała. Dalej była szafa na ubrania. Po lewej stronie dostrzegłam stolik oraz krzesło, na którym siedziała zdaje się pani Blaze. Wszytko emanowało idealną bielą i dziwnym zaraźliwym spokojem. Dopiero gdy zlustrowałam pomieszczenie zwróciłam uwagę na ból wewnętrznej strony ręki, mniej więcej dziesięć centymetrów pod nadgarstkiem. I nagle sobie wszytko przypomniałam. Łącznie z powodem bólu. Cięłam się ... znowu ... Znów próbowałam odebrać sobie życie, kolejny raz bezskutecznie. Nagle poczułam wyrzuty sumienia. To było zupełnie niespodziewane. Pomyślałam o tym, przez co musiała przechodzić panie Blaze, kiedy znalazła mnie całą zakrwawioną na balkonie przy moim pokoju. Na pewno musiała przejść załamanie nerwowe. W końcu nie codziennie widzi się takie rzeczy ... Byłam okropna! Jak mogłam być tak egoistyczna?! Chciałam odebrać sobie życie nie zważając na konsekwencje! Nie zważając na to jaki ból mogłam wyrządzić innym ludziom! Chociaż ... mnie też los wystawił na próbę. Jak mogłam spokojnie siedzieć z myślą, że dilerzy narkotyków polują na mnie i na moją najlepszą przyjaciółkę?! Że mój niby zaginiony chłopak nagle się odnalazł?! Ja się pytam: jak? Nie da się żyć z taką świadomością! Nie da się żyć normalnie! I choćbym się starała ułożyć wszystko na nowo w moim życiu ... to i tak nic się nie zmieni. Nie wrócę do dawnego, spokojnego życia, w którym największym moim "problemem" było to, że nie nadaję się na agentkę FBI!
Moje rozważania nie były za wesołe. Znów wszystko mnie przytłaczało. Poczułam, że się duszę, że brakuje mi tchu. Pospiesznie próbowałam nabrać choćby małego oddechu. Niestety moje wysiłki na nic się nie zdały. Poczułam, że nie długo nie będę miała czym oddychać i po prostu się uduszę! Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami mi pociemniało. Odgłosy mi towarzyszące diametralnie się zmieniły. Zamiast spokojnego pochrapywania pani Blaze usłyszałam przeraźliwie piszczący dźwięk, oznaczający chyba, że coś ze mną jest nie tak. Na szczęście był stłumiony tak, jakby dochodził do mnie przez niewidoczną, odporną na dźwięki ścianę. Potem usłyszałam szybkie kroki, zaniepokojone głosy i poczułam jak ktoś zakrywa mi czymś usta. To było dziwne urządzenie, pomagało mi oddychać ... lecz mimo tego i tak całkowicie odpłynęłam. Byłam przecież zbyt osłabiona ... Wszystkie dźwięki umilkły. Tak samo jak moje pesymistyczne myśli. Uspokoiłam się, a wraz ze mną mój oddech wrócił do normy ...
Moje rozważania nie były za wesołe. Znów wszystko mnie przytłaczało. Poczułam, że się duszę, że brakuje mi tchu. Pospiesznie próbowałam nabrać choćby małego oddechu. Niestety moje wysiłki na nic się nie zdały. Poczułam, że nie długo nie będę miała czym oddychać i po prostu się uduszę! Zakręciło mi się w głowie, a przed oczami mi pociemniało. Odgłosy mi towarzyszące diametralnie się zmieniły. Zamiast spokojnego pochrapywania pani Blaze usłyszałam przeraźliwie piszczący dźwięk, oznaczający chyba, że coś ze mną jest nie tak. Na szczęście był stłumiony tak, jakby dochodził do mnie przez niewidoczną, odporną na dźwięki ścianę. Potem usłyszałam szybkie kroki, zaniepokojone głosy i poczułam jak ktoś zakrywa mi czymś usta. To było dziwne urządzenie, pomagało mi oddychać ... lecz mimo tego i tak całkowicie odpłynęłam. Byłam przecież zbyt osłabiona ... Wszystkie dźwięki umilkły. Tak samo jak moje pesymistyczne myśli. Uspokoiłam się, a wraz ze mną mój oddech wrócił do normy ...
~*~
Obudziłam się ponownie pewnie wiele godzin później. Nie towarzyszyło mi słońce wdzierające się przez okno. Było ciemno. Zero światła, zero ludzi i brak jakiegokolwiek odgłosu. Nic ... Zupełnie tak, jakbym znajdowała się w jakiejś ... próżni. Wsłuchiwałam się w swój równy oddech, gdy nagle usłyszałam pewien odgłos. Ktoś szurnął nogą. Słyszałam to wyraźnie, choć dźwięk był cichy i praktycznie nie wzbudzający podejrzeń. Jednak w mojej aktualnej sytuacji musiałam pilnować się na każdym kroku. To mógł być mój zabójca. Wiedziałam, że w razie czego będę rozpaczliwie krzyczeć, może akurat jakiś lekarz na dyżurze mnie usłyszy. Chociaż ... była bardzo spokojna noc ... Nikt nie mógł spodziewać się zagrożenia ... nawet ja .... Mój oddech przyspieszył, a w żyłach już krążyła mi czysta adrenalina. Nie mogłam się bronić! Nie mogłam zrobić nic, żeby powstrzymać mojego oprawcę!
- Kto tu jest? - szepnęłam w nicość. Wiedziałam, że ktoś mnie obserwuje, próbując pozostać niezauważonym. Wiedziałam także, że obecność niespodziewanego gościa napawała mnie lękiem - Wiem, że tu jesteś - powiedziałam. Jakimś cudem udało mi się powstrzymać drżenie głosu - Lepiej się pokaż, bo inaczej zacznę krzyczeć - powiedziałam już odważniej. Nadal nikt nie reagował na moje próby nawiązania rozmowy, być może ratującej moje życie. Wsłuchiwałam się w całkowitą ciszę, lecz ze strachu dzwoniło mi w uszach. Trudno mi było się skoncentrować. Dla uspokojenia zaczęłam liczyć oddechy. Jeden ... dwa ... trzy ... Znów jakiś odgłos. Tym razem bliższy. Ktoś najwyraźniej próbował znaleźć się jak najbliżej mnie, żebym nie miała czasu na wszczęcie alarmu. Ręce zaczęły mi się trząść. Czułam czyjś oddech na moim prawym policzku. Poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle i brzuchu. W głowie mi szumiało i czułam jakbym lada moment miała zemdleć. Oddech przyspieszył mi jeszcze bardziej, co wydawało się to niemożliwe. Jeszcze chwila, a moje męki skończą się raz na zawsze ... jeszcze tylko chwila ... Usłyszałam ruch, a przed oczami ukazał mi się niewyraźny kształt. To chyba była czyjaś dłoń. Zaczęła zbliżać się ku mojej twarzy ... a może do mojego gardła ... Nie byłam w stanie się poruszyć. Strach całkowicie mnie sparaliżował. Nogi, ręce ... a nawet język odmówiły mi posłuszeństwa. Nagle"lewitująca" dłoń przylgnęła do moich ust, całkowicie je zasłaniając. Usłyszałam niemiły, szyderczy rechot. Chwilę później napastnik umilkł, a na miejscu śmiechu pojawiło się coś nowego. Coś ... o wiele gorszego. Na prawym policzku poczułam metalowe ostrze. Mój oprawca najwidoczniej postanowił troszeczkę się zabawić moimi emocjami, pozwalając mi umrzeć ... tyle, że ze strachu. Wodził ostrzem po moim policzku. Niby delikatnie i subtelnie, lecz wiedziałam, że to tylko pozory. Oddychałam nierówno, starając się nie okazywać słabości, lecz nagle poczułam palący ból, sięgający od kącika oka, ciągnący się przez cały policzek, a kończący się przy prawym rogu ust. Przestępca bezlitośnie rozciął mi ostrzem pół twarzy! Pieczenie było tak silne, że nie zdołałam stłumić jęku i cichego szlochu. Czułam, jak po twarzy spływa mi duża ilość krwi ze świeżo naciętej rany. Zacisnęłam zęby, czując, że lada moment wybuchnę głośnym, niekontrolowanym płaczem, mający choć w najmniejszym stopniu zmniejszyć moje cierpienie. Niestety mimo wysiłku z moich oczu wypłynęło kilka kropli słonych łez. Nawet tak mała ilość starczyła, abym poczuła jeszcze bardziej dotkliwy ból. Łzy dostały się do świeżej rany. Zapiekło. Moimi ramionami wstrząsnął okropny dreszcz, sygnalizujący niedługie nadejście fali płaczu. Chwilę później trzasłam się nieprzerwanie. U mojego oprawcy nie wzbudziło to wyrzutów sumienia ... wręcz przeciwnie ... roześmiał się na cały głos, jakby nie spodziewał się żadnej ingerencji jednego z dyżurujących lekarzy. Znów poczułam na twarzy ostrze. Prześladowca wodził nim po świeżo zrobionej ranie. Ból był nie do zniesienia. Rana paliła mnie żywym ogniem. Moje cierpienie najwyraźniej dodawało mojemu prześladowcy sił i sprawiało, że ten stawał się coraz bardziej okrutny ...
Nagle ostrze upadło z brzękiem na podłogę, a ja usłyszałam odgłos łamanego krzesła. Coś tutaj nie grało ...
Mimo wszystko leżałam bez ruchu, nie ośmielając się nawet zapłakać. Usłyszałam odgłosy bójki. Cichej bójki. Bez wyzwisk, bez przekleństw. To było niepokojące ... O co w tym wszystkim chodziło?! Skoro ktoś dostrzegł niebezpieczeństwo czemu nie włączył alarmu?! ... Nie byłam jednak w stanie racjonalnie myśleć, pozostawiłam ten problem nieokreślonym bliżej osobom. W duchu zaczęłam się modlić. Nie chodziło mi nawet o uratowanie mojego bezwartościowego życia ... Prosiłam o szybką i bezbolesną śmierć. Nie chciałam się długo męczyć. Nie byłabym w stanie! Ból psychiczny górowałby nad tym fizycznym. A ja zdecydownie nie należałam do osób odpornych na tego typu doświadczenia.
W pewnym momencie wszystko umilkło. Nie było słychać nic, poza moim urwanym oddechem. Odliczałam sekundy ... Nawet nie wiem po co ... Po prostu mnie to uspokajało, dawało nadzieję, że może t jest tylko straszliwy sen, z którego zaraz się obudzę. Nagle, blisko mnie dał się słyszeć konspiracyjny szept.
- Annabel? Nic ci nie jest?
Nie wiedziałam do kogo należy ten głos, dlatego nie odzywałam się, prosząc w duchu, żeby natręt sobie poszedł i zostawił mnie w spokoju.
- Ann? ... To ja ... Dan ... chcę ci pomóc.
Nie wierzyłam w ani jedno słowo przybysza. Byłam zdenerwowana, ponieważ ON wiedział, że ja tutaj jestem. Wiedział, że jestem niedaleko, ponieważ ja sama słyszałam jego szept, bliski mojego ucha.
- Ann ... Musimy się zbierać. Zaufaj mi! - szept zmienił się w ciche błaganie. "Ktoś" przez chwilę się nie odzywał i nie dawał żadnego znaku życia, a potem zapalił małą latarkę. W jej słabym świetle dostrzegłam zaniepokojoną, zmęczoną, ale nadal przystojną i znajomą twarz Dana. Wzięłam krótki i urwany wdech. Nie mogłam uwierzyć w to, co przede mną stało! Dan był moim wybawcą ... znowu ... Natychmiast do oczu napłynęły mi łzy szczęścia.
- Boże! Ann, co on ci zrobił? - przez chwilę wydawał się całkowicie zszokowany, lecz szybko doszedł do siebie, przypominając sobie cel nocnych odwiedzin - Zbieraj się! - rzucił przez ramię, a następnie przeszedł przez pokój, dochodząc do szafy. Wyjął z niej torbę, w której pewnie były moje nowe ubrania. Wpatrywałam się tępo w jego umięśnione plecy, zastanawiając się, co się przed chwilą stało. W nikłym świetle latarki dostrzegłam leżące na ziemi ciało obcego mężczyzny.
- Ann! - upomniał mnie Dan. Nie musiał na mnie patrzeć, żeby wiedzieć, że nadal się nie ruszyłam z miejsca. Odrzuciłam na bok kołdrę. Na szczęście nie miałam na sobie jakiejś obciachowej koszuli nocnej tylko byłam w dresach. Bezmyślnie wsunęłam bose stopy w trampki. Potem obeszłam dookoła łózko, omijając leżące ciało mężczyzny. Nie chciałam myśleć o tym, że on nie żyje. Może i nie powinnam była mu współczuć z powody rychłej śmierci ... w końcu próbował mnie zabić, ale ...
Po prostu nie potrafiłam przejść obojętnie. Śmierć przestała być obcą mi rzeczą. Teraz mogła mnie spotkać na każdym kroku, ale mimo tego nie potrafiłam się uodpornić. Po prostu nie potrafiłam ... To przewyższało moje zdolności.
Stanęłam nad ciałem mężczyzny. Dan nie zwracał na mnie uwagi, zabierając potrzebne rzeczy. Nie wiedziałam co chciał zrobić, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Teraz liczyło się dla mnie ... Właściwie nie wiem co się dla mnie w tamtej chwili liczyło ... Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć, więc próby dojścia do jakichkolwiek wniosków poszłyby na marne.
W pewnym momencie Dan bez słowa chwycił mnie za rękę. Nie zareagowałam na ten gest, wolną dłonią wskazując ciało. Chłopak na chwilę się zawahał, ale zaraz potem odzyskał rezon.
- Nie martw się. ON jest tylko nieprzytomny ... Chodź - pociągnął mnie w stronę drzwi - Musimy jeszcze wpaść do magazynu i wziąć coś, czym moglibyśmy oczyścić ci ranę - zaczął mówić bardziej do siebie niż do mnie. Posłusznie udałam się za chłopakiem, mając nadal przed oczyma obraz leżącego ciała. Nie wydawało mi się, żeby ON był tylko nieprzytomny. Nie pamiętam nawet kiedy wzięliśmy środki dezynfekujące ani kiedy wyszliśmy ze szpitala. Nie pamiętam wiele. Wiem, że wyszliśmy tylnym wyjściem, kierując się w stronę jedynego pojazdu na parkingu. Był to duży van. Czułam, że nie wróży to nic dobrego, ale nie miałam czasu się tym przejmować, ponieważ zachciało mi się spać. Już w pół śnie weszłam do vana, a ostatnią rzeczą jaką pamiętam był Dan mówiący: "Dobranoc,Annabel. Śpij dobrze!"
Później odpłynęłam do cudownej krainy snów, gdzie nie miałam żadnych zmartwień i mogłam przez chwilę stać się kimś innym. Nawet jednorożcem ....
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemanko Moi Najlepsi Czytelnicy!
Wiem, że długo czekaliście. Wiem, że zawaliłam, ale ... no cóż tylko winni się tłumaczą, ale ok.
Przepraszam Was z całego serca. Nawet jeśli jest Was niewielu. Po prostu nie miałam weny, nie chciało mi się pisać czegoś na siłę + miałam miesięczny szlaban na komputer, telefon i wgl ... Tak to już w życiu bywa, że kiedy trzeba coś zrobić to nagle na drodze wyrasta miljon przeszkód. Nawet jeśli osób czytających jest malutko. Nawet jeśli właśnie TY jesteś jedyną osobą, któa czyta moje wypociny to preoszę. Pozostaw po sobie jakikolwiek znak. Dla mnie to wiele znaczy i mam "kopa" żeby dodawać szybciej rozdziały.
POZDRAWIAM
Wasza na zawsze Julietta :*
- Kto tu jest? - szepnęłam w nicość. Wiedziałam, że ktoś mnie obserwuje, próbując pozostać niezauważonym. Wiedziałam także, że obecność niespodziewanego gościa napawała mnie lękiem - Wiem, że tu jesteś - powiedziałam. Jakimś cudem udało mi się powstrzymać drżenie głosu - Lepiej się pokaż, bo inaczej zacznę krzyczeć - powiedziałam już odważniej. Nadal nikt nie reagował na moje próby nawiązania rozmowy, być może ratującej moje życie. Wsłuchiwałam się w całkowitą ciszę, lecz ze strachu dzwoniło mi w uszach. Trudno mi było się skoncentrować. Dla uspokojenia zaczęłam liczyć oddechy. Jeden ... dwa ... trzy ... Znów jakiś odgłos. Tym razem bliższy. Ktoś najwyraźniej próbował znaleźć się jak najbliżej mnie, żebym nie miała czasu na wszczęcie alarmu. Ręce zaczęły mi się trząść. Czułam czyjś oddech na moim prawym policzku. Poczułam nieprzyjemny ucisk w gardle i brzuchu. W głowie mi szumiało i czułam jakbym lada moment miała zemdleć. Oddech przyspieszył mi jeszcze bardziej, co wydawało się to niemożliwe. Jeszcze chwila, a moje męki skończą się raz na zawsze ... jeszcze tylko chwila ... Usłyszałam ruch, a przed oczami ukazał mi się niewyraźny kształt. To chyba była czyjaś dłoń. Zaczęła zbliżać się ku mojej twarzy ... a może do mojego gardła ... Nie byłam w stanie się poruszyć. Strach całkowicie mnie sparaliżował. Nogi, ręce ... a nawet język odmówiły mi posłuszeństwa. Nagle"lewitująca" dłoń przylgnęła do moich ust, całkowicie je zasłaniając. Usłyszałam niemiły, szyderczy rechot. Chwilę później napastnik umilkł, a na miejscu śmiechu pojawiło się coś nowego. Coś ... o wiele gorszego. Na prawym policzku poczułam metalowe ostrze. Mój oprawca najwidoczniej postanowił troszeczkę się zabawić moimi emocjami, pozwalając mi umrzeć ... tyle, że ze strachu. Wodził ostrzem po moim policzku. Niby delikatnie i subtelnie, lecz wiedziałam, że to tylko pozory. Oddychałam nierówno, starając się nie okazywać słabości, lecz nagle poczułam palący ból, sięgający od kącika oka, ciągnący się przez cały policzek, a kończący się przy prawym rogu ust. Przestępca bezlitośnie rozciął mi ostrzem pół twarzy! Pieczenie było tak silne, że nie zdołałam stłumić jęku i cichego szlochu. Czułam, jak po twarzy spływa mi duża ilość krwi ze świeżo naciętej rany. Zacisnęłam zęby, czując, że lada moment wybuchnę głośnym, niekontrolowanym płaczem, mający choć w najmniejszym stopniu zmniejszyć moje cierpienie. Niestety mimo wysiłku z moich oczu wypłynęło kilka kropli słonych łez. Nawet tak mała ilość starczyła, abym poczuła jeszcze bardziej dotkliwy ból. Łzy dostały się do świeżej rany. Zapiekło. Moimi ramionami wstrząsnął okropny dreszcz, sygnalizujący niedługie nadejście fali płaczu. Chwilę później trzasłam się nieprzerwanie. U mojego oprawcy nie wzbudziło to wyrzutów sumienia ... wręcz przeciwnie ... roześmiał się na cały głos, jakby nie spodziewał się żadnej ingerencji jednego z dyżurujących lekarzy. Znów poczułam na twarzy ostrze. Prześladowca wodził nim po świeżo zrobionej ranie. Ból był nie do zniesienia. Rana paliła mnie żywym ogniem. Moje cierpienie najwyraźniej dodawało mojemu prześladowcy sił i sprawiało, że ten stawał się coraz bardziej okrutny ...
Nagle ostrze upadło z brzękiem na podłogę, a ja usłyszałam odgłos łamanego krzesła. Coś tutaj nie grało ...
Mimo wszystko leżałam bez ruchu, nie ośmielając się nawet zapłakać. Usłyszałam odgłosy bójki. Cichej bójki. Bez wyzwisk, bez przekleństw. To było niepokojące ... O co w tym wszystkim chodziło?! Skoro ktoś dostrzegł niebezpieczeństwo czemu nie włączył alarmu?! ... Nie byłam jednak w stanie racjonalnie myśleć, pozostawiłam ten problem nieokreślonym bliżej osobom. W duchu zaczęłam się modlić. Nie chodziło mi nawet o uratowanie mojego bezwartościowego życia ... Prosiłam o szybką i bezbolesną śmierć. Nie chciałam się długo męczyć. Nie byłabym w stanie! Ból psychiczny górowałby nad tym fizycznym. A ja zdecydownie nie należałam do osób odpornych na tego typu doświadczenia.
W pewnym momencie wszystko umilkło. Nie było słychać nic, poza moim urwanym oddechem. Odliczałam sekundy ... Nawet nie wiem po co ... Po prostu mnie to uspokajało, dawało nadzieję, że może t jest tylko straszliwy sen, z którego zaraz się obudzę. Nagle, blisko mnie dał się słyszeć konspiracyjny szept.
- Annabel? Nic ci nie jest?
Nie wiedziałam do kogo należy ten głos, dlatego nie odzywałam się, prosząc w duchu, żeby natręt sobie poszedł i zostawił mnie w spokoju.
- Ann? ... To ja ... Dan ... chcę ci pomóc.
Nie wierzyłam w ani jedno słowo przybysza. Byłam zdenerwowana, ponieważ ON wiedział, że ja tutaj jestem. Wiedział, że jestem niedaleko, ponieważ ja sama słyszałam jego szept, bliski mojego ucha.
- Ann ... Musimy się zbierać. Zaufaj mi! - szept zmienił się w ciche błaganie. "Ktoś" przez chwilę się nie odzywał i nie dawał żadnego znaku życia, a potem zapalił małą latarkę. W jej słabym świetle dostrzegłam zaniepokojoną, zmęczoną, ale nadal przystojną i znajomą twarz Dana. Wzięłam krótki i urwany wdech. Nie mogłam uwierzyć w to, co przede mną stało! Dan był moim wybawcą ... znowu ... Natychmiast do oczu napłynęły mi łzy szczęścia.
- Boże! Ann, co on ci zrobił? - przez chwilę wydawał się całkowicie zszokowany, lecz szybko doszedł do siebie, przypominając sobie cel nocnych odwiedzin - Zbieraj się! - rzucił przez ramię, a następnie przeszedł przez pokój, dochodząc do szafy. Wyjął z niej torbę, w której pewnie były moje nowe ubrania. Wpatrywałam się tępo w jego umięśnione plecy, zastanawiając się, co się przed chwilą stało. W nikłym świetle latarki dostrzegłam leżące na ziemi ciało obcego mężczyzny.
- Ann! - upomniał mnie Dan. Nie musiał na mnie patrzeć, żeby wiedzieć, że nadal się nie ruszyłam z miejsca. Odrzuciłam na bok kołdrę. Na szczęście nie miałam na sobie jakiejś obciachowej koszuli nocnej tylko byłam w dresach. Bezmyślnie wsunęłam bose stopy w trampki. Potem obeszłam dookoła łózko, omijając leżące ciało mężczyzny. Nie chciałam myśleć o tym, że on nie żyje. Może i nie powinnam była mu współczuć z powody rychłej śmierci ... w końcu próbował mnie zabić, ale ...
Po prostu nie potrafiłam przejść obojętnie. Śmierć przestała być obcą mi rzeczą. Teraz mogła mnie spotkać na każdym kroku, ale mimo tego nie potrafiłam się uodpornić. Po prostu nie potrafiłam ... To przewyższało moje zdolności.
Stanęłam nad ciałem mężczyzny. Dan nie zwracał na mnie uwagi, zabierając potrzebne rzeczy. Nie wiedziałam co chciał zrobić, ale nawet nie zwracałam na to uwagi. Teraz liczyło się dla mnie ... Właściwie nie wiem co się dla mnie w tamtej chwili liczyło ... Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć, więc próby dojścia do jakichkolwiek wniosków poszłyby na marne.
W pewnym momencie Dan bez słowa chwycił mnie za rękę. Nie zareagowałam na ten gest, wolną dłonią wskazując ciało. Chłopak na chwilę się zawahał, ale zaraz potem odzyskał rezon.
- Nie martw się. ON jest tylko nieprzytomny ... Chodź - pociągnął mnie w stronę drzwi - Musimy jeszcze wpaść do magazynu i wziąć coś, czym moglibyśmy oczyścić ci ranę - zaczął mówić bardziej do siebie niż do mnie. Posłusznie udałam się za chłopakiem, mając nadal przed oczyma obraz leżącego ciała. Nie wydawało mi się, żeby ON był tylko nieprzytomny. Nie pamiętam nawet kiedy wzięliśmy środki dezynfekujące ani kiedy wyszliśmy ze szpitala. Nie pamiętam wiele. Wiem, że wyszliśmy tylnym wyjściem, kierując się w stronę jedynego pojazdu na parkingu. Był to duży van. Czułam, że nie wróży to nic dobrego, ale nie miałam czasu się tym przejmować, ponieważ zachciało mi się spać. Już w pół śnie weszłam do vana, a ostatnią rzeczą jaką pamiętam był Dan mówiący: "Dobranoc,Annabel. Śpij dobrze!"
Później odpłynęłam do cudownej krainy snów, gdzie nie miałam żadnych zmartwień i mogłam przez chwilę stać się kimś innym. Nawet jednorożcem ....
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Siemanko Moi Najlepsi Czytelnicy!
Wiem, że długo czekaliście. Wiem, że zawaliłam, ale ... no cóż tylko winni się tłumaczą, ale ok.
Przepraszam Was z całego serca. Nawet jeśli jest Was niewielu. Po prostu nie miałam weny, nie chciało mi się pisać czegoś na siłę + miałam miesięczny szlaban na komputer, telefon i wgl ... Tak to już w życiu bywa, że kiedy trzeba coś zrobić to nagle na drodze wyrasta miljon przeszkód. Nawet jeśli osób czytających jest malutko. Nawet jeśli właśnie TY jesteś jedyną osobą, któa czyta moje wypociny to preoszę. Pozostaw po sobie jakikolwiek znak. Dla mnie to wiele znaczy i mam "kopa" żeby dodawać szybciej rozdziały.
POZDRAWIAM
Wasza na zawsze Julietta :*
środa, 27 sierpnia 2014
Rozdział VII
" Czym jest samobójstwo? To poniekąd uciekanie od rzeczywistości i otaczających Nas problemów. Tak, uciekamy, bo nie mamy sił by walczyć z najgorszym wrogiem, jakim jest odrzucenie. Uciekamy od prawdziwego życia, ponieważ nie mamy w nim żadnego oparcia. Żadnej osoby, która pocieszyłaby, zrozumiała Nasz problem. Większość osób nie rozumie Nas, sądząc, że jesteśmy niezrównoważeni ... czy coś ... Nie rozumieją naszego cierpienia, ani tego, że nie mamy się do kogo zwrócić z prośbą o pomoc. Kiedyś próbowałam wyjaśnić pewnej dorosłej, i niby wykształconej osobie na czym polega logika samobójcy. Niestety wszystkie słowa, które wypowiedziałam przeleciały obok tej osoby obojętnie, nie trafiając do jej umysłu. Wtedy zrozumiałam, że nikt nie pojmie tego jak bardzo wstydzimy się mówić o naszych problemach. Jak bardzo czujemy się wtedy poniżeni.
Ale jak TACY ludzie mogą się na ten temat wypowiadać?! Jak mogą, skoro nigdy nie poczuli jak to jest? Jak to jest, gdy Cię wyśmiewają za to kim jesteś lub za to co robisz. Jak obrażają Cię na forum, nie troszcząc się o Twoją, już i tak zniszczoną psychikę. Jak to jest, gdy upokarzają Cię przed wszystkimi, kamerując obciachowe, a czasem też obleśne filmy z Tobą w roli głównej ... Nikt, kto nie przeżył takiego piekła nie może się wypowiadać na TEN temat.
Są też inne przypadki. Rozmaite historie, jednak te są najbardziej popularne. Gnębienie w szkole, problemy w domu, strata kogoś bliskiego ... Tak ... W dodatku ludzie otaczający Nas, Nas samobójców nie mają o niczym pojęcia. Widok na krzywdę drugiego człowieka przysłaniają im własne pragnienia, potrzeby. Rodzice myślą, że wszystko jest w porządku lub, że " to przez okres dojrzewania ". Gówno prawda! Nie dostrzegają problemów własnego dziecka, bo są zajęci pracą, lub samym sobą, albo sami są tym problemem ...
Nauczyciele również są ślepi, pozostawiając młodzieży " sprawy do załatwienia między sobą ". Jeśli już ingerują to najczęściej w ostateczności. A tak naprawdę: ZERO pomocy. Kompletnie zero. No, bo na pewno otrzymamy ją od rówieśników, którzy są najczęściej najgorszym wrogiem. Gorszym niż kolejny witający Nas poranek ...
A więc? W takim wypadku pozostaje Nam już tylko śmierć. No, bo cóż innego możemy zrobić?!
I wszyscy: psycholodzy, rodzice, opiekunowie mogą myśleć: " Czemu nie przyszedł, nie powiedział jaki ma problem? "
Ale przepraszam bardzo. Czy wtedy, jeszcze za Naszego życia, czy przed próbą samobójczą ktoś przyszedł i tak przejmował się Naszym losem?! Oczywiście w większości przypadków odpowiedź jest negatywna.
Ale inni, bardziej zapatrzeni w siebie ludzi potem mają pretensje. O co? A o to, że się zabiłeś, zostawiając w żałobie wielu swoich bliskich ... Hahaha, bardzo dobry żart. A o to, że mogłeś porozmawiać, a nie odbierać sobie życie " w tak młodym wieku "
" Całe życie przed Tobą! " ... Tak?! Ciekawe jakie życie? Z ciągłą świadomością, że coś z Tobą nie tak? Pod stałą opieką psychologa, który tak na prawdę nie ma o niczym pojęcia? Ze wspomnieniami świdrującymi Twoją głowę? Czy może ze świadomością, że kiedyś na pewno spotkasz swoich prześladowców?
Dziękuję bardzo za takie życie. Na pewno lepiej jest umrzeć niż dawać ludziom kolejne powody do wiecznych drwin. Tak, tak myślałam na samym początku. Mój tok rozumowania nie różnił się wcale od logiki innych samobójców. Teraz jest inaczej. Nie myślę już, że byłam odważna targając się na swoje życie. Sądzę, że życie to dar, którego nie można marnować. Przecież niektórym nie jest ono dane. I mimo przeciwności losu, powinno się je szanować. Bez względu na wszystko!
Kim jestem, żeby wypowiadać się na taki, a nie inny temat? Jestem Annabel West, była samobójczynią. Co było powodem, dla którego chciałam umrzeć? Strata chłopaka. Taa, niby nic takiego. Niby " kolejny wielki problem zakompleksionej nastolatki ". Nie! Straciłam chłopaka, ponieważ zaginął. Nasza miłość nas wypełniała i czułam się jak w bajce. Nigdy nie mogłam być szczęśliwsza, a tu z dnia na dzień go straciłam. Straciłam go bezpowrotnie, tak samo jak nadzieję na normalne życie. Zrozumiałam swój błąd dopiero, gdy opuściłam szpital i oddział intensywnej terapii. Musiałam się pogodzić z faktem, który stał się moją słabością. Walczyłam sama ze sobą, mimo żadnej motywacji. Żadnej osoby, dla której miałabym żyć. Lecz wtedy sobie postanowiłam. Być silną lub po prostu taką udawać ... Nieważne! Ważne jest to, by wierzyć, że gdzieś tam, może daleko, a może blisko jest osoba, dla której warto żyć. Jest osoba, dla której jesteśmy lub będziemy całym światem. Nieważne ile mielibyśmy na NIĄ czekać! W końcu nadzieja umiera ostatnia ...
Ale jak TACY ludzie mogą się na ten temat wypowiadać?! Jak mogą, skoro nigdy nie poczuli jak to jest? Jak to jest, gdy Cię wyśmiewają za to kim jesteś lub za to co robisz. Jak obrażają Cię na forum, nie troszcząc się o Twoją, już i tak zniszczoną psychikę. Jak to jest, gdy upokarzają Cię przed wszystkimi, kamerując obciachowe, a czasem też obleśne filmy z Tobą w roli głównej ... Nikt, kto nie przeżył takiego piekła nie może się wypowiadać na TEN temat.
Są też inne przypadki. Rozmaite historie, jednak te są najbardziej popularne. Gnębienie w szkole, problemy w domu, strata kogoś bliskiego ... Tak ... W dodatku ludzie otaczający Nas, Nas samobójców nie mają o niczym pojęcia. Widok na krzywdę drugiego człowieka przysłaniają im własne pragnienia, potrzeby. Rodzice myślą, że wszystko jest w porządku lub, że " to przez okres dojrzewania ". Gówno prawda! Nie dostrzegają problemów własnego dziecka, bo są zajęci pracą, lub samym sobą, albo sami są tym problemem ...
Nauczyciele również są ślepi, pozostawiając młodzieży " sprawy do załatwienia między sobą ". Jeśli już ingerują to najczęściej w ostateczności. A tak naprawdę: ZERO pomocy. Kompletnie zero. No, bo na pewno otrzymamy ją od rówieśników, którzy są najczęściej najgorszym wrogiem. Gorszym niż kolejny witający Nas poranek ...
A więc? W takim wypadku pozostaje Nam już tylko śmierć. No, bo cóż innego możemy zrobić?!
I wszyscy: psycholodzy, rodzice, opiekunowie mogą myśleć: " Czemu nie przyszedł, nie powiedział jaki ma problem? "
Ale przepraszam bardzo. Czy wtedy, jeszcze za Naszego życia, czy przed próbą samobójczą ktoś przyszedł i tak przejmował się Naszym losem?! Oczywiście w większości przypadków odpowiedź jest negatywna.
Ale inni, bardziej zapatrzeni w siebie ludzi potem mają pretensje. O co? A o to, że się zabiłeś, zostawiając w żałobie wielu swoich bliskich ... Hahaha, bardzo dobry żart. A o to, że mogłeś porozmawiać, a nie odbierać sobie życie " w tak młodym wieku "
" Całe życie przed Tobą! " ... Tak?! Ciekawe jakie życie? Z ciągłą świadomością, że coś z Tobą nie tak? Pod stałą opieką psychologa, który tak na prawdę nie ma o niczym pojęcia? Ze wspomnieniami świdrującymi Twoją głowę? Czy może ze świadomością, że kiedyś na pewno spotkasz swoich prześladowców?
Dziękuję bardzo za takie życie. Na pewno lepiej jest umrzeć niż dawać ludziom kolejne powody do wiecznych drwin. Tak, tak myślałam na samym początku. Mój tok rozumowania nie różnił się wcale od logiki innych samobójców. Teraz jest inaczej. Nie myślę już, że byłam odważna targając się na swoje życie. Sądzę, że życie to dar, którego nie można marnować. Przecież niektórym nie jest ono dane. I mimo przeciwności losu, powinno się je szanować. Bez względu na wszystko!
Kim jestem, żeby wypowiadać się na taki, a nie inny temat? Jestem Annabel West, była samobójczynią. Co było powodem, dla którego chciałam umrzeć? Strata chłopaka. Taa, niby nic takiego. Niby " kolejny wielki problem zakompleksionej nastolatki ". Nie! Straciłam chłopaka, ponieważ zaginął. Nasza miłość nas wypełniała i czułam się jak w bajce. Nigdy nie mogłam być szczęśliwsza, a tu z dnia na dzień go straciłam. Straciłam go bezpowrotnie, tak samo jak nadzieję na normalne życie. Zrozumiałam swój błąd dopiero, gdy opuściłam szpital i oddział intensywnej terapii. Musiałam się pogodzić z faktem, który stał się moją słabością. Walczyłam sama ze sobą, mimo żadnej motywacji. Żadnej osoby, dla której miałabym żyć. Lecz wtedy sobie postanowiłam. Być silną lub po prostu taką udawać ... Nieważne! Ważne jest to, by wierzyć, że gdzieś tam, może daleko, a może blisko jest osoba, dla której warto żyć. Jest osoba, dla której jesteśmy lub będziemy całym światem. Nieważne ile mielibyśmy na NIĄ czekać! W końcu nadzieja umiera ostatnia ...
Annabel West
dla tych, co nie mają w życiu żadnej ostoi ..."
Czytając te słowa zeszkliły mi się oczy. Właśnie mój szef odkrył ucieczkę Annabel. Nie minęło może pół godziny, a on już wysłał swoich ludzi, by przeszukali teren w poszukiwaniu dziewczyny. Miałem nadzieję, że zdążyła się gdzieś ukryć. Wykorzystując chwilowe zamieszanie wkradłem się do pokoju, w którym mieścił się gabinet doktora Ivana, w poszukiwaniu torebki Ann. Przeglądając jej zawartość zauważyłem trochę podniszczoną kartkę złożoną na cztery części. Gdy ją rozprostowałem moim oczom ukazał się list. List dla tych " co nie mają w życiu żadnej ostoi". Zanim jednak go przeczytałem zameldowałem się u Ivana, z propozycją, żebym też przeszukał część lasu. Zgodził się bez najmniejszego oporu, a ja postanowiłem, że poświęcę ten czas na przeczytanie zagadkowego listu. Teraz, gdy znałem już jego zwartość uznałem, że byłem ... nie, że jestem głupcem. Zostawiłem Annabel na pastwę losu, nie mając pojęcia co ona przechodzi. Jasne, że ją kochałem i chciałem dla niej jak najlepiej. Niestety mi nie wyszło ... Jednak nigdy nie wpadł bym na pomysł, że mogła z mojego powodu próbować popełnić samobójstwo. Dlaczego napisała ten list? Dlaczego postanowiła normalnie żyć? Ze względu na mnie? Nie, raczej nie. Najprawdopodobniej Annabel jest silniejsza niż myślałem. Spędziliśmy ze sobą tyle cudownych chwil, a ja nagle zniknąłem bez śladu. To musiało być dla niej ciosem nie do zniesienia. Szczególnie, że nie zdawała sobie sprawy z tego, że ja żyję, mam się dobrze i baluję dniami i nocami. Chwila ... Teraz to wiedziała i na pewno poczuła się zdradzona. Mogła przecież być w gorszym stanie emocjonalnym niż jakieś pół roku temu! Rany! Ona mogła znów spróbować się zabić! Przecież muszę ją uratować! Koniecznie muszę ją znaleźć ... Stop! Nie mam takiej możliwości. Wyrwę się stąd dopiero, gdy będę musiał zawieźć do Vegas trzy tony marihuany. A nigdy nie wiadomo kiedy to się stanie. Chyba, że poprosi szefa, żeby stało się to jak najszybciej. Do tego czasu mógłby namierzyć Annabel, żeby po drodze ją zabrać. Uciekliby gdzieś za granicę i upozorowali swoją śmierć. Przecież to nie mogło być trudne i musiało się udać! Poza tym, to mogła być jedyna szansa. W jednym momencie podjąłem decyzję. Czym prędzej wróciłem się w stronę chaty, aby prosić szefa o jak najbliższy termin wykonania zlecenia.
- Waters? - zapytał podejrzliwie - Znalazłeś coś?
- Nie, szefie - wysapałem - Mam pytanie ... Czy termin tego zlecenia mógłby być jak najbliższy?
- Co tym razem kombinujesz? - zapytał szef groźniejszym tonem - Wiesz, że nie toleruję nieposłuszeństwa!
- Absolutnie nic - powiedziałem najbardziej niewinnym tonem na jaki mogłem sobie pozwolić - Po prostu ... chce szefowi jak najszybciej udowodnić na co mnie stać - powiedziałem. Brzmiało to trochę głupio, ale to była jedyna rzecz, która w tamtym momencie przyszła mi do głowy.
- Ostatnio nie byłeś skory do wykonania tego zadanie - powiedział nadal podejrzliwie doktor Ivan - Skąd ta nagła zmiana? Myślisz, że jeśli mi zaimponujesz podwyższę ci, i tak już wysoką stawkę? - podniósł jedną brew i uśmiechnął się fałszywie. Postanowiłem wykorzystać tę myśl.
- Tak - przyznałem i opuściłem głowę, udając, że to jest prawdziwy powód mojej prośby. Doktor zaśmiał się szczerze, ciesząc się, że potrafi zgadnąć cudze myśli i pragnienia.
- Nie dam ci więcej pieniędzy. Ale skoro tak bardzo chcesz mi zaimponować, dam ci do tego okazję. Jutro z samego rana możesz wyruszać. Postaram się, by wszystko było gotowe. W najmniejszych szczegółach - dodał bardziej do siebie niż do mnie, a następnie odwrócił się i odszedł. Nie spodziewałem się, że do następnego ranka doktor Ivan wszystko załatwi, ale trudno. Najważniejsze było to, że przyspieszy czas mojego działania. Ivan wyjechał, żeby wszystko załatwić, więc musiałem zlokalizować miejsce pobytu Annabel. Na elektronice znałem się jak nikt. Nie sprawiło mi żadnego kłopotu znalezienie Ann. Problem był inny. Ona była w szpitalu ... Od tygodnia. Poczułem olbrzymi niepokój, niestety nie mogłem przez to pozwolić, by coś poszło nie tak. Musiałem dopracować plan w najmniejszych szczegółach, a pomógł mi w tym George. W vanie, którym miałem przewieść towar był chip, dzięki któremu Ivan mógł obserwować moją trasę. Gdyby zobaczył, że zmierzam inną drogą lub co gorsza uciekam, znalazłby mnie bez trudu. Zabiłby mnie i Annabel. A na to nie mogłem pozwolić. George pomógł mi ustawić z góry trasę, którą niby będę jechał. Ivanowi wyświetli się to co chce widzieć, a nie prawdziwy podgląd mojej podróży. To mi mogło zapewnić bezpieczeństwo, ale nie na długo. Potem będę musiał zniknąć, razem z Annabel oczywiście, innym pojazdem i z innym paszportem. Fałszywą dokumentacją miał się zająć George. Z tego co ustaliliśmy wynikało, że wyśle mi pocztą nowe, podrobione paszporty i dowody osobiste do danego miasta, w którym miałem planowo się znaleźć mniej więcej dwadzieścia godzin od momentu wyjazdu. Wszystko było ustalone. Ufałem George'owi, ponieważ był najlepszym fałszerzem jakiego znałem. Poza tym teraz jest moim jedynym przyjacielem. Pełen dobrych przeczuć przeżyłem resztę dnia, a także noc. Jedynym moim problemem stanowiło zdrowie Annabel. Co jeśli nie mogłaby ruszyć w niebezpieczną podróż. Co jeśli znów przeszła próbę samobójczą? Co jeśli ...?
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam, kochani! TO powstało niesamowicie niespodziewanie. Mam nadzieję, że się podoba, bo najpierw miałam dodać miniaturkę, a potem wpadłam na pomysł z listem i ... oto mamy rozdział. No więc tego, kończę. Czujecie ten ból, że kończą się wakacje?! Że trzeba iść za niecały tydzień do szkoły. BBBBBBaaaaaaaaaaaaaardzo cierpięęęęęęęę z tego powodu! Nie chce mi się! Serio, poszłabym sobie na urlop. No, ale cóż. Nie da się! :(((( Życzę Wam miłej końcówki wakacji i siły psychicznej jaki i fizycznej w nowym roku szkolnym.
Pa, pa!
sobota, 16 sierpnia 2014
Rozdział VI
Po rozmowie z panią Tessy Blaze omówiłam z nią wszelkie szczególy. Miała zapewnić mi schronienie w zamian za pomoc w prowadzeniu baru. Oczywiscie się zgodziłam, ponieważ wycieranie stolików czy podawanie zamówień nie mogło się równać z ofiarowanym mi noclegiem i wyżywieniem. Zaczęłam niemal od razu. Praca nie sprawiała mi trudu, ale skutecznie pomagała zapomnieć o ostatnich wydarzeniach. Mniej więcej o godzinie czwartej po południu pani Blaze kazała mi zakończyć pracę. Ulżyło mi, ponieważ byłam bardzo zmęczona. Oczy mi się same zamykały. Matka Charlie'ego zaprowadziła mnie do swojego auta i, uprzednio zamykając bar, wyjechała z miasteczka. Miarowe buczenie silnika samochodu uspało mnie. Obudziłam się dopiero kilka godzin później, gdy Tessy Blaze parkowała auto przed niewielkim domkiem. Ziewnęłam szeroko i przeciągnęłam się. Wysiadłam z auta i czekałam, żeby moja przewodniczka zrobiła to samo. Po chwili udałam się za nią na teren posesji. Nie miałam ochoty na oglądanie domku z zewnątrz jak również jego wewnętrznego wystroju. Byłam zmęczona i jedyne czego pragnęłam to gorącej kąpieli i przynajmniej ośmiu godzin snu. Nawet nie wiem kiedy pani domu pokazała mi pokój, który miałam zająć. Dała mi do ręki ręcznik i jakieś ciuchy na przebranie, po czym kazała mi się wykąpać. Drzwi do łazienki prowadziły prosto z pokoju. Napuściłam gorącej wody do wanny i wlałam do niej jakiś ładnie pachnący płyn. Weszłam do wanny i westchnęłam głośno. Nareszcie mogłam chwilę odpocząć. Moje zmęczone mięśnie powoli się odprężały. Postanowiłam przemyśleć sobie wydarzenia ostatnich kilkunastu godzin, lecz gdy tylko przypominałam sobie rozmowę z moją przyjaciółką zbierało mi się na płacz. W końcu stwierdziłam, że jak na jeden dzień zbyt dużo przeżyłam i czas odpocząć. Nie myślałam o tym wiecej. Jutro przecież mogłam do tego wrócić na spokojnie. Siedziałam w wannie dopóki woda się nie ochłodziła. A na koniec umyłam szybko włosy. Skończyłam kąpiel, spuszczając wcześniej napuszczoną wodę. Dostałam gęsiej skórki, więc czym prędzej owinęłam się ręcznikiem. Drugim wytarłam włosy i pozwoliłam im swobodnie opaść na plecy. Ubrałam się w rzeczy od pani Blaze. Pasowały jak ulał. Nawet nie zwróciłam uwagi co mam na sobie, ponieważ od razu wyszłam z łazienki, kierując się w stronę lóżka. Na półeczce obok leżała kosmetyczka z rzeczami, które mogłyby mi się przydać. Nie zważałam na to. Natychmiast padłam na lóżko zapadając w głęboki sen.
~*~
Obudziły mnie jesienne promienie słońca, wdzierające się przez zasłony na oknach. Otworzyłam oczy i ziewnęłam. Chwilę leżałam jeszcze w łóżku i tępo wpatrywałam się przed siebie. Nie pamiętałam nic z poprzedniego dnia. Wspomnienia wróciły dopiero później, gdy wstałam i powlekłam się do łazienki. Stanęłam przed lustrem i spojrzałam w swoje odbicie. Podgrążone oczy, nienaturalna bladość, rozczochrane włosy. Wyglądałam fatalnie ... Nie, o wiele gorzej. Brakowało mi słów, żeby opisać swój stan. Postanowiłam się nieco rozejrzeć, a później doprowadzić się do porządku. Łazienka była nieduża i tradycyjnie urządzona. Wyszłam z niej i rozejrzałam się po pokoju. Nie był wielki. Naprzeciw drzwi do łazienki stała spora szafa, obok były drzwi prowadzące na korytarz. Przy kolejnej ścianie stało duże, podwójne łóżko, a naprzeciw niego był balkon, na który postanowiłam wyjść. Przechodząc, dotknęłam palcami delikatnego materiału widzącego na oknie. Były to prześliczne, brązowe firany marszczone w wielu miejscach. Śmiało otworzyłam balkon. Natychmiast uderzył we mnie powiew jesiennego wiatru. Wzięłam głęboki wdech. Chłodne, poranne powietrze napełniło moje płuca. Przeszłam na boso dwa kroki, stąpając po zimnych kafelkach i dotknęłam dłońmi metalowej balustrady. Była śliczna. Pełna zawijasów i drobnych wyrzeźbionych listków. Przede mną rozpościerał się piękny widok. Duży ogród pełen drzew, z których spadały pierwsze liście, kwiatów, których woń nie była już zapewne tak mocna jak wiosną, ale jednak dochodził do mnie zapach późno kwitnących roślinek ... Tak, to było zdecydowanie cudowne miejsce. Takie magiczne. Postanowiłam odwiedzić ten ogród i powiedzieć w nim chwilę. Na jednej z wielu ławeczek stojących przy alejkach. Dostrzegłam także starą, acz zadbaną huśtawkę na jedną osobę. Miejsce, można by rzec, prosto z raju ...
Odwróciłam się z powrotem w stronę pokoju i weszłam do niego. Otworzyłam szeroko drzwi prowadzące na korytarz i wyjrzałam przez nie. Znajdowałam się na pietrze, a z dołu dochodził zapach smażonych tostów. Podążając za smacznym zapachem dotarłam do kuchni.
- Dzień dobry, pani Blaze - przywitałam wesoło krzątającą się kobietę.
- Oh! Annabel - spojrzała na mnie przez ramię, po czym znów zaczęła wycierać blat kuchni - Jak się spało? Mam nadzieję, że nareszcie odpoczęłaś?
- Tak, dziękuję - powiedziałam niepewnie i podrapałam się w kark - Pani nie w pracy?
- Dziecko! Przecież dzisiaj niedziela! - wykrzyknęła i odwróciła się do mnie mierząc mnie surowym wzrokiem. Lustrowała mnie z góry do dołu, nieco dłużej zatrzymując się na twarzy - Fatalnie wyglądasz. Lepiej coś zjedz, a potem pomogę doprowadzić ci się do porządku - powiedziała troskliwym tonem. Posłusznie usiadłam na najbliższym krześle, stojącym przy czteroosobowym stole. Pani domu postawiła przede mną talerz z parującymi tostami, dzban z herbatą, pusty kubek i słoik dżemu truskawkowego.
- Oh, dziękuję - powiedziałam nieśmiało - Umieram z głodu ...
W ciszy zjadłam śniadanie, a potem udałam się za panią domu do jej pokoju. Wyciągnęła dla mnie z szafy obcisłe dżinsy i czarny top.
- Jutro z rana pojedziemy na zakupy, a tymczasem ubierz się w to. Powinno być dobre ... - powiedziała pani Blaze, podając mi ciuchy. Potem zlustrowała mnie z góry do dołu.
Poszłam się ubrać. Tak jak mówiła pani Tessy Blaze, ubrania pasowały jak ulał. Potem musiałam popracować trochę nad dobrym wyglądem mojej twarzy. Z kosmetyczki, którą zauważyłam już poprzedniego wieczoru, wyjęłam potrzebne przybory. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i uczesałam włosy w wyskoki koński ogon. Wyglądałam nawet nieźle. Gorzej było z samopoczuciem. Teraz mogłam przemyśleć wszystko na spokojnie. Wyciągnęłam z kieszeni wczorajszych spodni zapomnianą żyletkę. Zawsze mi towarzyszyła. Nosiłam ją przy sobie od momentu, kiedy zniknął Dan. Wtedy użyłam jej po raz pierwszy. Moja próba samobójcza skończyła się tygodniem w szpitalu ... Potem z niej nie korzystałam, ale zawsze wyciągałam ją, gdy musiałam coś przemyśleć. Pozwalała mi ułożyć myśli w jakiś sensowny sposób. Teraz też jej potrzebowałam. Wyszłam na balkon w moim tymczasowym pokoju, usiadłam na chłodnych kafelkach, a nogi przełożyłam przez barierkę, tak, by zwisały. Głowę oparłam o zimne jej pręty. Zaczęłam analizować wydarzenia zaczynając od znalezienia w parku Jasmine. To wszystko było ze sobą dziwnie powiązane. Nadal tego nie rozumiałam. Wspominałam po kolei każdą chwilę, w której byłam uczestnikiem. Dotarłam do momentu rozmowy szpitalnej z moją przyjaciółką i łzy stanęły mi w oczach. Czym Jasmine zasłużyła sobie na tak okrutny los?! Czym ja sobie zasłużyłam?! Przecież nie miałam z tymi ludźmi nic wspólnego. Nie handlowałam narkotykami, nie byłam nic dłużna Ivanowi, a tym bardziej nie znałam żadnego z tych przestępców. No ... może poza Danem. Ale nadal nie byłam niczego pewna. Co prawda matka Charlie'ego opowiedziała mi wyraźnie historię, z której wynikało, że chłopcy będąc na biwaku postanowili trochę się zabawić, nie zważając na konsekwencje, ale ... Chciałam to wszystko usłyszeć z ust Dana. Wiedziałam, że to zaboli i złamie mi serce. Musiałam uodpornić się na ból. Właśnie, Dan ... Gdy tylko wspomniałam porwanie i ... spotkanie Dana, łzy bez opamiętania płynęły mi po twarzy. Spotkanie z nim bardzo bolało. Zranił mnie, ale jego historia mogła sprawić mi jeszcze większy ból. Przez ten cały czas myślałam, że nie żyje, a okazało się, że zachciało mu się przeżyć przygodę. Z rozpaczy, że go już nigdy nie zobaczę, pół roku temu chciałam popełnić samobójstwo. To, że mnie uratowali było czystym przypadkiem. Gdyby moi rodzice wrócili do domu tak, jak zaplanowali, nie było by mnie już na tym świecie ... Tak byłoby najlepiej. Mimo radości jaka przepełniła mnie widząc ukochanego, wątpię bym kiedykolwiek żałowała bezsensownej próby samobójczej. Nagle moje serce wypełnił ogromny ból. Chyba już nigdy nie zaufam żadnemu chłopakowi. Nie, poprawka. Nie zaufam już nikomu. Żadnej żywej istocie. Wszyscy mnie okłamali. Jasmine, Dan ... Te osoby dla mnie ważne. Te, na których mi najbardziej zależało. Otarłam załzawione policzki i wzięłam głęboki wdech, lecz nawet to nie pomogło. Słona ciecz znów zaczęła wypływać mi z opuchniętych oczu. Mimo złości jaka mnie ogarnęła, nie chciałam krzyczeć, ani zerwać kontaktu z Jasmine, czy uciekać przed Danem ... Musiałam ... chciałam im pomóc. Taka była moja natura. Naprawdę chciałam, lecz nie odnalazłam w sobie tej wewnętrznej siły, która zawsze mnie wypełniała ...
Nawet nie zauważyłam, gdy żyletką przejechałam po wewnętrznej stronie lewego przedramienia, mniej więcej dziesięć centymetrów pod nadgarstkiem. Przecięłam przynajmniej jedną żyłę, ponieważ z rany zaczęła się sączyć ciemnoczerwona krew. Zrobiłam kolejne nacięcie. Coraz więcej krwi ... Zaczęła mi skapywać na spodnie, robiąc duże czerwone plamy. Wpatrywałam się w ten widok z niemym zachwytem. Na mojej twarzy wykwitł błogi uśmiech, gdy przejechałam ostrym narzędziem po raz kolejny. Poczułam piekący ból, ale to dawało mi satysfakcję. Już nie pamiętałam powodu mojego zachowania. Robiłam kolejne nacięcia, chcąc się pozbyć nieznośnego bólu psychicznego. To było ukojeniem. Tym bardziej, że chwilę później oczy zasłoniła mi biała mgiełka i odpłynęłam. Nie wiem czy na zawsze czy być może na krótszy czas. W głębi duszy pragnęłam, żeby to był mój koniec. Żebym nie musiała już przeżywać tego piekła, które towarzyszyło mi od paru dni. Tak bardzo chciałam umrzeć. Tak, to była ostatnia rzecz, którą pomyślałam. Ostatnia rzecz, którą zarejestrowały moje zmysły ...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć miśki!
Możecie być niezadowoleni, ale to wszystko na co mnie aktualnie stać. Wróciłam do domu, więc mam nadzieję, że moja wena także wróci z nieplanowanego urlopu. Tak, nawet ja nie spodziewałam się, że zacznę pisać o samobójstwie. Najpierw miałam jakiś taki BUUUM, że napisałam sobie wstępną miniaturkę, a potem TA DAAAN powstał rozdział. Oczywiście liczę na komentarze:*
Baj baj!!!!
Odwróciłam się z powrotem w stronę pokoju i weszłam do niego. Otworzyłam szeroko drzwi prowadzące na korytarz i wyjrzałam przez nie. Znajdowałam się na pietrze, a z dołu dochodził zapach smażonych tostów. Podążając za smacznym zapachem dotarłam do kuchni.
- Dzień dobry, pani Blaze - przywitałam wesoło krzątającą się kobietę.
- Oh! Annabel - spojrzała na mnie przez ramię, po czym znów zaczęła wycierać blat kuchni - Jak się spało? Mam nadzieję, że nareszcie odpoczęłaś?
- Tak, dziękuję - powiedziałam niepewnie i podrapałam się w kark - Pani nie w pracy?
- Dziecko! Przecież dzisiaj niedziela! - wykrzyknęła i odwróciła się do mnie mierząc mnie surowym wzrokiem. Lustrowała mnie z góry do dołu, nieco dłużej zatrzymując się na twarzy - Fatalnie wyglądasz. Lepiej coś zjedz, a potem pomogę doprowadzić ci się do porządku - powiedziała troskliwym tonem. Posłusznie usiadłam na najbliższym krześle, stojącym przy czteroosobowym stole. Pani domu postawiła przede mną talerz z parującymi tostami, dzban z herbatą, pusty kubek i słoik dżemu truskawkowego.
- Oh, dziękuję - powiedziałam nieśmiało - Umieram z głodu ...
W ciszy zjadłam śniadanie, a potem udałam się za panią domu do jej pokoju. Wyciągnęła dla mnie z szafy obcisłe dżinsy i czarny top.
- Jutro z rana pojedziemy na zakupy, a tymczasem ubierz się w to. Powinno być dobre ... - powiedziała pani Blaze, podając mi ciuchy. Potem zlustrowała mnie z góry do dołu.
Poszłam się ubrać. Tak jak mówiła pani Tessy Blaze, ubrania pasowały jak ulał. Potem musiałam popracować trochę nad dobrym wyglądem mojej twarzy. Z kosmetyczki, którą zauważyłam już poprzedniego wieczoru, wyjęłam potrzebne przybory. Zrobiłam sobie delikatny makijaż i uczesałam włosy w wyskoki koński ogon. Wyglądałam nawet nieźle. Gorzej było z samopoczuciem. Teraz mogłam przemyśleć wszystko na spokojnie. Wyciągnęłam z kieszeni wczorajszych spodni zapomnianą żyletkę. Zawsze mi towarzyszyła. Nosiłam ją przy sobie od momentu, kiedy zniknął Dan. Wtedy użyłam jej po raz pierwszy. Moja próba samobójcza skończyła się tygodniem w szpitalu ... Potem z niej nie korzystałam, ale zawsze wyciągałam ją, gdy musiałam coś przemyśleć. Pozwalała mi ułożyć myśli w jakiś sensowny sposób. Teraz też jej potrzebowałam. Wyszłam na balkon w moim tymczasowym pokoju, usiadłam na chłodnych kafelkach, a nogi przełożyłam przez barierkę, tak, by zwisały. Głowę oparłam o zimne jej pręty. Zaczęłam analizować wydarzenia zaczynając od znalezienia w parku Jasmine. To wszystko było ze sobą dziwnie powiązane. Nadal tego nie rozumiałam. Wspominałam po kolei każdą chwilę, w której byłam uczestnikiem. Dotarłam do momentu rozmowy szpitalnej z moją przyjaciółką i łzy stanęły mi w oczach. Czym Jasmine zasłużyła sobie na tak okrutny los?! Czym ja sobie zasłużyłam?! Przecież nie miałam z tymi ludźmi nic wspólnego. Nie handlowałam narkotykami, nie byłam nic dłużna Ivanowi, a tym bardziej nie znałam żadnego z tych przestępców. No ... może poza Danem. Ale nadal nie byłam niczego pewna. Co prawda matka Charlie'ego opowiedziała mi wyraźnie historię, z której wynikało, że chłopcy będąc na biwaku postanowili trochę się zabawić, nie zważając na konsekwencje, ale ... Chciałam to wszystko usłyszeć z ust Dana. Wiedziałam, że to zaboli i złamie mi serce. Musiałam uodpornić się na ból. Właśnie, Dan ... Gdy tylko wspomniałam porwanie i ... spotkanie Dana, łzy bez opamiętania płynęły mi po twarzy. Spotkanie z nim bardzo bolało. Zranił mnie, ale jego historia mogła sprawić mi jeszcze większy ból. Przez ten cały czas myślałam, że nie żyje, a okazało się, że zachciało mu się przeżyć przygodę. Z rozpaczy, że go już nigdy nie zobaczę, pół roku temu chciałam popełnić samobójstwo. To, że mnie uratowali było czystym przypadkiem. Gdyby moi rodzice wrócili do domu tak, jak zaplanowali, nie było by mnie już na tym świecie ... Tak byłoby najlepiej. Mimo radości jaka przepełniła mnie widząc ukochanego, wątpię bym kiedykolwiek żałowała bezsensownej próby samobójczej. Nagle moje serce wypełnił ogromny ból. Chyba już nigdy nie zaufam żadnemu chłopakowi. Nie, poprawka. Nie zaufam już nikomu. Żadnej żywej istocie. Wszyscy mnie okłamali. Jasmine, Dan ... Te osoby dla mnie ważne. Te, na których mi najbardziej zależało. Otarłam załzawione policzki i wzięłam głęboki wdech, lecz nawet to nie pomogło. Słona ciecz znów zaczęła wypływać mi z opuchniętych oczu. Mimo złości jaka mnie ogarnęła, nie chciałam krzyczeć, ani zerwać kontaktu z Jasmine, czy uciekać przed Danem ... Musiałam ... chciałam im pomóc. Taka była moja natura. Naprawdę chciałam, lecz nie odnalazłam w sobie tej wewnętrznej siły, która zawsze mnie wypełniała ...
Nawet nie zauważyłam, gdy żyletką przejechałam po wewnętrznej stronie lewego przedramienia, mniej więcej dziesięć centymetrów pod nadgarstkiem. Przecięłam przynajmniej jedną żyłę, ponieważ z rany zaczęła się sączyć ciemnoczerwona krew. Zrobiłam kolejne nacięcie. Coraz więcej krwi ... Zaczęła mi skapywać na spodnie, robiąc duże czerwone plamy. Wpatrywałam się w ten widok z niemym zachwytem. Na mojej twarzy wykwitł błogi uśmiech, gdy przejechałam ostrym narzędziem po raz kolejny. Poczułam piekący ból, ale to dawało mi satysfakcję. Już nie pamiętałam powodu mojego zachowania. Robiłam kolejne nacięcia, chcąc się pozbyć nieznośnego bólu psychicznego. To było ukojeniem. Tym bardziej, że chwilę później oczy zasłoniła mi biała mgiełka i odpłynęłam. Nie wiem czy na zawsze czy być może na krótszy czas. W głębi duszy pragnęłam, żeby to był mój koniec. Żebym nie musiała już przeżywać tego piekła, które towarzyszyło mi od paru dni. Tak bardzo chciałam umrzeć. Tak, to była ostatnia rzecz, którą pomyślałam. Ostatnia rzecz, którą zarejestrowały moje zmysły ...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć miśki!
Możecie być niezadowoleni, ale to wszystko na co mnie aktualnie stać. Wróciłam do domu, więc mam nadzieję, że moja wena także wróci z nieplanowanego urlopu. Tak, nawet ja nie spodziewałam się, że zacznę pisać o samobójstwie. Najpierw miałam jakiś taki BUUUM, że napisałam sobie wstępną miniaturkę, a potem TA DAAAN powstał rozdział. Oczywiście liczę na komentarze:*
Baj baj!!!!
sobota, 26 lipca 2014
Rozdział V
Po krótkiej wymianie zdań ze staruszkiem siedziałam kilka minut w ciszy analizując wczorajszą noc. Nadal byłam pełna wątpliwości spoglądając w moją niedaleką przyszłość. Żadne z pytań, które postawiłam sobie wczoraj nie uzyskało wyczekiwanej odpowiedzi. Po niespełna godzinie ujrzałam na horyzoncie zarysy jakiejś miejscowości. Najpierw spomiędzy drzew zaczęły wyłaniać się pojedyncze promienie słońca. Las przestał wydawać się taki straszny. Zrobiło się jaśniej i przyjemniej. Delikatny chłód, który dotychczas odczuwałam, przestał mi doskwierać. Zaczynałam dostrzegać urok tego miejsca. Gdy po pewnym czasie zaczęły zanikać drzewa ustępując miejsca łąkom, ujrzałam pierwsze zabudowania. Czerwone dachy jednorodzinnych domków błyszczały się w blasku słońca. Wjeżdżając w miasteczko zauważyłam tabliczkę z napisem Lancaster. Pomyślałam, że musiało to być niedaleko Dallas. Byłam bardzo daleko od domu. Nie wiedzialam co dalej ze mną będzie. Czy Dan mówiąc mi, abym się ukryła nie chciał, żebym wróciła do mojego rodzinnego miasta? Gdzie ja się teraz podzieję?! Do domu raczej wrócić nie mogę, ponieważ byłabym zbyt łatwym celem... Mimo tylu niepewności nie denerwowałam się. W tamtej chwili chciałam jedynie podziwiać piękno przyrody. Patrzyłam z zachwytem na pola okalające miasteczko, na których pasły się krowy. Słuchałam cudownego śpiewu ptaków. I uśmiechałam się na widok biegających po łące dzieci. Kiedyś też miałam taki bezproblemowy okres w życiu, który nazywał się dzieciństwem. Niestety on przeminął odbierając mi wiele radości. No, ale czasu nie da się cofnąć. Nie mogę tak po prostu uciec od otaczających mnie problemów. Muszę stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu, udowadniając wszystkim w koło, że jestem samodzielna i niezależna. Patrzyłam przed siebie wspominając przyjemne chwile z dzieciństwa. Byłam naprawdę zauroczona miejscowością, do której przybywałam. Niestety czar prysł, gdy wjechaliśmy mijając pierwsze zabudowania. Były stare i podniszczone. Sprawiały wrażenie opuszczonych. Po plecach przechodziły mnie ciarki, gdy spoglądałam na kolejne domki. Wszystkie pozytywne uczucia, które mi towarzyszyły na samym początku, gdzieś uciekły niepozostawiając po sobie żadnego śladu. Wjeżdżając coraz bardziej w głąb miasteczka ubywało ludzi. U końca mojej podróży z uprzejmym staruszkiem zauwarzyłam niewielki bar "Ciotki Tessy". Kierowca tam wyznaczył sobie cel wyprawy, dlatego też zaproponował mi, abym wypiła z nim poranną kawę. Zgodziłam się bez wahania, ponieważ nie miałam przy sobie ani portfela ani pieniędzy. Było mi trochę niezręcznie, gdy siadaliśmy do wolnego stolika, a starzec zamawiał dwie kawy i dwie porcje naleśników w sosie klonowym. Nie chciałam brać od życzliwego człowieka zbyt wiele. W końcu i tak mu dużo zawdzięczałam. Mężczyzna nie przyjął mojej odmowy, toteż postanowiłam grzecznie poczekać i skorzystać z szansy danej przez los. Podczas oczekiwania na posiłek zaczęłam rozglądać się po lokalu. Niewielki, urządzony w stylu lat osiemdziesiątych. Grała nawet muzyka pasującą do wnętrza. Było przyjemnie, ale to wszystko wydawało mi się jakieś sztuczne. Bar nie miał żadnych klientów poza nami. Szybko też zorientowałam się, że nie ma zbyt wielu pracowników. Zamówienie przyjęła młoda, niska dziewczyna, która była jedyną kelnerką. Pewnie ona zajmowała się też kuchnią. Po paru chwilach nasze zamówienie było gotowe. Szczupła, wręcz wychudzona kobieta po pięćdziesiątce niosła tacę z talerzami, na których parowały świeżo zrobione naleśniki. Niestety nie one przykuły moją uwagę. Przyjrzałam się twarzy kobiety ukrytej za tacą. Wydawała się znajoma ... Gdy kobieta podeszła do stolika, czym prędzej położyła na nim talerze i kubki z kawą,życzyła smacznego i chciała się ulotnić. Niestety miałam dobry refleks i chwyciłam ją mocno za rękę zanim zdążyła odejść. Próbowała się wyszarpnąć, ale mój chwyt był zbyt silny. Nie patrzyła na mnie i odwracała głowę tak, żebym nie zauważyła jej twarzy. No cóż, było juz za późno. Szybko zorientowałam się kim jest.
- Dobrze pani wie kim jestem, tak jak ja wiem kim pani jest. Proszę ze mną porozmawiać, ponieważ obie wiemy, że nie jest pani tutaj bez przyczyny - powiedziałam spokojnie rozluźniając uścisk. Nie zważałam na zaciekawione spojrzenie staruszka. Skupiłam całą swoją uwagę na kobiecie. Powoli odwracała swoją twarz w moją stronę. Tak, to była matka Charlie'ego, pani Tessy Blaze. Matka kolegi Dana. Jedyna osoba "z zewnątrz", z którą rozmawiałam na temat zaginionego chlopaka.
- Ty jesteś Annabel West, prawda? - zapytała drżącym głosem. Kiwnęłam głową - To z tobą rozmawiałam kilka miesięcy temu? - znów kiwnęłam głową, mimo że nie było to potrzebne. Pani Blaze nie czekała na moją odpowiedź. Mówiła do siebie, jakby chciała się upewnić, że zaczyna rozmowę z właściwą osobą - To z twoim chłopakiem mój Charlie zaginął? - przez chwilę wpatrywała się we mnie szukając potwierdzenia swoich słów. Gdy odezwała się po raz kolejny nie brzmiała tak jak wcześniej. Mówiła z odrazą pomieszaną ze wściekłością i strachem - Znalazł mnie. Mój własny syn, ten, który rzekomo zaginął przyszedł miesiąc temu prosząc mnie o wybaczenie. Mówił, że chciał posmakować innego życia, zaznać trochę przyjemności. Wytłumaczył mi, że wkręcił się w dilerkę, że na wszystko było go stać, miał na zawołanie każdą dziewczynę. I było mu dobrze, dopóki nie zawalił jednego zadania. Powiedział, że uciekł, ale nie pozostało mu wiele czasu, ponieważ jego szef przyjdzie go wykończyć ... Wybaczyłam mu, bo cóż miałam innego uczynić. Wtedy przyjechał pod nasz dom czarny, piekny i drogi samochód. Narobił dużo hałasu, dlatego też wyjrzałam przez okno. Charlie powiedział, że to po niego ... Nie uciekał.wyszedł na przeciw mężczyźnie, który wysiadał z auta. Byłam tak zaskoczona, że nie miałam siły go powstrzymać. Nie ustrzegłam go przed rychłą śmiercią. Gdy Charlie wyszedł przed dom mówil coś do tego typa. Pamiętam ... Nazwał go doktorem Ivanem. Był bogato ubrany. Na palcach połyskiwały złote sygnety, a na szyi złote łańcuchy. Mimo przepychu z jakim dobrał dodatki nie udało mu się ukryć swojego wieku. Łysawy staruszek, niestety bezwzględny. Nie zważał na słowa Charlie'ego, on po prostu do niego podszedł i ... - pani Blaze zająknęła się, powstrzymując łzy cisnące się jej do oczu - ... I wbił mu nóż w serce. Ale nie tak, żeby od razu umarł. Jemu chodziło o to, aby cierpiał jak najdłużej. Żeby był na granicy życia i śmierci. Chyba lubił patrzeć na ból innych osób. Na widok wykrwawiającego się Charliego uśmiechnął się tryumfalnie. Jeszcze przez chwilę coś do niego mówil, a potem już tylko patrzył obojętnie, jakby taki widok był dla niego codziennością. Ja natomiast obserwowałam tą scenę przez okno, dopiero po chwili dotarła do mnie powaga sytuacji. Wybiegłam z domu kierując się w stronę umierającego syna. Przyklękłam przy nim niezdolna do jakiegokolwiek bardziej sensownego ruchu. Płakałam. W pewnej chwili szarpnął mną ten zabójca. Zagroził, że mnie też zabije jeśli nie zostawię Charlie'ego w spokoju. Próbowałam się wyrwać z jego żelaznego uścisku, ale wtedy on wyciągnął pistolet. Bezbłędnie wycelował w pierś mojego syna. Niemal od razu padł na ziemię martwy ... Niejaki doktor Ivan przyłożył mi pistolet do skroni. Chciał się pozbyć jedynego świadka morderstwa, ale przeszkodził mu w tym nagły przyjazd policji. Zjawiła się dopiero, gdy mój synek już nie żył. W biały dzień nikt nie zauważył zabójstwa na ulicy! Dopiero jakiś zaniepokojony strzałem sąsiad odważył się na telefon na policję. Teraz to społeczeństwo w ogóle nie przejmuje się losem drugiego człowieka. Jakie to bestialskie! ... Ivan uciekł, ale obiecał, że mnie też załatwi ... Annabel, my wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
- Wiem. Zostałam już porwana, ale uciekłam - przerwałam na chwilę swoją wypowiedź, ponieważ zorientowałam się, że staruszek, który mnie tu przywiózł wszystko słyszy. Popatrzyłam na niego. Nie wydawał się zaskoczony. Pani Blaze kiwnęła prawie niezauważalnie głową dając mi znać, że mogę bez obaw mówić dalej - Jedynym problem teraz jest to, że nie mogę wrócić do miasta, ponieważ nie mam nic przy sobie. Ani pieniędzy, ani telefonu.
- Spokojnie, nie musisz się już o nic martwić. Zapewnię ci schronienie. Nie pozwolę, aby ten morderca bez skrupułów zabijał kolejnych niewinnych młodych ludzi ...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć miśki! Jak widać powstał nowy rozdział. Jest krótki i moim zdaniem niezadawalający, ale na lepszy nie było mnie stać. Nie umiałam się w sobie zebrać, żeby go napisać. No cóż, to chyba tyle na ten temat.
Kolejnym tematem, który chcę poruszyć są komentarze. Wiem, że są osoby, które czytają moje wypociny, dlatego też proszę o komentarze. Dla Was to kilka sekund, a dla mnie motywacja i znak, że mam dla kogo pisać. Dobra, kończę zanudzać. Żegnam Was, więc do miłego zobaczenia!!!!
- Dobrze pani wie kim jestem, tak jak ja wiem kim pani jest. Proszę ze mną porozmawiać, ponieważ obie wiemy, że nie jest pani tutaj bez przyczyny - powiedziałam spokojnie rozluźniając uścisk. Nie zważałam na zaciekawione spojrzenie staruszka. Skupiłam całą swoją uwagę na kobiecie. Powoli odwracała swoją twarz w moją stronę. Tak, to była matka Charlie'ego, pani Tessy Blaze. Matka kolegi Dana. Jedyna osoba "z zewnątrz", z którą rozmawiałam na temat zaginionego chlopaka.
- Ty jesteś Annabel West, prawda? - zapytała drżącym głosem. Kiwnęłam głową - To z tobą rozmawiałam kilka miesięcy temu? - znów kiwnęłam głową, mimo że nie było to potrzebne. Pani Blaze nie czekała na moją odpowiedź. Mówiła do siebie, jakby chciała się upewnić, że zaczyna rozmowę z właściwą osobą - To z twoim chłopakiem mój Charlie zaginął? - przez chwilę wpatrywała się we mnie szukając potwierdzenia swoich słów. Gdy odezwała się po raz kolejny nie brzmiała tak jak wcześniej. Mówiła z odrazą pomieszaną ze wściekłością i strachem - Znalazł mnie. Mój własny syn, ten, który rzekomo zaginął przyszedł miesiąc temu prosząc mnie o wybaczenie. Mówił, że chciał posmakować innego życia, zaznać trochę przyjemności. Wytłumaczył mi, że wkręcił się w dilerkę, że na wszystko było go stać, miał na zawołanie każdą dziewczynę. I było mu dobrze, dopóki nie zawalił jednego zadania. Powiedział, że uciekł, ale nie pozostało mu wiele czasu, ponieważ jego szef przyjdzie go wykończyć ... Wybaczyłam mu, bo cóż miałam innego uczynić. Wtedy przyjechał pod nasz dom czarny, piekny i drogi samochód. Narobił dużo hałasu, dlatego też wyjrzałam przez okno. Charlie powiedział, że to po niego ... Nie uciekał.wyszedł na przeciw mężczyźnie, który wysiadał z auta. Byłam tak zaskoczona, że nie miałam siły go powstrzymać. Nie ustrzegłam go przed rychłą śmiercią. Gdy Charlie wyszedł przed dom mówil coś do tego typa. Pamiętam ... Nazwał go doktorem Ivanem. Był bogato ubrany. Na palcach połyskiwały złote sygnety, a na szyi złote łańcuchy. Mimo przepychu z jakim dobrał dodatki nie udało mu się ukryć swojego wieku. Łysawy staruszek, niestety bezwzględny. Nie zważał na słowa Charlie'ego, on po prostu do niego podszedł i ... - pani Blaze zająknęła się, powstrzymując łzy cisnące się jej do oczu - ... I wbił mu nóż w serce. Ale nie tak, żeby od razu umarł. Jemu chodziło o to, aby cierpiał jak najdłużej. Żeby był na granicy życia i śmierci. Chyba lubił patrzeć na ból innych osób. Na widok wykrwawiającego się Charliego uśmiechnął się tryumfalnie. Jeszcze przez chwilę coś do niego mówil, a potem już tylko patrzył obojętnie, jakby taki widok był dla niego codziennością. Ja natomiast obserwowałam tą scenę przez okno, dopiero po chwili dotarła do mnie powaga sytuacji. Wybiegłam z domu kierując się w stronę umierającego syna. Przyklękłam przy nim niezdolna do jakiegokolwiek bardziej sensownego ruchu. Płakałam. W pewnej chwili szarpnął mną ten zabójca. Zagroził, że mnie też zabije jeśli nie zostawię Charlie'ego w spokoju. Próbowałam się wyrwać z jego żelaznego uścisku, ale wtedy on wyciągnął pistolet. Bezbłędnie wycelował w pierś mojego syna. Niemal od razu padł na ziemię martwy ... Niejaki doktor Ivan przyłożył mi pistolet do skroni. Chciał się pozbyć jedynego świadka morderstwa, ale przeszkodził mu w tym nagły przyjazd policji. Zjawiła się dopiero, gdy mój synek już nie żył. W biały dzień nikt nie zauważył zabójstwa na ulicy! Dopiero jakiś zaniepokojony strzałem sąsiad odważył się na telefon na policję. Teraz to społeczeństwo w ogóle nie przejmuje się losem drugiego człowieka. Jakie to bestialskie! ... Ivan uciekł, ale obiecał, że mnie też załatwi ... Annabel, my wszyscy jesteśmy w niebezpieczeństwie.
- Wiem. Zostałam już porwana, ale uciekłam - przerwałam na chwilę swoją wypowiedź, ponieważ zorientowałam się, że staruszek, który mnie tu przywiózł wszystko słyszy. Popatrzyłam na niego. Nie wydawał się zaskoczony. Pani Blaze kiwnęła prawie niezauważalnie głową dając mi znać, że mogę bez obaw mówić dalej - Jedynym problem teraz jest to, że nie mogę wrócić do miasta, ponieważ nie mam nic przy sobie. Ani pieniędzy, ani telefonu.
- Spokojnie, nie musisz się już o nic martwić. Zapewnię ci schronienie. Nie pozwolę, aby ten morderca bez skrupułów zabijał kolejnych niewinnych młodych ludzi ...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Cześć miśki! Jak widać powstał nowy rozdział. Jest krótki i moim zdaniem niezadawalający, ale na lepszy nie było mnie stać. Nie umiałam się w sobie zebrać, żeby go napisać. No cóż, to chyba tyle na ten temat.
Kolejnym tematem, który chcę poruszyć są komentarze. Wiem, że są osoby, które czytają moje wypociny, dlatego też proszę o komentarze. Dla Was to kilka sekund, a dla mnie motywacja i znak, że mam dla kogo pisać. Dobra, kończę zanudzać. Żegnam Was, więc do miłego zobaczenia!!!!
wtorek, 8 lipca 2014
Rozdział IV
Mimo potwornego bólu wszystkich części ciała postanowiłam ruszyć we wskazanym mi kierunku. Wiedziałam, że nie pozostało mi wiele czasu. Niedługo porywacze zorientują się, że uciekłam, a wtedy mnie znajdą. Wolałam nie myśleć co później ze mną zrobią. Sądzę, że śmierć byłaby najlepszą rzeczą jaka mogłaby mnie spotkać... Szłam drogą, która wcale się nie zmieniała. Cały czas wiła się, zakręcając co chwila w różne strony. Otoczona była lasem. Wszędzie drzewa! Postanowiłam zająć czymś myśli, ponieważ miałam wrażenie, że za chwilę zwariuję i zacznę rozmawiać z otaczającymi mnie roślinami. Nie uśmiechało mi się spędzenie reszty życia w psychiatryku. Co prawda wiele tego życia mi nie pozostało... Zaczęłam zastanawiać się nad moim spotkaniem z Danem. Na pewno nie był tutaj przez przypadek. Musiał mieć coś wspólnego z porywaczami, dilerką, mną i Jasmine. Nie wiedziałam jeszcze co. Trudno mi było myśleć w takich warunkach! Po chwili męczącego marszu postanowiłam odpocząć. Początkowa miałam zamiar schronić się wśród drzew, w razie gdyby porywacze już teraz ruszyli w pościg, ale moje lenistwo i przemęczenie skomplikowały plany. Zdyszana i spocona usiadłam na poboczu drogi. Chciałam jedynie odsapnąć, ale... właśnie... czemu zawsze jest jakieś "ale"? Oczywiście z krótkiej chwili przerwy zrobił się nieograniczony czas na... drzemkę. Tak, właśnie... usnęłam na asfaltowej drodze, która była w lesie, a na dodatek niedaleko jakiejś totalnie nie znanej mi miejscowości! Gorzej chyba być nie mogło...
Wracając... obudziły mnie jakieś trzaski i pohukiwania. Otworzyłam zaspane powieki. Moim oczom ukazał się starszy mężczyzna siedzący za kierownicą ... jakiegoś pojazdu. Ze strachu krzyknęłam.
- O! Widzę, że się obudziłaś! - powiedział wesoło staruszek od czasu do czasu przenosząc swój wzrok zza kierownicy na mnie.
- Przepraszam, ale ... co ja tutaj robię? - mój głos zabrzmiał bardzo histerycznie. Nie tego chciałam, ale nic nie umiałam na to poradzić.
- Oh! - mężczyzna machnął ręką, jakby moje pytanie było co najmniej nieważne - Znalazłem cię jak spałaś na drodze. Myślałem, że nie żyjesz, ale na szczęście okazało się, że tylko zasnęłaś. Wpakowałem cię tutaj, bo pomyślałem, że podwiozę cię do miasteczka - wytłumaczył.
- Dziękuję - powiedziałam niepewnie i rozejrzałam się wokół siebie. Siedziałam w... traktorze - Która jest godzina?
- Oj, dochodzi dziewiąta. Mam nadzieję, że długo nie leżałaś na tej brudnej i zimnej drodze. Mogłaś zachorować. Wiesz, że nie trzeba się starać o przeziębienie, a co dopiero o zapalenie płuc?
Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia ile czasu spędziłam sama w lesie. Pewnie kilka godzin. Zdziwiłam się swoją głupotą, ale potem przyszedł czas na przerażenie. Przecież podczas tylu godzin spędzonych na drodze w LESIE ktoś mógł zrobić mi krzywdę. Ilu to zboczeńców i ludzi nienormalnych szlaja się nocą w takich miejscach?! Czułam jak odpływa mi z twarzy cała krew. Zaczęłam drżeć. Spojrzałam z przerażeniem na staruszka. Ten jakby czytając w moich myślach powiedział.
- Spokojnie, w pobliżu nie ma żadnych podejrzanych typów. Najbliższe miasteczko jest oddalone dwie mile stąd.
Nie uspokoiło mnie to. Przecież niedaleko od miejsca, w którym leżałam była kryjówka przestępców. Na pewno w tym lesie takich miejsc jest jeszcze więcej!
- Nie wyglądałaś na poszkodowaną, ani na taką co by zgwałcili. Nie było przy tobie też żadnych, ale to żadnych ludzi. Podejrzewam, że nikt przede mną nie jechał tą drogą.
Poczciwy staruszek dodał mi otuchy co podniosło mnie trochę na duchu, niestety nadal czułam niepokój...
Wracając... obudziły mnie jakieś trzaski i pohukiwania. Otworzyłam zaspane powieki. Moim oczom ukazał się starszy mężczyzna siedzący za kierownicą ... jakiegoś pojazdu. Ze strachu krzyknęłam.
- O! Widzę, że się obudziłaś! - powiedział wesoło staruszek od czasu do czasu przenosząc swój wzrok zza kierownicy na mnie.
- Przepraszam, ale ... co ja tutaj robię? - mój głos zabrzmiał bardzo histerycznie. Nie tego chciałam, ale nic nie umiałam na to poradzić.
- Oh! - mężczyzna machnął ręką, jakby moje pytanie było co najmniej nieważne - Znalazłem cię jak spałaś na drodze. Myślałem, że nie żyjesz, ale na szczęście okazało się, że tylko zasnęłaś. Wpakowałem cię tutaj, bo pomyślałem, że podwiozę cię do miasteczka - wytłumaczył.
- Dziękuję - powiedziałam niepewnie i rozejrzałam się wokół siebie. Siedziałam w... traktorze - Która jest godzina?
- Oj, dochodzi dziewiąta. Mam nadzieję, że długo nie leżałaś na tej brudnej i zimnej drodze. Mogłaś zachorować. Wiesz, że nie trzeba się starać o przeziębienie, a co dopiero o zapalenie płuc?
Prawdę mówiąc nie miałam pojęcia ile czasu spędziłam sama w lesie. Pewnie kilka godzin. Zdziwiłam się swoją głupotą, ale potem przyszedł czas na przerażenie. Przecież podczas tylu godzin spędzonych na drodze w LESIE ktoś mógł zrobić mi krzywdę. Ilu to zboczeńców i ludzi nienormalnych szlaja się nocą w takich miejscach?! Czułam jak odpływa mi z twarzy cała krew. Zaczęłam drżeć. Spojrzałam z przerażeniem na staruszka. Ten jakby czytając w moich myślach powiedział.
- Spokojnie, w pobliżu nie ma żadnych podejrzanych typów. Najbliższe miasteczko jest oddalone dwie mile stąd.
Nie uspokoiło mnie to. Przecież niedaleko od miejsca, w którym leżałam była kryjówka przestępców. Na pewno w tym lesie takich miejsc jest jeszcze więcej!
- Nie wyglądałaś na poszkodowaną, ani na taką co by zgwałcili. Nie było przy tobie też żadnych, ale to żadnych ludzi. Podejrzewam, że nikt przede mną nie jechał tą drogą.
Poczciwy staruszek dodał mi otuchy co podniosło mnie trochę na duchu, niestety nadal czułam niepokój...
Kilka godzin wcześniej
Miejsce uprowadzenia Annabel
Dan, po opuszczeniu Annabel, poczuł się jak największy cham. Zostawił swoją byłą dziewczynę na pastwę losu! Samą w lesie, którego nie znała, nie mogła znać. Wywieźli ją tak daleko od domu. Zapewne nie miała pojęcia gdzie jest i dlaczego. Chłopak nie sądził, że nową ofiarą jego szefa jest Ann i zapewne jej przyjaciółka Jasmine. Gdy ujrzał zbiega skradającego się pod oknem opuszczonego domu służącego jako kryjówkę całej szajki, pomyślał, że to najlepsza okazja by zaimponować szefowi. Niestety nie spodziewał się ujrzeć Annabel. Tej dziewczyny, którą potwornie zranił uciekając i nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Zero, jakby kamień w wodę. Był zaskoczony obecnością byłej dziewczyny. Nie był w stanie racjonalnie myśleć. Wiedział, że skrzywdził Annabel, ale nie miał zamiaru czynić tego po raz drugi. Musiał pomóc jej uciec. Może odkupiłoby to jego winy? Gdy odprowadził dziewczynę do drogi prowadzącej przez las, nadal miał wyrzuty sumienia. Musiał zostawić ją samą. Teraz, gdy odwrócił się od niej, czuł się coraz gorzej. Chciał ochronić Ann, pragnął, aby znowu wiodła spokojne życie. Chciał ... właśnie... to było słowo, które nie miało jakiegokolwiek znaczenia. W jego życiu nie liczyło się to, czego on pragnął, tylko to, czego oczekiwał jego szef. Doktor Ivan, bezwzględny diler narkotyków, bezduszny właściciel wielu klubów nocnych w Denver, obrzydliwy, starszy mężczyzna wykorzystujący seksualnie młode dziewczyny. A jednak nadal był szefem Dana. Chłopak wzdrygnął się na samą myśl o ilości dziewczyn zeszmaconych przez kapryśnego, niepociągającego starca. Dan już dawno chciał rzucić tę robotę, niestety... jego szef nie przyjmował wypowiedzeń. To była droga w jedną stronę... Jego rozmyślania przerwał krzyk Annabel. Wołała go po imieniu błagając, aby jej nie zostawiał. Niestety chłopak nie miał wyboru. Pomógł jej dostać się do drogi prowadzącej do małego miasteczka. Nic więcej nie mógł dla niej zrobić. Sam żył w niebezpieczeństwie. Jedyną różnicą między nimi było to, że Dan nie miał wyboru, jego życie już na zawsze miało pozostać niebezpiecznym. Inną kwestią było to, że sam tego wyboru dokonał. To on postanowił zażyć trochę przyjemności, poznać smak przygody i dostawać łatwe pieniądze. Niestety nie przewidział negatywnych skutków swojego działania. Gdy tylko zaczął "pracować" u boku byłego doktora, pana Ivana, zdał sobie sprawę, że jego życie się zmieni... na gorsze. Jeśli nie wykona któregoś zlecenia ktoś ucierpi. On, jego rodzina, przyjaciele...ktokolwiek. Śmierć którejś z bliskich osób miała uświadomić chłopakowi jak bardzo jego szef nie znosi niewykonanych zadań. Chłopak bojąc się o życie rodziców, siostry, Ann i innych przyjaciół upozorował swoje zniknięcie. To nie było trudne. Najlepszą okazję miał na biwaku w Evergreen. Mógł po nim bezpowrotnie zniknąć nie pozostawiając po sobie żadnych śladów. Razem z kumplami dołączyli wtedy do Ivana. Nie mógł ich już wtedy szantażować zabiciem rodziny, przyjaciół, ponieważ stracili z nimi kontakt. Dan nawet się nie zorientował, kiedy znalazł się przy wspólnej kryjówce. Miał pełnić wartę, co oznaczało, że jeśli ktokolwiek dowie się, że Ann uciekła, to on będzie miał kłopoty. Możliwe, że straci swoje życie i nie będzie mógł dotrzymać danego słowa i jej ochronić. Zaczął przechadzać się dokoła opuszczonej chaty. Spojrzał na zegarek, była 2.56. Praktycznie środek nocy. Zostały mu cztery minuty do zakończenia warty i miał nadzieję, że skoro jest noc nie ruszą na poszukiwania uciekinierki. Nie mógł mieć tej pewności, dlatego postanowił, że postara się o odwleczenie poszukiwań. Szanse były marne, ale musiał spróbować. Liczył, że Annabel dotrze do miasteczka zanim Ivan zorientuje się, że nie ma jego zakładniczki.
* * *
W zaciemnionym pokoju wybiła trzecia nad ranem. Zmiana warty. Doktor Ivan kazał Georgowi Linsdrom zamienić się z Danem. Jego zadaniem było upilnowanie dziewczyny. Do pokoju wszedł Waters. Bez słowa usiadł na miejscu Georga. Gdy ten wyszedł rozmowa znów się rozpoczęła.
- Waters, mam dla ciebie kolejne zadanie - powiedział szef wszystkich zgromadzonych osób. Było ich dziewięć, w większości byli to młodzi mężczyźni, pragnący przeżyć przygodę - Masz dowieźć do Vegas trzy tony marihuany. Do dyspozycji masz tylko niewielkiego vana i nie obchodzi mnie jak to zrobisz - Dan spojrzał ze zdziwieniem na swojego szefa. Jak za pomocą małego vana mógł przewieźć aż trzy tony zioła?! To wydawało się ... nie, chwila ... to było niemożliwe! Jednak szef zdawał się tym nie przejmować.
- Ale szefie - zaczął niepewnie - Już teraz jesteśmy stratni. Poza tym do Vegas jest kawał drogi i niełatwo będzie przetransportować tyle towaru!
- Skoro to jest niebezpieczne to masz jeszcze większą motywację. Chyba nie chcesz wylądować w więzieniu? - zapytał słodko doktor Ivan - Mam nadzieję, że się postarasz. Myślę, że nie chcesz wytrącić mnie z równowagi, a o to w ostatnim czasie nietrudno. Niedługo zabraknie mi nabojów do pistoletu, ponieważ zabijam zbyt wielu ludzi. Wykaż się, inaczej zginiesz w strasznych męczarniach. Śmierć z broni palnej jest chyba najmniej bolesna, ale jeśli mi podpadniesz przerzucę się na starożytne narzędzia tortur.
Przez kolejne minuty toczyła się dyskusja na różne tematy. Dan już nie słuchał, był pogrążony we własnych myślach. Miał dostarczyć trzy tony marihuany do Vegas! Przecież go złapią i będzie gnić w więzieniu do końca życia! Już lepsza byłaby śmierć. Pomyślał, że na dożywocie nie zasłużył, no bo w końcu nikogo jeszcze nie zabił... Wokół niego wrzała dyskusja dotycząca Jasmine, Annabel, ale Dan nadal nie słuchał, nie chciał słuchać. Nie obchodził go już los nikogo innego. Skupił się na swojej niedoli. Nagle przez zasłonięte okno zauważył ruszający się cień i wtedy przypomniał sobie Ann. Jak mógł być tak samolubny, aby zostawić ją samą w lesie? Chwila ... przecież tym cieniem mógł być George, który teraz pewnie zmierza do TEGO pokoju, aby poinformować szefa, że Annabel uciekła. Musiał go powstrzymać! Wstał od pustego stołu. Wszyscy zgromadzeni popatrzyli na niego. On, nie wiedząc jak ma się wytłumaczyć, skorzystał z pewnej wymówki.
- Idę w krzaki - powiedział, a następnie czym prędzej wyszedł z pokoju.
Przed drzwiami zastał Georga z niepewną miną. Odciągnął go od wejścia i poprowadził na podwórze. Starszy chłopak, którym był Linsdrom popatrzył na kolegę z nieudawanym zdziwieniem.
- Annabel uciekła - powiedział George.
- Wiedziałeś, że to jest TA Annabel?! - zapytał z furią Dan.
- A ty wiedziałeś, że uciekła - bardziej stwierdził niż zapytał Linsdrom.
- Pierwszy zadałem pytanie. Wiedziałeś czy nie?
- A jakie to ma znaczenie? I tak już wiesz, że to ta "twoja ukochana" - odpowiedział spokojnie akcentując ostatnie dwa słowa - Czemu pozwoliłeś jej uciec? Myślisz, że Ivan jej nie dopadnie?! - zaśmiał się z debilizmu kolegi - Dzięki tobie zabije ją z jeszcze większą okrutnością. Gratulacje!
- Nie mów tak - zagroził Waters - Ochronię ją, zobaczysz. Wyrwę się z tego bagna raz na zawsze!
- Próżne twe marzenia. Wiedziałeś na co się piszesz dołączając. To jednokierunkowa droga. Nie masz szans.
- Słuchaj, George. Ja muszę ją chronić. Chce normalnie żyć! Pomożesz czy nie? - zapytał z nadzieją młodszy z chłopaków. George przez chwilę się zastanawiał, widać było, że toczy spór pomiędzy myślami. Po krótkim czasie się odezwał.
- Pomogę. A teraz wracaj do Ivana,
- Ale nic im nie powiesz? - zapytał się dla pewności Dan.
- Nie, masz moje słowo. Obmyślę jakąś strategię, a później dam ci znać.
Waters posłusznie wrócił do pokoju, w którym odbywała się dyskusja. George go uspokoił. Cieszył się, że może dzięki pomocy dobrego kolegi uda mu się ocalić Ann. Ze wszystkich kolegów, z którymi dołączył do Ivana został jedynie on, George Linsdrom. Reszta została zabita, i to w okrutny sposób. Teraz musiał się trzymać z Georgiem, musiał mu zaufać, bo być może to on był jedyną deską ratunku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, miśki, że tak długo nie dodawałam, ale po prostu miałam zanik weny. Niby miałam pomysł, ale nie umiałam go ubrać w słowa. Przepraszam raz jeszcze. Obiecuję Wam, że kolejny pojawi się już niedługo, ponieważ w piątek wyjeżdżam, a potem najbliższą okazję, aby coś napisać będę miała dopiero ok. 25. Więc jeszcze przed piątkiem coś napiszę, żebym potem w trakcie wyjazdu tylko opublikować. Trzymajcie się i życzę Wam miłych wakacji!!!!!
Przez kolejne minuty toczyła się dyskusja na różne tematy. Dan już nie słuchał, był pogrążony we własnych myślach. Miał dostarczyć trzy tony marihuany do Vegas! Przecież go złapią i będzie gnić w więzieniu do końca życia! Już lepsza byłaby śmierć. Pomyślał, że na dożywocie nie zasłużył, no bo w końcu nikogo jeszcze nie zabił... Wokół niego wrzała dyskusja dotycząca Jasmine, Annabel, ale Dan nadal nie słuchał, nie chciał słuchać. Nie obchodził go już los nikogo innego. Skupił się na swojej niedoli. Nagle przez zasłonięte okno zauważył ruszający się cień i wtedy przypomniał sobie Ann. Jak mógł być tak samolubny, aby zostawić ją samą w lesie? Chwila ... przecież tym cieniem mógł być George, który teraz pewnie zmierza do TEGO pokoju, aby poinformować szefa, że Annabel uciekła. Musiał go powstrzymać! Wstał od pustego stołu. Wszyscy zgromadzeni popatrzyli na niego. On, nie wiedząc jak ma się wytłumaczyć, skorzystał z pewnej wymówki.
- Idę w krzaki - powiedział, a następnie czym prędzej wyszedł z pokoju.
Przed drzwiami zastał Georga z niepewną miną. Odciągnął go od wejścia i poprowadził na podwórze. Starszy chłopak, którym był Linsdrom popatrzył na kolegę z nieudawanym zdziwieniem.
- Annabel uciekła - powiedział George.
- Wiedziałeś, że to jest TA Annabel?! - zapytał z furią Dan.
- A ty wiedziałeś, że uciekła - bardziej stwierdził niż zapytał Linsdrom.
- Pierwszy zadałem pytanie. Wiedziałeś czy nie?
- A jakie to ma znaczenie? I tak już wiesz, że to ta "twoja ukochana" - odpowiedział spokojnie akcentując ostatnie dwa słowa - Czemu pozwoliłeś jej uciec? Myślisz, że Ivan jej nie dopadnie?! - zaśmiał się z debilizmu kolegi - Dzięki tobie zabije ją z jeszcze większą okrutnością. Gratulacje!
- Nie mów tak - zagroził Waters - Ochronię ją, zobaczysz. Wyrwę się z tego bagna raz na zawsze!
- Próżne twe marzenia. Wiedziałeś na co się piszesz dołączając. To jednokierunkowa droga. Nie masz szans.
- Słuchaj, George. Ja muszę ją chronić. Chce normalnie żyć! Pomożesz czy nie? - zapytał z nadzieją młodszy z chłopaków. George przez chwilę się zastanawiał, widać było, że toczy spór pomiędzy myślami. Po krótkim czasie się odezwał.
- Pomogę. A teraz wracaj do Ivana,
- Ale nic im nie powiesz? - zapytał się dla pewności Dan.
- Nie, masz moje słowo. Obmyślę jakąś strategię, a później dam ci znać.
Waters posłusznie wrócił do pokoju, w którym odbywała się dyskusja. George go uspokoił. Cieszył się, że może dzięki pomocy dobrego kolegi uda mu się ocalić Ann. Ze wszystkich kolegów, z którymi dołączył do Ivana został jedynie on, George Linsdrom. Reszta została zabita, i to w okrutny sposób. Teraz musiał się trzymać z Georgiem, musiał mu zaufać, bo być może to on był jedyną deską ratunku.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Przepraszam, miśki, że tak długo nie dodawałam, ale po prostu miałam zanik weny. Niby miałam pomysł, ale nie umiałam go ubrać w słowa. Przepraszam raz jeszcze. Obiecuję Wam, że kolejny pojawi się już niedługo, ponieważ w piątek wyjeżdżam, a potem najbliższą okazję, aby coś napisać będę miała dopiero ok. 25. Więc jeszcze przed piątkiem coś napiszę, żebym potem w trakcie wyjazdu tylko opublikować. Trzymajcie się i życzę Wam miłych wakacji!!!!!
wtorek, 17 czerwca 2014
Rozdział III
... Gdy napastnik wypowiedział moje imię, spojrzałam mu prosto w oczy. Wydawały się znajome... Mimo niemiłej sytuacji w oczach przestępcy widziałam wesołe iskierki. Tak...ten wzrok. Na pewno go znam! Zawsze pełen czułości, której teraz niestety nie dostrzegałam. W mojej głowie zaczęły wirować wspomnienia. Nie tak odległe... Te oczy, które oglądałam codziennie przez całe dwa lata. Czułam, że wspomnienia rozsadzały mi od środku czaszkę i powodowały nieprzyjemny ucisk w żołądku. Mimo wciąż nowych, atakujących mnie myśli, zmusiłam się do wrócenia do rzeczywistości. Tej ponurej, szarej i pełnej cierpienia. Przyjrzałam się ze skupieniem twarzy mojego oprawcy...Dan! To był MÓJ Dan Waters! Ten, z który byłam przez dwa lata. Ten, który swoją obecnością uczynił mnie najszczęśliwszą dziewczyną na świecie. Ten, który potrafił mnie pocieszyć w chwili rozpaczy, który rozśmieszył, gdy było mi to bardzo potrzebne. Nie chłopak, lecz ideał. Oczywiście bywały chwile, kiedy się ze sobą nie zgadzaliśmy. Ale nigdy nas to nie poróżniło na dłuższy czas. Wszystko było piękne, zbyt piękne, aby mogło być prawdziwe. A jednak! Przy Danie czułam się jak księżniczka wyciągnięta z baśni. Do czasu...
Obudziłam się i spojrzałam na wiszący na ścianie kalendarz. Czwarty maj. Dziś miał wracać Dan z dwudniowego biwaku w Evergreen. Razem z kolegami wybierał się do Evergreen na cały tydzień, ale mój chłopak zrezygnował z tej przyjemności ze względu na mnie. Siódmego maja miałam obchodzić swoje dziewiętnaste urodziny, a Waters miał mi pomóc w przygotowaniu do małej imprezy dla kilku znajomych. Po zanalizowaniu ważnych wydarzeń zapisanych w kalendarzu przeniosłam swój wzrok na budzik postawiony na nocnej szafeczce. 7.58. Jak dobrze, że dzisiaj sobota i nie muszę iść ani do szkoły, ani do pracy! Szybko ubrałam się i zeszłam na dół do kuchni. (Mieszkałam wtedy z rodzicami w domku jednorodzinnym) Zrobiłam śniadanie i zaparzyłam kawę. O dziesiątej miał wrócić mój ukochany. Czekałam cierpliwie aż leniwe wskazówki zegara przesuną się na wyczekiwaną godzinę. Gdy wreszcie to nastąpiło, wybiegłam z domu, wsiadłam do samochodu i pojechałam pod dom Watersa. Kiedy dojechałam błyskawicznie wygramoliłam się z auta i stanęłam przed drzwiami, zamieszkiwanego przez Dana i jego rodzinę, domu. Byłam bardzo szczęśliwa, zresztą jak zwykle, gdy miałam się z nim spotkać. Miałam nawet motyle w brzuchu, ponieważ znów pragnęłam wtulić się w opiekuńczą pierś chłopaka. Zapukałam. Po chwili otworzyła mi matka Dana.
- Witaj Annabel! - krzyknęła wesoło - Dan jeszcze nie przyjechał, ale wejdź i rozgość się - widząc moje wahanie dodała - Proszę, zapraszam - uchyliła drzwi szerzej. Dając mi tym samym znak, abym uczyniła to, o co prosiła.
Weszłam posłusznie do przytulnego domku. Przeszłam przez niedługi korytarz, gdzie każdy fragment ściany był zagospodarowany. Dosłownie wszędzie wisiały zdjęcia Dana i jego pięć lat młodszej siostry Emily. Fotografie przedstawiały urodziny, rodzinne wyjazdy i ważne uroczystości typu zakończenie szkoły. W samym centrum było zdjęcie przedstawiające całą rodzinę. Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że zamiast przejść do salonu, nadal stoję w przedpokoju i oglądam fotografie, które widziałam już nieraz. Szybko otrząsnęłam się z pewnego rodzaju transu i ruszyłam dalej przed siebie. Miałam nadzieję, że nikt z domowników nie zauważył mojego chwilowego stanu otępienia. Usiadłam na kanapie w pokoju przeznaczonym dla gości. Obok, na fotelu siedział..., a właściwie leżał ojciec Dana i oglądał telewizję. Konkretnie, to jakąś tandetną brazylijską telenowelę.
- Cześć Ann - rzucił od niechcenia. Tak... ten mężczyzna, mimo sporej różnicy wieku traktował mnie jak swoją koleżankę. Żaden z dorosłych, poza nim, nie zwracał się do mnie "Ann". Nawet moja matka!
- Dzień dobry panie Waters - przywitałam się grzecznie, ponieważ nie wypadało tak po prostu olać ojca mojego chłopaka. Potężnie zbudowany, łysiejący mężczyzna po pięćdziesiątce odwrócił głowę od telewizora i spojrzał na mnie.
- Mówiłem ci, abyś zwracała się do mnie po imieniu. Nie ma się czego wstydzić! - patrzył na mnie z rozbawieniem w oczach. Całkiem jak jego wiecznie zadowolony z życia syn.
- Michael! - upomniała go pani Waters - Ile razy mam ci powtarzać, abyś dał spokój?! - zaczęła strofować męża, niczym matka upominająca swoje ciągle hałasujące dziecko. Zaśmiałam się pod nosem, ponieważ uznałam, że ojciec Dana jest mniej dojrzały niż sam Dan.
Po tej jakże fascynującej konwersacji pani domu zaproponowała mi kawę. Zgodziłam się, bo musiałam zabić czymś dłużący się czas, a to wydawało mi się najprostszym rozwiązaniem. Po wypiciu przygotowanego napoju stwierdziłam, że nie ma sensu dalej czekać. Ponieważ prędzej czy później Dan przyjedzie i mnie odwiedzi. Wymieniłam jeszcze kilka uprzejmości z państwem Waterson, po czym pożegnałam się i wyszłam. Nie widziałam potrzeby, aby nudzić się razem z rodzicami chłopaka. Gdy wsiadłam do samochodu, spojrzałam na zegarek. Była dwunasta. Niesamowite, że tak szybko zleciał mi czas w przytulnym domku Watersonów! Wróciłam do domu i cierpliwie czekałam wykonując codzienne czynności. Pod wieczór, gdy nadal nie otrzymałam żadnego telefonu postanowiłam sama zadzwonić do rodziców wyczekiwanego ze zniecierpliwieniem chłopaka. Po chwili wiedziałam, że jeszcze nie wrócił. Kolejnym telefonem jaki wykonałam był ten do samego Dana. Jednym powodem dla którego jego powrót mógł się opóźnić, była najprawdopodobniej jakaś wczorajsza impreza, którą wczoraj mogli sobie urządzić. Dan nigdy nie prowadził po pijaku. Doskonale wiedziałam, że wolał poczekać i wrócić do siebie, aby spokojnie i bezpiecznie dotrzeć do domu, niż po alkoholu siąść za kółkiem. Nikt nie odbierał, więc włączyła się poczta głosowa. Postanowiłam zostawić wiadomość, aby do mnie zadzwonił. Przez resztę wieczoru nie robiłam nic ambitniejszego. Usiadłam przed telewizorem i oglądałam jakiś film. Mniej więcej około jedenastej usnęłam.
Obudziły mnie letnie promienie słońca wdzierające się przez moje powieki. Przetarłam oczy, po czym je otworzyłam. Leżałam w swoim pokoju. Pewnie ojciec przeniósł mnie z kanapy w salonie. Rozejrzałam się sennym wzrokiem poszukując telefonu. Gdy go znalazłam natychmiast spojrzałam na wyświetlacz. Nadal brak wiadomości od Dana. Dziwne, minął cały dzień od planowanego powrotu, a jego nadal nie było! Wystraszyłam się, ale aby się upewnić, że na pewno nie wrócił, popołudniu udałam się do jego rodzinnego domu. Jego siostra, Emily poinformowała mnie, że jeszcze go nie ma i jak na razie się nie skontaktował ze swoją rodziną. W tamtej chwili naprawdę się zaniepokoiłam. W końcu jak długo można nie dawać żądnego znaku życia?! Postanowiłam porozmawiać z rodzicami chłopaka. Niestety będąc u niego w domu nie zastałam ich. Przez całą resztę niedzielnego popołudnia nie mogłam zebrać myśli. Cały czas wyobraźnia podsuwała mi najczarniejsze scenariusze. Bałam się, co takiego mogło spotkać Dana. Gdy wreszcie postanowiłam skontaktować się z jego rodzicami i porozmawiać, zadzwonił mój telefon. Hm... o wilku mowa. Dzwoniła jego rodzicielka.
- Witaj Annabel - jej głos nie brzmiał jak zazwyczaj. Wyczuwałam w nim lekką nutkę histerii, smutku oraz zaniepokojenia - Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale ... czy Dan może nie kontaktował się z tobą? Martwię się o niego, bo nadal nie wrócił do domu.
- Nie, dzwoniłam do niego, ale włączała się poczta głosowa. Czy może przed wyjazdem nie zapowiadał, że wróci później?
- Nie, nie... pamiętałabym. Annabel, już nie wiem co robić. Dzwoniłam nawet do jego kolegów, ale żaden z nich nie odbiera telefonu. Co jeśli coś im się stało?! Może...
- Proszę się uspokoić - powiedziałam stanowczo - Zaginięcia osób pełnoletnich przyjmowane są dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach, więc jutro z rana uda się pani na komisariat. Ja tymczasem pojadę do domów chłopaków, z którymi Dan spędził te dwa dni i porozmawiam z nimi.
- Oh, dziękuję ci! Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. Mój mąż w ogóle się tym nie przejmuje. Ja...
- Proszę być dobrej myśli. Dan na pewno się znajdzie - pocieszyłam kobietę, a następnie się rozłączyłam.
Zmęczyła mnie ta rozmowa. Pani Waters zbytnio histeryzowała, przez co napawała mnie lękiem. Co, jeśli Danowi naprawdę coś się stało? Niestety nie miałam czasu na takie negatywne przemyślenia. Postanowiłam, że jeszcze dziś zajrzę do domu przynajmniej jednego z chłopaków. Wybiegłam z domu, nie zważając na protesty moich rodziców i wsiadłam do auta. Najbliżej miałam do domu Charlie'ego. Dom jego rodziców znajdował się jedynie kilka przecznic dalej niż mój. Gdy dotarłam na miejsce i zapukałam, otworzyła mi zapłakana kobieta. Przetarła oczy i nos chusteczką, po czym się odezwała.
- Dobry wieczór. P...pani do mmnie? - łkała.
- Tak, nazywam się Annabel West i jestem dziewczyną Dana Watersa. Do tej pory nie wrócił z biwaku, na którym był, zdaje się, że z pani synem - od razu przeszłam do sedna sprawy. Zanim jednak ponownie się odezwałam, kobieta wybuchła niekontrolowanym płaczem. Próbowałam ją uspokoić, ale nie udawało mi się to. Po kilku minutach, gdy zdawało się, że zabrakło jej wody w oczach odezwała się ponownie.
- Mój... syn. Jego też nie ma... Taki młody... był rok młodszy... od was... - praktycznie co trzecie słowo kobieta czkała. Współczułam jej, ale ja też nie znajdowałam się w lepszym położeniu - Byłam na ... policji..., ale powiedzieli, że mam ....przyjść dopiero jutro! - znów z jej starych, zmęczonych oczu zaczęły spływać hektolitry słonej cieczy. Widać, że nie zdołam nic załatwić. Po wysłuchaniu kolejnych żałosnych wypowiedzi pożegnałam się i wróciłam do domu. Najwidoczniej chłopcy zaginęli. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, ale sen nie nadchodził. Gdy następnego dnia zaginięcia czwórki chłopaków zostały przyjęte, zaczęły się poszukiwania. Trwały one prawie miesiąc, lecz przyjaciele nie zostali odnalezieni. Powoli przyzwyczajałam się do pustki jaką zostawił po sobie mój ukochany. Było mi ciężko, ale na pewno nie aż tak jak rodzicom zaginionych nastolatków. Cierpiałam, ale musiałam przyjąć w końcu do wiadomości, że Dan zaginął i że nigdy go już nie zobaczę...
A jednak, teraz Dan Waters stał przede mną wciąż trzymając broń przy mojej skroni. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem. Ja nie mogłam uwierzyć, że mój chłopak, a właściwie dawny chłopak żyje. A on... w sumie to nie wiem o czym ON myślał. Gdy wreszcie uwierzyłam, że przede mną stoi prawdziwy człowiek, a nie jakieś widmo, nie zważając na przystawioną do głowy broń rzuciłam się chłopakowi na szyję i zaczęłam płakać. Nie wiem czy to były łzy szczęścia, rozczarowania czy bólu. Wiedziałam jedno, nareszcie poczułam się bezpieczna. Mimo tego, że przed chwileczką Dan celował we mnie pistoletem. Chłopak stał przez moment nie wiedząc co zrobić. Opuścił jedynie dłoń z niebezpiecznym przedmiotem. Gdy przeszły mu chyba wątpliwości, objął mnie w pasie i przyciągnął mocniej do siebie. Nareszcie, od prawie pół roku mogłam cieszyć się jego bliskością. Niestety nie na długo... Nagle oderwał się od mnie i stanął naprzeciw. Wytarł wciąż spływające po mojej twarzy łzy, po czym chwycił za rękę i poprowadził gdzieś prosto przed siebie do lasu. Szliśmy bez słowa. Jak na razie wystarczał mi jego dotyk oraz świadomość, że jest blisko mnie. Tak bardzo za nim tęskniłam. Myślałam, że nie żyje, a on? Nie wiem co tutaj robił, czemu celował do mnie z pistoletu... Czy on miał coś wspólnego z uprowadzeniem mnie? Czy wiedział co grozi mi i Jasmine? A może nie był niczego świadomy? Ale w takim razie co on tu robił? Tyle pytań, a brak jakichkolwiek odpowiedzi. Chciałam się odezwać, ale bałam się zepsuć tą magiczną chwilę. Chciałam, aby trwała jak najdłużej. Chciałam, aby Dan był już zawsze przy mnie i mnie nie opuścił. Chciałam JEGO!!! Wszystkie mijane miejsca wydawały mi się takie same. Lecz trudno się temu dziwić, w końcu był środek nocy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Doskonale wiedziałam, że Dan jest świadom tego gdzie idzie. Jego pewność w kolejnych stawianych krokach upewniała mnie, że był tutaj nieraz. Szliśmy długi czas i wszystko mnie bolało, ale nie narzekałam. Ufałam mu, więc pozwoliłam się bezwolnie prowadzić. W pewnym momencie moja dłoń wysunęła się z jego silnego, acz delikatnego uścisku i razem z resztą ciała runęła na ziemię. Byłam wykończona, a teraz moje zmęczenie dawało o sobie znać. W świetle księżyca zauważyłam, że twarz Dana wykrzywił grymas. Schylił się i wziął mnie na ręce. Jedną rękę umiejscowił pod moimi udami, a drugą pod plecami. Głowę oparłam o jego silnie umięśniony tors. Niósł mnie tak przez resztę drogi, a ja nie śmiałam nawet na niego spojrzeć. Na końcu naszej męczeńskiej podróży ujrzałam drogę. Równą szosę niknącą gdzieś za zakrętem. Tam postawił mnie na nogi i chwycił za ramiona, abym po raz kolejny nie upadła. Spojrzał w moje wystraszone oczy i powiedział.
- Ann, wybacz mi, ale muszę cię tutaj zostawić - wydusił z siebie. Wiedziałam, że cierpi z mojego powodu - Pójdź wzdłuż tej drogi. Niedaleko będzie miasteczko. Odpocznij tam, a potem schroń się gdzieś, aby cię nie znaleźli - nie musiał mi tłumaczyć przed kim mam się ukrywać. Dobrze wiedziałam, że po tej ucieczce będę głównym celem porywaczy - Ja cię znajdę, wytłumaczę wszystko. Tylko uważaj na siebie. Obiecuję, że się spotkamy - spuścił wzrok - Przepraszam, wybacz mi.
Dłonią dotknęłam jego podbródka i uniosłam jego twarz tak, aby móc mu spojrzeć w oczy.
- Dan! Nie zostawiaj mnie. Nie łam mi znowu serca. Błagam - wyszeptałam.
- Przykro mi, naprawdę - powiedział, a następnie puścił mnie, odwrócił się i zaczął odchodzić. Nie odwrócił się z powrotem. Nie popatrzył znowu w moją stronę.
- Dan! - krzyknęłam. Nie zareagował - Dan! - dodałam pod nosem, wiedząc, że i tak nic nie wskóram.
Stałam bezradnie nie będąc w stanie za nim pobiec. Patrzyłam jak znika w cieniu drzew. Patrzyłam jak znowu go tracę, nie wiedząc czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I tak oto moje kochane misiaki powstał kolejny rozdział! Męczyłam się nad nim niemiłosiernie, ale mam nadzieję, że było watro. Nie uważam go za totalną porażkę, aczkolwiek mogło być lepiej. Chciałam, żeby wyszedł trochę dłuższy, ale po prostu trwało by to kolejne dni, a nie chcę abyście czekali. Proszę oczywiście o komentarze. to bardzo mnie zmotywuje, aby jak najszybciej dodać kolejny rozdział. Do zobaczonka<3
Obudziłam się i spojrzałam na wiszący na ścianie kalendarz. Czwarty maj. Dziś miał wracać Dan z dwudniowego biwaku w Evergreen. Razem z kolegami wybierał się do Evergreen na cały tydzień, ale mój chłopak zrezygnował z tej przyjemności ze względu na mnie. Siódmego maja miałam obchodzić swoje dziewiętnaste urodziny, a Waters miał mi pomóc w przygotowaniu do małej imprezy dla kilku znajomych. Po zanalizowaniu ważnych wydarzeń zapisanych w kalendarzu przeniosłam swój wzrok na budzik postawiony na nocnej szafeczce. 7.58. Jak dobrze, że dzisiaj sobota i nie muszę iść ani do szkoły, ani do pracy! Szybko ubrałam się i zeszłam na dół do kuchni. (Mieszkałam wtedy z rodzicami w domku jednorodzinnym) Zrobiłam śniadanie i zaparzyłam kawę. O dziesiątej miał wrócić mój ukochany. Czekałam cierpliwie aż leniwe wskazówki zegara przesuną się na wyczekiwaną godzinę. Gdy wreszcie to nastąpiło, wybiegłam z domu, wsiadłam do samochodu i pojechałam pod dom Watersa. Kiedy dojechałam błyskawicznie wygramoliłam się z auta i stanęłam przed drzwiami, zamieszkiwanego przez Dana i jego rodzinę, domu. Byłam bardzo szczęśliwa, zresztą jak zwykle, gdy miałam się z nim spotkać. Miałam nawet motyle w brzuchu, ponieważ znów pragnęłam wtulić się w opiekuńczą pierś chłopaka. Zapukałam. Po chwili otworzyła mi matka Dana.
- Witaj Annabel! - krzyknęła wesoło - Dan jeszcze nie przyjechał, ale wejdź i rozgość się - widząc moje wahanie dodała - Proszę, zapraszam - uchyliła drzwi szerzej. Dając mi tym samym znak, abym uczyniła to, o co prosiła.
Weszłam posłusznie do przytulnego domku. Przeszłam przez niedługi korytarz, gdzie każdy fragment ściany był zagospodarowany. Dosłownie wszędzie wisiały zdjęcia Dana i jego pięć lat młodszej siostry Emily. Fotografie przedstawiały urodziny, rodzinne wyjazdy i ważne uroczystości typu zakończenie szkoły. W samym centrum było zdjęcie przedstawiające całą rodzinę. Dopiero po pewnym czasie zorientowałam się, że zamiast przejść do salonu, nadal stoję w przedpokoju i oglądam fotografie, które widziałam już nieraz. Szybko otrząsnęłam się z pewnego rodzaju transu i ruszyłam dalej przed siebie. Miałam nadzieję, że nikt z domowników nie zauważył mojego chwilowego stanu otępienia. Usiadłam na kanapie w pokoju przeznaczonym dla gości. Obok, na fotelu siedział..., a właściwie leżał ojciec Dana i oglądał telewizję. Konkretnie, to jakąś tandetną brazylijską telenowelę.
- Cześć Ann - rzucił od niechcenia. Tak... ten mężczyzna, mimo sporej różnicy wieku traktował mnie jak swoją koleżankę. Żaden z dorosłych, poza nim, nie zwracał się do mnie "Ann". Nawet moja matka!
- Dzień dobry panie Waters - przywitałam się grzecznie, ponieważ nie wypadało tak po prostu olać ojca mojego chłopaka. Potężnie zbudowany, łysiejący mężczyzna po pięćdziesiątce odwrócił głowę od telewizora i spojrzał na mnie.
- Mówiłem ci, abyś zwracała się do mnie po imieniu. Nie ma się czego wstydzić! - patrzył na mnie z rozbawieniem w oczach. Całkiem jak jego wiecznie zadowolony z życia syn.
- Michael! - upomniała go pani Waters - Ile razy mam ci powtarzać, abyś dał spokój?! - zaczęła strofować męża, niczym matka upominająca swoje ciągle hałasujące dziecko. Zaśmiałam się pod nosem, ponieważ uznałam, że ojciec Dana jest mniej dojrzały niż sam Dan.
Po tej jakże fascynującej konwersacji pani domu zaproponowała mi kawę. Zgodziłam się, bo musiałam zabić czymś dłużący się czas, a to wydawało mi się najprostszym rozwiązaniem. Po wypiciu przygotowanego napoju stwierdziłam, że nie ma sensu dalej czekać. Ponieważ prędzej czy później Dan przyjedzie i mnie odwiedzi. Wymieniłam jeszcze kilka uprzejmości z państwem Waterson, po czym pożegnałam się i wyszłam. Nie widziałam potrzeby, aby nudzić się razem z rodzicami chłopaka. Gdy wsiadłam do samochodu, spojrzałam na zegarek. Była dwunasta. Niesamowite, że tak szybko zleciał mi czas w przytulnym domku Watersonów! Wróciłam do domu i cierpliwie czekałam wykonując codzienne czynności. Pod wieczór, gdy nadal nie otrzymałam żadnego telefonu postanowiłam sama zadzwonić do rodziców wyczekiwanego ze zniecierpliwieniem chłopaka. Po chwili wiedziałam, że jeszcze nie wrócił. Kolejnym telefonem jaki wykonałam był ten do samego Dana. Jednym powodem dla którego jego powrót mógł się opóźnić, była najprawdopodobniej jakaś wczorajsza impreza, którą wczoraj mogli sobie urządzić. Dan nigdy nie prowadził po pijaku. Doskonale wiedziałam, że wolał poczekać i wrócić do siebie, aby spokojnie i bezpiecznie dotrzeć do domu, niż po alkoholu siąść za kółkiem. Nikt nie odbierał, więc włączyła się poczta głosowa. Postanowiłam zostawić wiadomość, aby do mnie zadzwonił. Przez resztę wieczoru nie robiłam nic ambitniejszego. Usiadłam przed telewizorem i oglądałam jakiś film. Mniej więcej około jedenastej usnęłam.
Obudziły mnie letnie promienie słońca wdzierające się przez moje powieki. Przetarłam oczy, po czym je otworzyłam. Leżałam w swoim pokoju. Pewnie ojciec przeniósł mnie z kanapy w salonie. Rozejrzałam się sennym wzrokiem poszukując telefonu. Gdy go znalazłam natychmiast spojrzałam na wyświetlacz. Nadal brak wiadomości od Dana. Dziwne, minął cały dzień od planowanego powrotu, a jego nadal nie było! Wystraszyłam się, ale aby się upewnić, że na pewno nie wrócił, popołudniu udałam się do jego rodzinnego domu. Jego siostra, Emily poinformowała mnie, że jeszcze go nie ma i jak na razie się nie skontaktował ze swoją rodziną. W tamtej chwili naprawdę się zaniepokoiłam. W końcu jak długo można nie dawać żądnego znaku życia?! Postanowiłam porozmawiać z rodzicami chłopaka. Niestety będąc u niego w domu nie zastałam ich. Przez całą resztę niedzielnego popołudnia nie mogłam zebrać myśli. Cały czas wyobraźnia podsuwała mi najczarniejsze scenariusze. Bałam się, co takiego mogło spotkać Dana. Gdy wreszcie postanowiłam skontaktować się z jego rodzicami i porozmawiać, zadzwonił mój telefon. Hm... o wilku mowa. Dzwoniła jego rodzicielka.
- Witaj Annabel - jej głos nie brzmiał jak zazwyczaj. Wyczuwałam w nim lekką nutkę histerii, smutku oraz zaniepokojenia - Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale ... czy Dan może nie kontaktował się z tobą? Martwię się o niego, bo nadal nie wrócił do domu.
- Nie, dzwoniłam do niego, ale włączała się poczta głosowa. Czy może przed wyjazdem nie zapowiadał, że wróci później?
- Nie, nie... pamiętałabym. Annabel, już nie wiem co robić. Dzwoniłam nawet do jego kolegów, ale żaden z nich nie odbiera telefonu. Co jeśli coś im się stało?! Może...
- Proszę się uspokoić - powiedziałam stanowczo - Zaginięcia osób pełnoletnich przyjmowane są dopiero po czterdziestu ośmiu godzinach, więc jutro z rana uda się pani na komisariat. Ja tymczasem pojadę do domów chłopaków, z którymi Dan spędził te dwa dni i porozmawiam z nimi.
- Oh, dziękuję ci! Nie wiem co bym bez ciebie zrobiła. Mój mąż w ogóle się tym nie przejmuje. Ja...
- Proszę być dobrej myśli. Dan na pewno się znajdzie - pocieszyłam kobietę, a następnie się rozłączyłam.
Zmęczyła mnie ta rozmowa. Pani Waters zbytnio histeryzowała, przez co napawała mnie lękiem. Co, jeśli Danowi naprawdę coś się stało? Niestety nie miałam czasu na takie negatywne przemyślenia. Postanowiłam, że jeszcze dziś zajrzę do domu przynajmniej jednego z chłopaków. Wybiegłam z domu, nie zważając na protesty moich rodziców i wsiadłam do auta. Najbliżej miałam do domu Charlie'ego. Dom jego rodziców znajdował się jedynie kilka przecznic dalej niż mój. Gdy dotarłam na miejsce i zapukałam, otworzyła mi zapłakana kobieta. Przetarła oczy i nos chusteczką, po czym się odezwała.
- Dobry wieczór. P...pani do mmnie? - łkała.
- Tak, nazywam się Annabel West i jestem dziewczyną Dana Watersa. Do tej pory nie wrócił z biwaku, na którym był, zdaje się, że z pani synem - od razu przeszłam do sedna sprawy. Zanim jednak ponownie się odezwałam, kobieta wybuchła niekontrolowanym płaczem. Próbowałam ją uspokoić, ale nie udawało mi się to. Po kilku minutach, gdy zdawało się, że zabrakło jej wody w oczach odezwała się ponownie.
- Mój... syn. Jego też nie ma... Taki młody... był rok młodszy... od was... - praktycznie co trzecie słowo kobieta czkała. Współczułam jej, ale ja też nie znajdowałam się w lepszym położeniu - Byłam na ... policji..., ale powiedzieli, że mam ....przyjść dopiero jutro! - znów z jej starych, zmęczonych oczu zaczęły spływać hektolitry słonej cieczy. Widać, że nie zdołam nic załatwić. Po wysłuchaniu kolejnych żałosnych wypowiedzi pożegnałam się i wróciłam do domu. Najwidoczniej chłopcy zaginęli. Przez całą noc nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, ale sen nie nadchodził. Gdy następnego dnia zaginięcia czwórki chłopaków zostały przyjęte, zaczęły się poszukiwania. Trwały one prawie miesiąc, lecz przyjaciele nie zostali odnalezieni. Powoli przyzwyczajałam się do pustki jaką zostawił po sobie mój ukochany. Było mi ciężko, ale na pewno nie aż tak jak rodzicom zaginionych nastolatków. Cierpiałam, ale musiałam przyjąć w końcu do wiadomości, że Dan zaginął i że nigdy go już nie zobaczę...
A jednak, teraz Dan Waters stał przede mną wciąż trzymając broń przy mojej skroni. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie z niedowierzaniem. Ja nie mogłam uwierzyć, że mój chłopak, a właściwie dawny chłopak żyje. A on... w sumie to nie wiem o czym ON myślał. Gdy wreszcie uwierzyłam, że przede mną stoi prawdziwy człowiek, a nie jakieś widmo, nie zważając na przystawioną do głowy broń rzuciłam się chłopakowi na szyję i zaczęłam płakać. Nie wiem czy to były łzy szczęścia, rozczarowania czy bólu. Wiedziałam jedno, nareszcie poczułam się bezpieczna. Mimo tego, że przed chwileczką Dan celował we mnie pistoletem. Chłopak stał przez moment nie wiedząc co zrobić. Opuścił jedynie dłoń z niebezpiecznym przedmiotem. Gdy przeszły mu chyba wątpliwości, objął mnie w pasie i przyciągnął mocniej do siebie. Nareszcie, od prawie pół roku mogłam cieszyć się jego bliskością. Niestety nie na długo... Nagle oderwał się od mnie i stanął naprzeciw. Wytarł wciąż spływające po mojej twarzy łzy, po czym chwycił za rękę i poprowadził gdzieś prosto przed siebie do lasu. Szliśmy bez słowa. Jak na razie wystarczał mi jego dotyk oraz świadomość, że jest blisko mnie. Tak bardzo za nim tęskniłam. Myślałam, że nie żyje, a on? Nie wiem co tutaj robił, czemu celował do mnie z pistoletu... Czy on miał coś wspólnego z uprowadzeniem mnie? Czy wiedział co grozi mi i Jasmine? A może nie był niczego świadomy? Ale w takim razie co on tu robił? Tyle pytań, a brak jakichkolwiek odpowiedzi. Chciałam się odezwać, ale bałam się zepsuć tą magiczną chwilę. Chciałam, aby trwała jak najdłużej. Chciałam, aby Dan był już zawsze przy mnie i mnie nie opuścił. Chciałam JEGO!!! Wszystkie mijane miejsca wydawały mi się takie same. Lecz trudno się temu dziwić, w końcu był środek nocy. Przynajmniej tak mi się wydawało. Doskonale wiedziałam, że Dan jest świadom tego gdzie idzie. Jego pewność w kolejnych stawianych krokach upewniała mnie, że był tutaj nieraz. Szliśmy długi czas i wszystko mnie bolało, ale nie narzekałam. Ufałam mu, więc pozwoliłam się bezwolnie prowadzić. W pewnym momencie moja dłoń wysunęła się z jego silnego, acz delikatnego uścisku i razem z resztą ciała runęła na ziemię. Byłam wykończona, a teraz moje zmęczenie dawało o sobie znać. W świetle księżyca zauważyłam, że twarz Dana wykrzywił grymas. Schylił się i wziął mnie na ręce. Jedną rękę umiejscowił pod moimi udami, a drugą pod plecami. Głowę oparłam o jego silnie umięśniony tors. Niósł mnie tak przez resztę drogi, a ja nie śmiałam nawet na niego spojrzeć. Na końcu naszej męczeńskiej podróży ujrzałam drogę. Równą szosę niknącą gdzieś za zakrętem. Tam postawił mnie na nogi i chwycił za ramiona, abym po raz kolejny nie upadła. Spojrzał w moje wystraszone oczy i powiedział.
- Ann, wybacz mi, ale muszę cię tutaj zostawić - wydusił z siebie. Wiedziałam, że cierpi z mojego powodu - Pójdź wzdłuż tej drogi. Niedaleko będzie miasteczko. Odpocznij tam, a potem schroń się gdzieś, aby cię nie znaleźli - nie musiał mi tłumaczyć przed kim mam się ukrywać. Dobrze wiedziałam, że po tej ucieczce będę głównym celem porywaczy - Ja cię znajdę, wytłumaczę wszystko. Tylko uważaj na siebie. Obiecuję, że się spotkamy - spuścił wzrok - Przepraszam, wybacz mi.
Dłonią dotknęłam jego podbródka i uniosłam jego twarz tak, aby móc mu spojrzeć w oczy.
- Dan! Nie zostawiaj mnie. Nie łam mi znowu serca. Błagam - wyszeptałam.
- Przykro mi, naprawdę - powiedział, a następnie puścił mnie, odwrócił się i zaczął odchodzić. Nie odwrócił się z powrotem. Nie popatrzył znowu w moją stronę.
- Dan! - krzyknęłam. Nie zareagował - Dan! - dodałam pod nosem, wiedząc, że i tak nic nie wskóram.
Stałam bezradnie nie będąc w stanie za nim pobiec. Patrzyłam jak znika w cieniu drzew. Patrzyłam jak znowu go tracę, nie wiedząc czy jeszcze kiedykolwiek się spotkamy...
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
I tak oto moje kochane misiaki powstał kolejny rozdział! Męczyłam się nad nim niemiłosiernie, ale mam nadzieję, że było watro. Nie uważam go za totalną porażkę, aczkolwiek mogło być lepiej. Chciałam, żeby wyszedł trochę dłuższy, ale po prostu trwało by to kolejne dni, a nie chcę abyście czekali. Proszę oczywiście o komentarze. to bardzo mnie zmotywuje, aby jak najszybciej dodać kolejny rozdział. Do zobaczonka<3
wtorek, 27 maja 2014
Rozdział II
Ocknęłam się. Leżałam twarzą do ziemi, chyba na jakimś sianie... Otworzyłam oczy, ale nic nie zdołałam zobaczyć, bo wokół mnie panowała niczym niezmącona ciemność. Leżałam tak, nie mogąc wykonać prawie żadnego ruchu. Czułam, że moje nadgarstki i łydki krępował gruby sznur. Nagle zdałam sobie sprawę z faktu, że miałam przyklejoną taśmę klejącą do ust. W pewnej chwili poczułam nieprzyjemne mrowienie w nogach. Później zaczęło przemieszczać się po całym ciele. Na pewno nie zdołałabym tego wytrzymać, więc zebrałam się w sobie i spróbowałam z pozycji leżącej usiąść. Po kilku nieudanych próbach udało mi się to. Ręce miałam związane z przodu, więc postanowiłam sprawdzić czy rozwiążę sznur okalający moje łydki. Moi porywacze (bo chyba tak mogłam ich nazwać) nie potrafili zawiązać porządnie supła. Praktycznie od razu udało mi się oswobodzić nogi. Zaczęłam przechadzać się po oborze...? w jakiej się znajdowałam. Co chwila dobijałam do ścian ulepionych chyba z gliny. Naprawdę trudno jest się przemieszczać po pomieszczeniu, w którym panują egipskie ciemności i w którym jest się pierwszy raz. Co innego jak po nocy błądzi się po własnym mieszkaniu...Co było celem mojego spacerowania po pomieszczeniu, w którym byłam uwięziona? Drzwi. Gdybym je znalazła może udałoby mi się wydostać albo chociaż wpuścić trochę światła do pomieszczenia... Postanowiłam przesuwać się wzdłuż ściany, dopóki nie znajdę czegoś na kształt klamki. Niestety po przejściu całego pomieszczenia nie znalazłam niczego takiego. Zrezygnowana oparłam się o pierwszą lepszą ścianę, w nadziei, że może ktoś z moich znajomych zacznie mnie szukać. Osuwając się w dół, aby usiąść poczułam wyraźne uwypuklenie. Jakby belkę. Czym prędzej odwróciłam się twarzą do podejrzanego miejsca. Związanymi rękami przejeżdżałam po dziwnej powierzchni. Wydawało mi się, że jest drewniana. Nagle zaczepiłam dłońmi o belkę i jakimś (nieznanym mi) sposobem więzy krępujące moje ręce opadły. Rozmasowałam nadgarstki i sięgnęłam do ust, aby oderwać taśmę klejącą. Wiedziałam, że nie mogę krzyczeć. Porwali mnie, a to znaczy, że najprawdopodobniej chcą się mnie prędzej czy później pozbyć. Chcąc przedłużyć swój żywot musiałam zachować ciszę, wydostać się i pójść ze zgłoszeniem na policję. Albo... nareszcie spróbować swoich sił i trochę szpiegować. Gdybym zdołała zdobyć obciążające i niezbite dowody może mogłabym nareszcie zostać tajną agentką! Pewnie musiałabym przejść jakieś durne szkolenia, ale nie przejmuję się tym. Najważniejsze jest to, żebym spełniła swoje największe marzenie. Wracając... Przyłożyłam ucho do drzwi (czy czegoś podobnego) i nasłuchiwałam. Z zewnątrz nie dochodziły żadne odgłosy, dlatego stwierdziłam, że nikt mnie nie pilnuje. Z całej siły uderzyłam barkiem o drzwi. Nic się nie stało, ani się nie otworzyły, ani nie powstała żadna szpara, która przepuszczałaby światło. Jedynym efektem mojego działania było zachybotanie się wejścia. Musiałam spróbować mocniej. Nadal nic. W pewnej chwili coś kapnęło mi na kark. Z strachu pisnęłam. Co jeżeli ktoś wisiał mi nad głową? Może niedawno ktoś się tu powiesił? Ohyda! Ze wstrętem spojrzałam w górę, skąd kropla czegoś spłynęła mi na kark. Nie spodziewałam się czegokolwiek zobaczyć, a ujrzałam sporą dziurę. Na dworze panowała pochmurna noc. Jak mogłam nie zauważyć dużej dziury w stropie? Zdecydowanie jestem ofiarą losu! Może faktycznie nie nadaję się na agenta służb specjalnych? Ktoś zajmujący się łapaniem przestępców i tym podobnych powinien być spostrzegawczy, a ja najwidoczniej taka nie jestem. Zrobiło mi się przykro, naprawdę! Mimo że znajdowałam się w tak beznadziejnej sytuacji! Dosięgnięcie dziury nie wydawało się trudne. Była troszeczkę wyżej ode mnie, więc starczyłoby gdybym podskoczyła. Spróbowałam uczynić to, co podpowiadał mi rozum. Złapałam się krawędzi dziury, lecz nie na tyle mocno, aby ta mnie utrzymała. Dachówka (podejrzewam, że to właśnie była dachówka) oderwała się, a ja runęłam na ziemię. Potrzebowałam czegoś dzięki czemu mogłabym się tam wspiąć nie zlatując przy okazji. Nadal po omacku przeczesywałam pomieszczenie w poszukiwaniu chociażby jakiegoś stołka. Przechadzając się chyba trzeci raz wokół pomieszczenia, uderzyłam w coś nogą. Zabolało. Dotknęłam dłońmi jednej z niewidocznych dla mnie części wyposarzenia. Przejeżdżałam wzdłuż krawędzi, nie zważając na kolejne drzazgi boleśnie wbijające się w moje i tak już obolałe dłonie. To mogła być skrzynia, lecz niestety w moim beznadziejnym położeniu niczego nie mogłabym być pewna. Spróbowałam szarpnąć ją w moją stronę, ale zamiast spodziewanego efektu usłyszałam kolejny łomot. Część skrzynki odleciała, przez co wylądowałam na ziemi. Leżałam, myśląc jakie mam szanse na przeżycie... Zerowe, zdecydowanie zerowe. Nie miałam planu, broni ani żadnego doświadczenia co robić w takich sytuacjach. Mogłam w dzieciństwie zapisać się na jakieś zajęcia dotyczące surwiwalu...a nie na lekcje śpiewu, które i tak były bezskuteczne. Jednak czasu nie cofnę. A szkoda, może okazałabym się mądrzejsza? Jednak mój instynkt (w tamtej chwili poczułam się niczym dzikie zwierzę uwięzione w klatce) podpowiadał mi, że nie mogę się poddać. Po omacku obeszłam skrzynię i zaczęłam ją pchać w stronę otworu. Szło mi opornie i nie obyło się bez bolesnych porażek, ale po jakimś czasie udało mi się! Teraz wystarczyło wspiąć się po skrzyni, wyjść na dach, a potem... Właśnie, co potem? Zlecieć i zostać kaleką do końca życia? Nie wiedziałam jak wysoko od ziemi się znajdę wychodząc na dach, ale wyobraźnia podsuwała mi same najczarniejsze scenariusze. Wszędzie pełno krwi, a ja pośród niej, z dziwnie powykręcanymi kończynami... No cóż, raz kozie śmierć. Wdrapałam się po skrzyni i wystawiłam głowę przez dziurę. Lekki, jeszcze letni wietrzyk smagał moją twarz. Było to tak cudowne uczucie, że mogłabym tak stać całą noc. Mogłam normalnie oddychać powietrzem...o zapachu lasu? Znajdowałam się w jakiej chałupie w lesie?! No ładnie! Księżyc, który właśnie wyłonił się zza chmur oświetlił mi nieco miejsce, w którym mnie więziono. Dach nie wyglądał na zbytnio wytrzymały, ale postanowiłam zaryzykować. Nie znajdowałam się wyżej niż ze trzy czy cztery jardy nad ziemią. Podciągnęłam się na rękach i usiadłam na dachu. Był śliski, co znaczyło, że niedawno był deszcz. Musiałam uważać, aby się nie poślizgnąć i nie wylądować na wózku inwalidzkim. Kurczowo trzymając się zepsutej dachówki opuszczałam się coraz niżej, wzdłuż zadaszenia. Bez żadnych nieprzyjemnych przygód udało mi się postawić bezpiecznie nogi na ziemi. Zachwiałam się, ale po chwili umiałam utrzymać równowagę. Rozejrzałam się. Wokół było ciemno. Jedyną moją nadzieją było udanie się wzdłuż ściany budynku. Może dostrzegłabym w tym nikłym świetle księżyca jakąś sensowną drogę ucieczki? Ruszyłam niepewnie, ponieważ miałam wrażenie, że ktoś obserwuje każdy mój ruch. Za każdym razem gdy się odwracałam nie widziałam żywej duszy, lecz wciąż miałam niejasne przeczucie, że ktoś za mną podąża. Bałam się. Znajdowałam się zapewne na jakimś odludziu, z przestępcami, z którymi nie miałam nic wspólnego. Nawet nie miałam pewności czy to ci sami, co grozili Jasmine. To było straszne uczucie, lecz w pewnej chwili zapaliła się we mnie nadzieja, która tak szybko jak się pojawiła także szybko zgasła. Zauważyłam światło mające swój początek za rogiem budynku. Ostrożnie, ale błyskawicznie ruszyłam w tamtym kierunku. Światło pochodziło z pomieszczenia z zasłoniętymi oknami. Mimo późnej pory i nikłego światła jakie dawał mi księżyc i lampa w pomieszczaniu, spostrzegłam to, jak brudne były szyby i zasłony. Dziwne, że po raz kolejny złapałam się na zauważaniu nic nieznaczących szczegółów. Podeszłam bliżej i stanęłam przy samej framudze okna. Próbowałam dostrzec co dzieje się w środku, niestety wszystko było szczelnie zasłonięte. Kto by pomyślał, że przestępcy będą aż tak dokładni?! Otępiałym wzrokiem wpatrywałam się w szybę, gdy nagle poczułam nieprzyjemny metalowy przedmiot tuż przy mojej skroni. Serce gwałtowniej zabiło, a w moim gardle pojawiła się nieznośna gula, z którą nie mogłam nic zrobić. Wzdrygnęłam się, ale mimo to posłusznie odwróciłam się twarzą do oprawcy. Łzy w szaleńczym tempie spływały mi na twarzy. To była kolejna rzecz, na którą w tamtej chwili nie miałam wpływu. Obraz mi się zamazywał, co wcale mi nie przeszkadzało. Nie chciałam widzieć twarzy mojego zabójcy. Gdy w pełni się odwróciłam, ujrzałam chytry uśmieszek na twarzy bardzo młodego chłopaka. Możliwe, że był w moim wieku. Zrezygnowana pociągnęłam nosem i spojrzałam prosto w oczy chłopaka. Na chwilę stężała mu twarz.
- Nie, to niemożliwe - wyjąkał po czym popchnął mnie jak najbliżej światła, aby dokładnie przypatrzyć się mojej twarzy - Annabel...?
- Nie, to niemożliwe - wyjąkał po czym popchnął mnie jak najbliżej światła, aby dokładnie przypatrzyć się mojej twarzy - Annabel...?
Subskrybuj:
Posty (Atom)